Lubię historię naszej
małej ojczyzny, jak z dużą dozą infantylności mówi się o dziejach naszych najbliższych
okolic. Dlatego tez staram się być na bieżąco z wszystkim, co tego tematu
dotyczy i może być interesujące z punktu widzenia poznawczego.
Toteż z wielkim
zaciekawieniem zapisałem się – na ochotnika! – na spotkanie z panią Brygitte
Bullą, Niemką z Wilhelshaven, która jest autorką książki o Poulu Stankiewiczu,
zapomnianym malarzu. Artysta ów jest autorem renowacji fresków, które znajdują
się w kościele Bożego Ciała, a dokładnie „Świętych schodów”.
Spotkanie z autorką
ksiązki o Paulu Stankiewiczu odbędzie się w najbliższą sobotę. Organizuje je
Towarzystwo Miłośników Ziemi Górowskiej. Tak jednak dziwnie się składa, że dzisiaj
otrzymałem informację, że nie otrzymam zaproszenia, bo wielce czcigodny
starosta odmówił złożenia podpisu na zaproszeniu, na którym widniały moje dwa
imiona i nazwisko.
Gwoli wyjaśnienia
dodam, że fakt nieotrzymania zaproszenia podpisanego przez starostę Piotra
Wołowicza absolutnie mnie nie deprymuje i nie powstrzyma, by wziąć udział w sobotnim
spotkaniu. Bowiem nie starosta Piotr Wołowicz organizuje spotkania, ale
Towarzystwo Miłośników Ziemi Górowskiej. Jako szary przedstawiciel mediów wejdę
sobie na nie bez oglądania się na to, czy starosta Piotr Wołowicz podpisał
zaproszenie czy też nie raczył go podpisać. Decyzja starosty Piotra Wołowicza
absolutnie tu nic dla mnie nie znaczy.
Każdy z Państwa wie,
że nasze wzajemne stosunki mają charakter „optyczny”. Idzie o to, że starosta
Piotr Wołowicz świeci światłem odbitym od mojego bloga. Kto z Państwa
wiedziałby o licznych wypowiedziach (fakt, bardzo marnej urody) starosty
Wołowicza, gdyby nie mój blog? Kto z Państwa mógłby podejrzewać, że starosta
Wołowicz potrafi tak kaleczyć polszczyznę? A któż z Państwa mógłby
przypuszczać, że starosta Piotr Wołowicz łamie swoje obietnice złożone 9
grudnia 2010 r., i robio całkiem cos odwrotnego?
Tak naprawdę, w
mediach, starosta Wołowicz istniej tylko dzięki mnie. Bo tam jest człowiekiem z
krwi i kości a nie z bezosobową twarzą z wyborczego „bilmorda”.
Raz jeszcze podkreślam,
że absolutnie nie zależało mi na zaproszeniu z podpisem starosty Wołowicza na
zaproszeniu. I wyjaśnię Państwu dlaczego. W przyszłości – nieodległej – takie
zaproszenie może stanowić obciążenie. I to spore. Wiedziecie Państwo, co dzieje
się z Platformą, rzekomo Obywatelską, w skali kraju. Szykuje się obciach na
całego!
Ostatnio pisałem o sesji Rady Powiatu, podczas której
starosta bardzo chwalił prezesa Powiatowego Centrum Opieki Zdrowotnej w Górze. Celowo
i premedytacją opuściłem te fragmenty, gdyż takie pochwały mogłyby prezesowi
spółki i szefowi Towarzystwa Miłośników Ziemi Górowskiej zaszkodzić w
nieodległej przyszłości. To pierwszy powód. Drugi natomiast jest taki, że „po
owocach ich poznacie”. Owoce prezesa widać.
Natomiast pośród pomrukiwań starosty, marszczenia czoła,
wypowiedzi z nadużywaniem słowa „generalnie”, niespełnionych zapowiedzi, kanka na
mleko jest nadal pusta a krowa z bólu ryczy, bo ją strzyki okrutnie bolą.
I ja nie mam odrobiny żalu do starosty, iż ten odmówił złożenia
podpisu pod zaproszeniem na spotkanie. A dlaczego? A bo starosta Wołowicz
dostarczył mi amunicji i natchnienia do napisania tego postu. Wystawił się sam,
na co liczyłem wpisując się pod numerem 1 na liście ochotników na spotkanie.
I nie zawiodłem się na staroście! I za to chłopa lubię, jako
osobę prywatną, bo jako starosty Wołowicza nie toleruję. I to konsekwentnie, od
początku, o czym powiedziałem mu prosto w oczy, co raczę przypomnieć. Najwyraźniej
starosta sądzi, ze z powodu zajmowanej przez niego funkcji wszyscy winni go
kochać, szanować.
A z mojej strony szacunku będzie tyle, co treści i intelektu
w protokołach z posiedzeń Zarządu, przestrzegania postanowień statutu naszego
powiatu i dotrzymywania przedwyborczych obietnic. Jak starosta zacznie poważnie
traktować swoje słowa i dokumenty, których zapisów ma się trzymać – ja zacznę
go traktować równie poważnie.
Można rzec, że starosta Wołowicz zrobił to, czego od niego
oczekiwałem, a ja wobec jego osoby, wymagania mam milimetr powyżej linii
horyzontu. Takie na jego możliwości. Okazał swoją małostkowość, mściwość, i o to mi tylko chodziło. Pokazał
bowiem prawdziwe oblicze.
Cały dowcip polega na tym, że w przypadku sobotniego spotkania dla „picu” dopisano starostę, jako współorganizatora spotkania. Rola starosty i
starostwa ograniczyła się w tym przypadku do złożenia podpisu na zaproszeniach.
Najwidoczniej starosta za bardzo wczuł się w rolę (a jest taka piosenka: „Są sprawy,
w które nie warto jest się wczuwać/nie przywiązuj się do nich, bo będziesz
zamulać”) i elegancko się podłożył. Miał okazję pokazać klasę, ale wybrał
wstyd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz