Kliknij na list, aby powiększyć i odczytać |
"Jak ktoś żyje z tego, że zwalcza wroga, jest zainteresowany tym, aby wróg pozostał przy życiu". KONTAKT: robert.mazulewicz@gmail.com tel. 883 793 645. Gwarantuję 100% dyskrecji.
sobota, 28 lutego 2015
środa, 25 lutego 2015
Ocean Cierpliwości
Kierowany niepojętą bezczelnością zadałem sekretarzowi
naszego UMiG garść pytań dotyczących problemu bezpańskich zwierząt na naszym
terenie. Nasz nieoceniony sekretarz UMiG, skarb prawdziwy postarał się
(solidnie!) i udzielił mi na nie odpowiedzi.
fot.gora.com.pl |
Wielce Szanownemu Panu Sekretarzowi zadałem pytanie
dotyczące ilości bezdomnych psów umieszczonych przez UMiG w głogowskim
schronisku dla zwierząt. Szanowny Pan Sekretarz (oby dni Jego rozświetlały
promienie słoneczne), w sposób wyczerpujący odpowiedział mi na postawione przez
mnie pytanie. Dzięki nieskończonej łaskawości Pana Sekretarza, ja i Państwo
dowiadujemy się, że w roku 2013 nasz UMiG umieścił w tymże schronisku 12 pasów
a w roku 2014 – 6 psów.
W swojej bezczelności zadałem kolejne pytanie dotyczące kosztów
utrzymania tychże psów oddanych do głogowskiego schroniska. Skrupulatny,
dokładniejszy od kalkulatora, Sekretarz naszego UMiG również udzielił mi
odpowiedzi na zadane pytanie. Okazuje się, że latach 2013 – 2014 z budżetu
naszej gminy wyasygnowano łącznie 80.607,60 zł.
Kierowany nienasyconą wolą posiadania każdej wiedzy, która
jest dostępna, w swojej bezgranicznej bezczelności zapytałem o
karmicieli/karmicielki bezpańskich kotów na terenie naszej gminy. Dostojna i
wyważona odpowiedź Pana Sekretarza wyjaśniła i ten wątek. Pan sekretarz (ocean
cierpliwości i łagodności), raczył mnie, a więc i Państwa poinformować, że w
2013 r. nie mieliśmy żadnego karmiciela/karmicielki kotów, ale sytuacja
zmieniła się obecnie na lepsze, bo w 2014 r. dwie osoby pełne serca i dobrej
woli, zawarły z gminą umowę na dokarmianie bezdomnych kociąt.
Ponieważ wciąż dręczyła mnie gorączka pożądania wiedzy
wszelakiej, posunąłem się do tego stopnia bezczelności, iż zadałem Panu
Sekretarzowi, jako źródle tejże wiedzy, czwarte pytanie, które dotyczyło
kosztów dokarmiania kotów. Nasz Ocean Cierpliwości (Sekretarz) wyjaśnił mi, że
w 2014 r. na dokarmianie kotów nasza gmina wydała 987 zł.
Powodowany niepohamowaną ciekawością, balansując na krawędzi
śmierci, zdecydowałem się na zdanie kolejnego (piątego!) pytania naszemu
Oceanowi Cierpliwości. Szło mi o kwestie opieki zdrowotnej nad bezdomnymi
zwierzaczkami.
Bezmiar Wyrozumiałości, tj. Pan Sekretarz Tadeusz Otto (oby
ptaszęta śpiewały mu do snu i pobudki), raczył poinformować mnie, a więc i
Państwa, że nasza kochana gmina udziela wsparcia ukierunkowanego na zdrowotność
bezdomnych zwierząt. Osoby, które przygarnęły bezdomne zwierzęta nie płacą za
wizytę czworonożnych przyjaciół u weterynarza. W latach 2013 – 2014 gmina
wypłaciła za opiekę weterynaryjną łącznie 2618 zł.
Dzięki wielce łaskawej odpowiedzi Pana Sekretarza, wzorca
cierpliwości, dawcy łaskawości, udało się też dowiedzieć, że w naszej gminnej
ewidencji jest obecnie zarejestrowanych 1874 psów. Pan Sekretarz zastrzegł w Swojej
odpowiedzi, że: „jest to przybliżona liczba, gdyż w chwili obecnej nie ma już
obowiązku rejestracji psów w tut. Urzędzie.”
Z kolei z wielkim rozczarowaniem przeczytałem odpowiedź Pana
Sekretarza dotyczącą ilości dziko żyjących kotów. Ocean Cierpliwości, tj. Pan
Sekretarz z żalem (co widać po charakterze pisma)zawiadomił mnie, że: „Urząd
nie prowadzi ewidencji wolno żyjących kotów.” Trochę mnie to zdziwiło, bo
ewidencję ludności Urząd prowadzi, a przecież ludzie – podobnie jak koty – też
są wolni. Trzeba będzie to zmienić, bo dlaczego ludzi się ewidencjonuje a koty
nie?!
Ostoja UMiG w Górze w swojej wielkoduszności i miłosierdziu,
raczyła poinformować mnie również, że: „Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt gminy
mają obowiązek wyłapania bezpańskiego psa po zapewnieniu mu miejsca w
schronisku. Jednakże w przypadku gdy koniecznej jest niezwłoczne wyłapanie
zwierzęcia, a nie ma miejsca w schronisku, czynność wyłapania oraz
przewiezienia psa do miejsca wskazanego przez gminę zostaje zlecona podmiotowi prowadzącemu
działalność w tym zakresie.” Dzięki Oceanowi Cierpliwości dowiadujemy
się, że: „Bezpańskie zwierzęta od momentu zwolnienia się miejsca w schronisku
bądź zgłoszenia się nowego opiekuna, przebywają w miejscu wyznaczonym przez
gminę.” Szło mi o miejsce za naszym UMiG, skąd tak często –m zbyt
często! - dobiega rozpaczliwy skowyt psów.
Pan Sekretarz przyniósł też „dobrą nowinę.” Okazało się
bowiem, że na 24 bezpańskie psy, które przetrzymywano w miejscu tymczasowego
pobytu (za UMiG) w latach 2013 – 2014, aż 18 czworonogów znalazło nowych
opiekunów. I to jest piękne! I to jest wewnętrznie budujące!
Oceanowi Cierpliwości, tj. Panu Sekretarzowi Tadeuszowi
Otcie, bardzo dziękuję za udzielenie mi wyczerpujących odpowiedzi na skierowane
przeze mnie pytania. Dobrze, że Pan nam się nie zmarnował zostając np.
koalicyjnym radnym, w którymś tam rozdaniu wyświechtanych i zgranych kart.
Dyżurny temat
Bardzo dziękuję Pani z maila. Sprawa nie jest nowa i mi
nieznana. Już dużo wcześniej publikowałem zdjęcia na ten temat.
Z przykrością musze stwierdzić, iż problem ten jest nie do
rozwiązania na obecnym etapie zrządzania powiatem. Wie Pani, kto jest starostą,
któremu podlega ta szkoła. Wielce Czcigodna Pomyłka – Piotr Wołowicz – a jego
osoba gwarantuje, że nic w tej dziedzinie nie ulegnie zmianie na lepsze.
Wicestarosta – Paweł Niedźwiedź też nic nie zrobi, bo zarówno on, jaki jego
szef nie bardzo wiedzą co robić. Takie są realia i z tym należy się pogodzić.
Jeżeli chodzi o nauczycieli ZS, to nie powinna mieć Pani do
nich pretensji, że mają zadbane toalety, papier do bruzdy, mydło do rąk. Oni
wciąż tkwią w najświętszym przekonaniu, że szkoła jest po to, by dawać im
zatrudnienie as uczniowie to tylko kłopotliwa przystawka do ich pensji.
Wartości i wychowawcze ZS pomijam miłosiernym milczeniem, bo jeżeli jest tak,
jak Pani napisała, to nie ma w tej szkole wychowawców, czyli nauczycieli
żyjących problemami swoich wychowanków. Sprawa toalet najlepiej pokazuje
rzeczywistość: piękne sprawozdania, nieudolna dyrekcja i absurdalna
rzeczywistość, o której się nie mówi, bo nie wypada. Jednym słowem – ogólne
zakłamani i moralna zgnilizna. I żal mi uczniów, którzy chodzą do ZS, której
nieudolna dyrekcja nie potrafi uporać (od lat) się z problemem toalet
szkolnych, by te spełniały jakikolwiek standard.
Jedyna rada na dzisiaj. Niech rodzice sprawdzą na co idą ich
pieniądze z Komitetu Rodzicielskiego. Płacą i maja do tego prawo. A jest trochę
tej kasy, której sposobów wykorzystania nikt nie kontroluje i próżno szukać w
sprawozdaniach w tej i wszystkich szkołach na terenie naszej gminy. Może by tak
od 1 września tę kasę rodzice wpłacali, ale na określony cel. W przypadku ZS na
remont toalet, papier i środki higieny. To i tak jest nadużycie, bo już płacą
Państwo podatki, z których m.in. szkoła (Zespół Szkół w Górze także), otrzymują
subwencję oświatową na naukę Państwa dziecka. Proszę tez pamiętać, że subwencja
jest na ucznia a nie na nieudolne dyrekcje (w tym ZS w Górze). Z uczniowskiej
subwencji mają pensje nauczyciele. Płacicie więc macie prawo i obowiązek
wymagać. Święte krowy są W Indiach, a my jesteśmy w innym kręgu kulturowym.
Zaproszenie
Bezpłatne porady prawne dla górowian. Nieodpłatne spotkanie z prawnikiem jutro (czwartek) w godzinach od 15 do 17 w kancelarii prawnej na rynku w Górze.
wtorek, 24 lutego 2015
Odpust zupełny
W związku z minięciem
terminu odpowiedzi, której powinien pan udzielić na mocy prawa na moje pismo,
pragnę pana poinformować, że w strzelistym akcie łaski przed wielkanocnej,
grzech braku odpowiedzi odpuszczam panu mocą swego majestatu. Ostatnie
wydarzenia związane z wejściem w posiadanie przeze mnie dokumentów dotyczących
TW i agentury ubecko-esbeckiej skłaniają mnie do okazania litości wielu osobom.
Rozumiejąc, że ludzie są tylko ludźmi i nie każdy z nich jest lotny (bo
większość stanowią nieloty, czyli kury) mocą swego miłosierdzia odpuszczam panu
grzech braku odpowiedzi. Jednocześnie intelektualnym napomnieniem ojca
starszego w rozumie zwracam panu uwagę, byś pan zachowywał się na komisjach.
Komisja nie służy, by pan
prezentował swój intelektualny nielot, ale po to, by wysłuchiwać pilnie opinii
innych, którzy intelektualnie - co dane jest im przez Boga - górują nad panem.
Proszę tu wnosić pretensji do mnie w kwestii
Pańskiego tzw. intelektu, albowiem to nie ja pana rzeźbiłem i nie z
moich lędźwi się pan począł. Także drogi panie były kierowniku placowy w byłej
cukrowni S.A., panie Borawski Ryszardzie, chwal pan imię moje w rama
dziękczynienie za okazaną i niepojęta łaskę, której ocean zalał pana niczym
buraki plac buraczany w okresie kampanii.
Udzielam panu rozgrzeszenia
i trzy razy młoteczkiem pukam w pana czółko, ale wirtualnie, bo odgłos
towarzyszący tym uderzeniom mógłby spowodować katastrofę akustyczną.
Proszę nie dziękować mi,
albowiem wrodzona miękkość serca i znakomity stan wątroby, powodują, że pokłady
mojej łaski są niewyczerpalne niczym Pańska ogólna wiedza, intelekt i
doświadczenie samorządowe, którym się pan bezpodstawnie chwali.
Nagi instynkt radnej
Droga radna Rady Miejskiej, szanowna Katarzyno,
oglądając Twoje zdjęcia
na Facebooku przeżyłem wstrząs. Jesteś dziewczyną odważną, nowoczesną kobietą,
za którą Rubens oddał by życie, a nawet umieściłby Cię na płótnie o wymiarach
60 x 60 metrów, by każdy mógł delektować się poszczególną częścią Twego
boskiego ciała, pieszcząc swój wzrok i swoje zmysły.
Jako radna jesteś pod
względem urody, kształtów i seksapilu numerem uno w Radzie Miejskiej. Gdzie tam
do Ciebie taki suchy Maniek Dziewic, który - jak zauważyłem - spogląda na Ciebie
jak głodny student do lodówki, w której świeci się tylko światło. Nie wspomnę
tu o takim radnym Adamie Chmielu, który - jak zauważyłem podczas jednej z
komisji - ślinił się na Twój widok, ale
Ty wpatrzona w Jerzego "Chochoła" Kubickiego, nie zwróciłaś uwagi na
ten ważny uczuciowy szczegół. A musisz wiedzieć droga Katarzyno, że Jerzy
"Chochoł" Kubicki zawsze zza pazuchy może wyciągnąć
"lizaka" i wtedy Twoje ponętne spojrzenie może przelecieć jedynie to
plastykowe gówno. Kubicki Jerzy nie jest wart Twoich emocji - powiem Ci to
jako człowiek, który widział nie jeden wytrysk.
Radziłbym Ci zwrócić
uwagę na bardzo ponętne oblicze radnego Drozdowskiego Henryka, który
jednocześnie jest sołtysem matecznika, z którego wywodzi się burmistrz mgr
Irena Krzyszkiewicz. Ów Henryk godny jest zainteresowania, bo wydaje mi się, że
szuka on w życiu odmiany. Oprócz tego, że chce być nadsołtysem zapewne
pociągają go też kobiety o rubensowskich kształtach. Tak mniemam. Ponadto
Drozdowski Henryk jako gazowy, skrzyniowy i hamulcowy w karetce daje sobie
świetnie radę prowadząc to skomplikowane urządzenie po dziurawych drogach
gminnych, powiatowych i wojewódzkich. Nie ma takiej dziury, której Drozdowski
Henryk nie ominie.
Spójrz też łaskawym swym
okiem na głównodowodzącego sikawkowymi , czyli Arkadiusza Szupera.
"Generał Gaśnica" jest bez wątpienia człowiekiem pociągającym dla
wszystkich kobiet, których okres
dojrzewania przypadł na schyłkowe lata Gomułki. Gość jest wspaniały i doskonały
w każdym calu, jak każda gaśnica wyprodukowana w tym kraju. Nie przejmuj się,
że nie każda gaśnica po odkręceniu tryska pianą, bo z tego co widzę
"Generał" jest pod tym względem niezawodny.
Zerknij też swym
wspaniałomyślnym okiem na wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej, naszego drogie
Zygmunta I. Drogi Zygmunt - jak zauważyłaś - chodzi smutny, zamyślony, oddalony
od realiów samorządowych niczym Merkury od tlenu. Trzeba drogiemu Zygmuntowi,
człowiekowi niezwykle sympatycznemu, podnieść poziom jego szacunku dla samego
siebie. Być może, droga Katarzyno, gdybyś spojrzała na zaniedbanego
emocjonalnie Zygmunta, zmieniłby się na lepsze, przestał być ponury, zniknąłby mu z twarzy smutek, a jego
uśmiech miałby 360 stopni, bo z braku włosów nie miałby się na czym zatrzymać.
Drogiego Zygmunta polecam jak najbardziej. To mój faworyt numer jeden. Aaa!
Zapomniałbym dodać. On wie, gdzie orgazm piszczy (przynajmniej teoretycznie).
poniedziałek, 23 lutego 2015
Na zdrowie
W najbliższy piątek odbędzie się sesja Rady Miejskiej w
Górze. Podczas obrad radni będą głosowali nad podwyżkami. Podwyżki owe dotyczą:
odpłatności zza zaopatrzenie mieszkańców naszej gminy w wodę i odprowadzenie
ścieków. Planowane jest również głosowanie nad uchwałą mieniącą uchwałę w
sprawie metody ustalenia opłaty za gospodarowanie odpadami komunalnymi,
ustalenia wysokości tej opłaty oraz stawki za pojemnik o określonej pojemności.
Trzeci projekt uchwały o charakterze „podwyżkowym” dotyczy zmiany cen za parkowanie
na terenie naszego miasta.
Zacznijmy od wody. Jej cena wzrośnie. Do końca marca płacą
Państwo za 1 m
sześcienny wody 3,79 zł netto. Nowa cena ma wynieść 3,85 zł netto (plus 8%VAT).
O tyle samo wzrośnie cena wody przemysłowej, czyli z 3,79 zł
netto za 1 m
sześcienny do 3,85 zł netto (plus 8% VAT).
Wzrosną też koszty odprowadzania ścieków. Do końca marca za ścieki
bytowe płacili Państwo 4,47 zł/ m sześcienny netto a wg
propozycji burmistrz Ireny Krzyszkiewicz będą Państwo płacili od 1.04. br. 4,94
zł netto (5,335 zł brutto).
Będzie również nowa cena ścieków przemysłowych. I tak – wg
propozycji burmistrz Ireny Krzyszkiewicz ich cena ma wzrosnąć z obowiązującej
obecnie kwoty 5,87 zł netto do 6,11 zł netto (brutto 6,598 zł).
Nie ulegają zmianie ceny za wody opadowe i roztopowe, która
płacona jest od wielkości powierzchni utwardzonej dróg i placów. Stawka obecna
wynosi netto 0,17 zł/m kwadratowy i taka ma pozostać. Opłata
abonamentowa wzrośnie o 1 grosz miesięcznie i będzie wynosiła 6,96 zł netto.
Kolejne proponowane przez burmistrz Irenę Krzyszkiewicz
podwyżki dotyczą nowych cen za odpady komunalne. Wykaz zmian poniżej.
Przed podwyżkami nie uchronią się również opłaty za
parkowanie w płatnych strefach. Nowe stawki poniżej.
Wszystkie te podwyżki podyktowane są – rzecz jasna! – troską
burmistrz Ireny Krzyszkiewicz o dalszy wzrost stopy życiowej mieszkańców naszej
gminy, nieustające podnoszenie dobrobytu jej mieszkańców, lepsze samopoczucie
podatników, którzy płacąc więcej czują się bardziej dowartościowani ze względu
na ich domniemaną zamożność, najgłębszą troskę o standard życiowy rodzin
wielodzietnych. Oczywiście, wszystko to by żyło się podatnikom lżej, bo jak wiadomo
nadmiar pieniędzy powoduje niepotrzebne troski i zmartwienia. A tak wyższe
podateczki się zapłaci i główka już nie będzie bolała od zastanawiania się co
zrobić z kasą. Te podwyżki służą zdrowotności podatników.
Marne widoki
Marne widoki szanowny Panie. U nas jest tak, że raczej nie należy
liczyć na radnych, bo ci liczą na panią burmistrz. Na inicjatywę
radnych, to Pan raczej nie licz, bo się Pan okrutnie przeliczysz. Oni w
większości widza diety a nie problemu mieszkańców. Realia takie,
szanowny Panie.
Mówiąc brutalnie: jak w
tym miejscu coś bardzo złego się stanie, to może ruszą wożone w
samochodach dupy. Prędzej raczej to nam nie grozi.
sobota, 21 lutego 2015
Uwag kilka
W końcu mamy przyjaznego policjanta! Ów policjant i
samorządowiec (a to kurwa ciekawe!) parkuje sobie gdzie głupi umysł mu
podpowie. Durne to jest - bez dwóch zdań.
Samochód, który Państwo widzicie na fotografii należy do
Jerzego "Chochoła" Kubickiego, pupilka burmistrz Ireny Krzyszkiewicz,
samozwańczego cenzora podczas obrad Rady Miejskiej, człowieka mało
sympatycznego, którego sam widok już mnie wkurwia. Ja widząc Jerzego
"Chochoła" Kubickiego już mam dość, bo rzygowiny podnoszą mi się do
grdyki, a wódki żal.
Widzą Państwo zdjęcie bezczelnego policjanta, który uważa
się, że jest poza prawem, ponad prawem i stanowiącym prawo. Ta szumowina
zaparkowała sobie samochód pod Galerią Leszno świecąc leszczynianom po oczach
rejestracją DGR. Co myślą o nas leszczynianie, jeżeli tak zwany
"samorządowiec", przewodniczący Rady Miejskiej robi takie numery?
Co to na pani burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która z takim
zachwytem wpatruje się we wzrok do Jerzego "Chochoła" Kubickiego, na
którym to śladzie wzroku można jajka smażyć? Co na to komendant Komendy
Powiatowej Policji w Górze?
Ciekawe są też okoliczności, w których Jerzy
"Chochoł" Kubicki przestał być szefem "drogówki". Ja wiem,
ale czekam na moment w którym Jerzy "Chochoł" Kubicki udostępni te
tajne akta radnym gminnym, by ci wiedzieli z kim tańczą.
Np. taki Jerzy "Chochoł" Kubicki powinien sam
wystawić sobie mandat za parkowanie na skwerze zieleni. Kwotę mandatu
pozostawiam do uznania, ale karą dodatkową powinno być 10 pasków na gołą dupcię
zadanych osobiście przez panią burmistrz (za bardzo tego nie odczuje, bo jest w
koalicji, bo koalicjanta się pieści, a z tych pieszczot...).
Ciekaw jestem też kiedy pani burmistrz przestanie kochać
Jerzego "Chochoła" Kubickiego, bo przecież Jerzego
"Chochoła" Kubickiego można zastąpić takimi
"osobistościami" jak: Bronisław Barna, Ryszard Borawski, Adam Chmiel
i Mariusz Dziewic. Każda z tych kandydatur intelektualnie jest zrównana jak
górowski bruk po rewitalizacji i zasługuje na najwyższe uznanie.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Przewodniczącym Rady
Miejskiej zostaje Mariusz Dziewic, a jego godnym zastępcą Bronisław Barna.
Rozpoczynają się obrady. Wytyczne przed sesją zostały wyjaśnione w gabinecie
101 ("kowalstwo ręczne" - mgr Irena Krzyszkiewicz). Z wydanymi
wytycznymi obaj przewodniczący udają się do sali konferencyjnej starając się
nic nie uronić z otrzymanych dyrektyw. Zaczyna się sesja. Przewodniczący Maniek, który jest tak
bardzo niezależny, że próg gabinetu burmistrza przekracza z najwyższą niechęcią
i tylko pięć razy w tygodniu (weekend wolny) dryguje radą. Łoj Maniek!
Oczywiście to żart, chociaż niekoniecznie, bo różne
dziadostwo może nas dotknąć. Pan radny Maniek da się kupić pani Irenie pod
jednym warunkiem: dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 1 w Górze podpisze umowę o
pracę z jego szanowną małżonką na czas nieokreślony.
A teraz słuchaj Maniek. Piszę do Ciebie ja - Robert
Mazulewicz. Jest tak. W mojej ocenie są ludzie i kurwy . Akurat wykaz kurew z
archiwum IPN mam przed sobą. I chce mi się rzygać. Czy Ty Maniek obiecywałeś
wyborcom, że Twoim celem jest uzyskanie ciepłej posadki dla żony czy też praca
na rzecz mieszkańców gminy? Co Ty odpierdalasz?
Kończąc ten wątek i przechodzimy do kolejnego, który ma
wymiar moralny. Miałem ostatnio okazję zapoznać się z projektem uchwały
likwidacji Straży Miejskiej w Górze. Projekt uchwały jest bez zarzutu.
Przemawia za nim jeden decydujący argument: do Straży Miejskiej musimy
dopłacać. Mamy biedne i głodne dzieci, brak zinstytucjonalizowanej opieki
zdrowotnej nad dziećmi, brak żłobków, niewystarczającą ilość miejsc w
przedszkolach, stawkę żywieniową 7 złotych na dziecko w przedszkolu, a
utrzymanie bezpańskiego psa w schronisku kosztuje nas 17,22 zł za dobę. Tych
potrzeb władze gminy niezaspakajaną. Ale zaspakajają potrzeby Straży Miejskiej
w kwocie ponad 200 tysięcy złotych rocznie. A jak podkreśla pani burmistrz:
tylko ekonomia się liczy. Więc tak - niech dzieci będą głodne, zaniedbane
zdrowotnie, bo gmina musi łożyć na Straż Miejską.
Liczę, że Państwo jako podatnicy nie pozwolą na
marnotrawienie grosza publicznego, Waszego grosza! I nie pozwolicie na
kontynuowanie tej rozrzutności. Ja wiem, że pani burmistrz zarabia tyle,
że stać ją prywatnych lekarze i w ogóle niepotrzebny wiceburmistrz też zarabia
tyle, że mają oni w dupie problemy zwykłego człowieka. Ich stać na prywatną
wizytę u kardiologa, neurologa czy okulisty za 100 czy nawet 300 złotych. Oni
będą przyjęci od ręki, bo decyduje kasa.
Kończąc ten post chciałbym Państwa uczulić na następujący
problem: gminna władza uważa, że wszystko jest cacy-cacy, a tak naprawdę jest
syf-syf, a gówno lepi się do butów. Jak władza taka jakość gówna.
piątek, 20 lutego 2015
Śmierdząca historia
30 sierpnia 1962 r., ok. godz. 9.00 przed budynek Komendy
Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Górze zajechał samochód marki „Warszawa 200” na wrocławskich numerach
rejestracyjnych. Z samochodu wysiadło dwóch niczym nie wyróżniających się,
ubranych w cywilne ubrania mężczyzn. Mężczyźni po chwili zniknęli w środku
budynku komendy.
Tylko kilka osób w komendzie wiedziało kim są ci dwaj
mężczyźni. Jednym z nich był z całą pewnością por. Antoni Słabisz, bo
wrocławscy goście przyjechali właśnie do niego. Por. Antoni Słabisz był wówczas
„szychą” w powicie górowskim. Jako I zastępca KP MO miał co prawda nad sobą
zwierzchnika – Komendanta Powiatowego Milicji Obywatelskiej – ale ten mógł mu
„skoczyć i zatoczyć”. Powód tego stanu rzeczy był bardzo prozaiczny. Por. Antoni
Słabisz był I zastępcą Komendanta Powiatowego MO ds. Służby Bezpieczeństwa.
Antoni Słabisz przybył do naszego miasta z Włoszczowej,
która obecnie znajduje się w woj. świętokrzyskim. Ten wówczas 38.letni
mężczyzna mając 21 lat związał się bezpieką. We Włoszczowej był w 1945 r.
wartownikiem ochrony Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Gdy
Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zaczęło tworzyć Grupę Operacyjną, którą
zamierzano skierować na zajęty przez sowietów Dolny Śląsk, znalazł się w niej również
Antoni Słabisz, który w maju 1945 r. był już funkcjonariuszem Wojewódzkiego
Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach.
Już 24 października 1945 r. Antoni Słabisz jest pracownikiem
Biura Przepustek Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Górze, który znajdował się
wówczas przy ul Kościuszki (naprzeciwko przedszkola), następnie wartownikiem
plutonu ochrony PUBP w naszym mieście. Młody adept bezpieki pnie się w górę.
Młodszy referent operacyjny, referent, referent terenowy, starszy referent
terenowy, starszy referent operacyjny. W 1955 r. w celu podniesienia
kwalifikacji zawodowych zostaje słuchaczem Dwuletniej Szkoły Podwyższania
Kwalifikacji Kierowników Sekcji w Szkole Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego nr 2 w Gdańsku.
Po objęciu władzy przez Władysława Gomułkę, z którym zawsze
mis się kojarzy obecny starosta górowski, Antoni Słabisz awansuje na z – cę
Komendanta Powiatowego MO ds. Bezpieczeństwa. Swoją błyskotliwą karierę w
organach bezpieczeństwa Antoni Słabisz kończy 28.02.1970 r. kiedy to zostaje
zwolniony ze służby. Ma wówczas stopień kapitana MO.
Jako esbek zajmuje się Antoni Słabisz w 1962 r. „aktywnością
kleru katolickiego” na terenie naszego powiatu.
Dwaj przybyli mężczyźni nie przyjechali do esbeka Anotniego
Słabisza z przyjaźni. Antoni Słabisz (w 1962 r był w stopniu podporucznika MO)
mógł tylko marzyć o szarżach, które nosili wrocławscy goście.
Ppłk. Edward Jara miał wówczas 39 lat a we wrocławskiej
Służbie Bezpieczeństwa był w tym czasie starszym inspektorem Inspektoratu
kierownictwa SB. Jego towarzysz tez był
z górnej esbeckiej półki. Mjr mgr Władysław Kurnik od 30 dni był świeżo
upieczonym Kierownikiem Grupy VI i Ia Wydziału IV KW MO we Wrocławiu.
Oczywiście był esbekiem.
Por. Antoni Słabisz w towarzystwie swoich współpracowników:
por. Mariana Błaszczyka (zajmował się w górowskim SB „prawicą społeczną”,
„nacjonalizmem ukraińskim”, „paszportami” oraz „wyjazdami do krajów
kapitalistycznych”, Kazimierzem Ruszczyńskim, który zatrudniony był w
górowskiej SB w charakterze męskiej sekretarki, wyprężeni niczym struna
przyjęli dostojnych gości z województwa.
Po co obaj tak wysokiej szarży esbecy przybyli do naszego
miasta? Obaj „gentelmani” wątpliwej reputacji przyjechali do Góry, by dokonać
przeglądu swoich kadr. Nie chodziło im jednak o etatowych pracowników SB.
Panowie przyjechali dokonać weryfikacji kadr tajnych czyli swoich tajnych
współpracowników działających na terenie całego powiatu górowskiego w jego
ówczesnym kształcie administracyjnym.
„Październikowa odwilż” z 1956 r. przykróciła w dość dużym
stopniu wszechwładzę Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W dużym stopniu
posypała się tez sieć tajnych współpracowników tej bandyckiej instytucji.
Ludzie przestali się bać i nie donosili już pod wpływem strachu na innych. A
bez TW nowo utworzona Służba Bezpieczeństwa była ślepa i głucha.
Początek lat 60. i zawód jaki dużej części społeczeństwa
sprawiły rządy Władysława Gomułki (którego jak widzę i słyszę to zaraz
przypomina mi się obecny starosta, i nie wiem skąd mam takie skojarzenie!), był
też początkiem przykręcania śruby społeczeństwu. Władza widząc to postanowiła
aktywizować pracę SB, by trzymać swoje brudne łapska na pulsie.
Przystąpiono do odbudowy sieci TW. Aby jednak sieć ta była
wydajna należało wyeliminować słabe ogniwa. A takimi byli tajni
współpracownicy, którzy na fali „odwilży” olali organy tzw. bezpieczeństwa.
I w tym celu przybyli do Góry dwaj wysokiej rangi
funkcjonariusze SB z Wrocławia. Przeglądano teczki osobowe TW i analizowano ich
zawartość. Analiza miała na celu określenie przydatności niegdyś zwerbowanego
TW do jego dalszej współpracy z SB.
Wkręcono papier pomiędzy wałki maszyny do pisania. Wykonano
tabelkę, której nagłówek widzą Państwo poniżej.
Rozpoczął się żmudny proces analizy teczek. Na początek
wzięto pod lupę TW z terenu naszego miasta. Nie wiemy – i pewnie nigdy nie
dowiemy się – czym kierowali się esbecy skreślając jednych z listy TW a
zostawiając innych. Faktem jest, że 30 sierpnia 1962 r. liczna TW Służby
Bezpieczeństwa na terenie naszego miasta zmniejszyła się o 68 nazwisk.
Przeglądając 3 kartki formatu A4, na których zawarto imiona
i nazwiska skupiłem swoją uwagę na rubryce: „Przyczyny wyeliminowania”. Powtarzają
się tam takie zwroty: „nieprzydatny”, „odmowa współpracy” (bardzo nieliczny
wpis), „niechętny (także sporadycznie), „zdekonspirowany (częściej niż
określenie „niechętny”), „brak możliwości”, „niewykorzystany”, „członek PZPR”.
W tym ostatnim przypadku TW skreślano niejako z urzędu, bo Władysław Gomułka
zakazał kaptować członków PZPR na TW.
Tabela sporządzona przez pracowitych funkcjonariuszy SB
zawiera też miejsce ich ówczesnego zamieszkania. Dla Państwa ciekawości powiem,
że najwięcej wyeliminowanych TW w Górze mieszkało przy ul. B. Bieruta (obecnie
Piłsudskiego). Z listy TW skreślono ich 20 sierpnia 1962 aż 11! Ciekawe ilu
ocalało?
Drugą ulicą zagęszczoną esbeckimi TW była ul Stalina (obecna
Wrocławska), gdzie z ewidencji zdjęto jej 8 mieszkańców. Na Marchlewskiego
(obecnie Podwale) mieszkało 5 TW.
A jak sytuacja z TW wyglądała powiecie? 30 sierpnia 1962 r.
esbeccy weryfikatorzy skreślili 152 TW, których uważali za bezużytecznych.
Łącznie więc 30 sierpnia 1962 r. 220 mieszkańców ówczesnego powiatu górowskiego
mogło poczuć ulgę, chociaż zapewne o tym nie wiedzieli.
Widziałem te listy nazwisk. Są na tych listach nazwiska osób
znanych. Więcej! Bardzo znanych. Odczytując te nazwiska doznałem szoku. Każdy,
kto ma mniej więcej tyle lat, co ja, też by przeżył to bardzo nieprzyjemnie. Są
tam nazwiska osób, których nigdy byśmy o bycie TW nie podejrzewali.
Pamiętać należy o tym, że w czasach stalinowskich werbowano
ludzi szantażem a nawet torturami. Nie żyłem w tamtych czasach, tak więc nie mi
oceniać byłych TW.
czwartek, 19 lutego 2015
Psi problem
Pieski polubiły naszą gminę. Pojawiają się jak spod ziemi. Tylko nikt
nie wie skąd się biorą. Problem wydaje się nierozwiązywalny, ale czy na
pewno?
środa, 18 lutego 2015
Obywatelski bez obywateli?
Utworzono w naszej gminie budżet
obywatelski w wysokości 200 tys. zł. na rok 2015. Statystycznie wysokość
środków przeznaczonych na budżet obywatelski wynosi ok. 9,8 zł na głowę
mieszkańca. Szału więc nie ma.
Na internetowej stronie naszej
gminy znaleźć można zdjęcia z obrad powołanej przez burmistrz Irenę
Krzyszkiewicz komisji do spraw weryfikacji projektów zgłoszonych do budżetu
obywatelskiego gminy Góra na rok 2015. Zdjęć jest zatrzęsienie, ale informacji
o przebiegu obrad tego gremium mniej niż kot napłakał. Wykazano tu iście
hollywoodzki rozmach w graficznym ukazaniu prac komisji, ale z pominięciem
fonii. Istne nieme kino w XXI w. To trzeba potrafić!
Burmistrz Irena Krzyszkiewicz
powołała ową komisję na podstawie wydanego przez siebie Zarządzenia z 13 lutego
2015 r. W nagłówku Zarządzenia powołano się na art. 30 ust. 2 p. 4 ustawy o
samorządzie gminnym. Przeczytałem przywołany w Zarządzeniu burmistrza artykuł i
ze zdumieniem stwierdziłem, że nie ma tam jednego zdania dotyczącego powołania
komisji. Wskazany w Zarządzeniu artykuł mówi:
„ust 2 Wójt
wykonuje uchwały rady gminy i zadania gminy określone przepisami prawa. p. 4)
wykonywanie budżetu.”
Moim skromnym zdaniem przywołany w
Zarządzeniu burmistrz Ireny Krzyszkiewicz artykuł trafia w sedno sprawy niczym
kula w płot. Zarządzenie szefowej gminy dotyczy bowiem powołania komisji. I na
dodatek nie jest to komisja stała, ale doraźna, gdyż w tymże Zarządzeniu, w § 2
mowa jest o tym, że owa komisja ulega rozwiązaniu po weryfikacji projektów
zgłoszonych do budżetu.
Przeglądnąłem zasoby internetowe i
znalazłem właściwą podstawę prawną powołania komisji. Jest nią art. 21 ust. 1
ustawy z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym, który brzmi:
„Art. 21. 1. Rada gminy ze swojego grona może powoływać stałe i doraźne
komisje do określonych zadań, ustalając przedmiot działania oraz skład osobowy.”
Oczywiście jest to w naszych
realiach mało istotny szczegół, bo jak powszechnie wiadomo większość radnych
nie odważy się podskoczyć pani burmistrz, bo żeby podskakiwać trzeba coś
wiedzieć. A tu na sesjach przewagę ma słoma i siano. Realia powyborcze takie,
które Państwo sami sobie zafundowaliście. Tak że proszę mi nie zgrzytać teraz
zębami i nie narzekać. „Wiedziały gały co wybrały!”
Drobny problem polega na tym, że od
powoływania komisji doraźnych jest Rada Miejska a nie burmistrz. Oczywiście
jest to nieistotny szczegół w naszym wielce praworządnym krajobrazie
samorządowym. U nas prawo sobie a sobiepaństwo sobie. To drugie zawsze na
wierzchu.
Przejdźmy do osobowego składu tej
komisji doraźnej. Burmistrz Irena Krzyszkiewicz – zastępując Radę Miejską - powołała
do tego gremium, na podstawie dość kontrowersyjnej podstawy prawnej, 8 osób. Z
tej ósemki czworo członków jest radnymi a pozostała czwórka pracownikami UMiG.
Przewodniczącym komisji został radny Jerzy Maćkowski, który ma duże
doświadczenie życiowe, jest znany i miejmy nadzieję, że zna górowskie realia z
życia i bezpośrednich rozmów z ludźmi.
Członkiem komisji został świeżo
upieczony (niepotrzebnie!) radny Adam Chmiel. Doświadczenia zero, wiedzy o
funkcjonowaniu samorządu nie stwierdziłem. Zapamiętałem tylko radnego, że na
pewnej komisji wpadł na bardzo durny pomysł, by stworzyć „czarną listę”
mieszkańców gminy, którzy z czymś tam zalegają gminie. I to był chyba górny
pułap jego możliwości intelektualnych.
Kolejny członek komisji, to radny
Jerzy Ciech. Jeszcze go nie słyszałem podczas sesji czy obrad komisji. To samo
dotyczy radnej Katarzyny Jabłońskiej.
W komisji mamy też skarbnika gminy
Marka Balowskiego, pracownika urzędu Ryszarda Szlafkę, który zapewne będzie
pisał protokoły posiedzeń tego gremium i odwalał całą robotę administracyjną.
Jest też Piotr Głowacki, który odpowiada w gminie za inwestycje oraz naczelnik
wydziału gospodarki komunalnej w urzędzie – Leszek Sznedryk.
Ta ósemka decydowała będzie o
losach projektów do budżetu obywatelskiego, których wpłynęło 31. Wnioski, które
wpłynęły będą weryfikowana przez komisję do 28 lutego.
Szkoda tylko, że owe 31 wniosków,
które wpłynęły do UMiG nie zostały opublikowane na stronie internetowej urzędu
w zakładce „Budżet obywatelski”. Mielibyśmy jasność i przegląd ambicji i
oczekiwań członków naszej społeczności lokalnej. Ale to taka polityka
informacyjna zwana „z cichą pęk”, co oznacza wiedzę dla wybranych.
Oglądając zdjęcia z posiedzenia komisji
doraźnej ze zdumieniem skonstatowałem, że na sali obrad nie ma nikogo więcej.
Tylko członkowie komisji! A gdzie wnioskodawcy?! Wszak istotą budżetu
obywatelskiego jest dialog pomiędzy mieszkańcami a urzędnikami i radnymi. Gdzie
są organizacje pozarządowe, tzw. „ruchy miejskie” i nieformalne grupy społeczne?
Przytoczmy tu opinię z pierwszego w
Polsce miasta, które wprowadziło budżet obywatelski:
„Doświadczenia z Sopotu pokazują, że w tworzeniu zasad
funkcjonowania budżetu obywatelskiego nie powinni brać udziału wyłącznie radni
i urzędnicy. Dobrze jest, jeżeli w przygotowania są od samego początku
zaangażowani mieszkańcy, którym może bardziej zależeć na racjonalności
procedury niż niektórym radnym szukającym w budżecie obywatelskim korzyści
politycznych. Opracowywanie zasad budżetu obywatelskiego może odbywać się także
w formule komisji dialogu społecznego, w której do udziału zaprasza się
organizacje pozarządowe.”
wtorek, 17 lutego 2015
Miłosierdzie
Czytelnik przesłał sumę swoich obserwacji na temat wyższej
użyteczności naszej Straży Miejskiej w godzinach jej pracy. Opis
zaistniałej i opisanej przez Czytelnika sytuacji może być wielu osobom
nie w smak.
Zaobserwowana scenka dowodzi
bowiem niezbicie, iż Straż Miejska w naszej gminie jest niezbędna, jej
istnienie konieczne niczym obecność w życiu śmiertelników grzechu
pierworodnego a jej istnienie daje dużo ogromnej satysfakcji jej
pracownikom.
Postawmy pytanie kardynalne: jak
ciężko dzisiaj znaleźć robotę, która daje tyle satysfakcji z jej
wykonywania tym, którzy ją wykonują?
Takiej roboty można szukać z równym skutkiem, jak uczciwego polityka.
Dlatego
po głębokiej analizie i gigantycznym zastanowieniu się nad ciężką dolą
gminnej Straży Miejskiej, opłacanej z Państwa podatków, uważam, że:
1. Straż Miejska powinna istnieć, bo daje poczucie szczęścia i spełnienia zawodowego jej funkcjonariuszom.
2.
Jako, że w utrzymaniu, prowadzeniu jest to "zabawka" dość droga, to
jednak trzeba się z tym faktem pogodzić, bo szczęście ludzkie nie zna
ceny, a uśmiechnięty od ucha do ucha strażnik miejski jest widokiem
bezcennym.
3. Proszę też nie zapominać, iż
obecność przystojnych, wzorowanych na James Bondach strażnikach
miejskich dodaje splendoru Jaśnie nam panującej władzy, gdyż podkreśla
tej władzy boskie nieomal pochodzenie. Mówiąc inaczej: berło i tron
zawsze szło w towarzystwie mundurów, bo trudno by w okolicach trony
kręciły się świnie, chociaż w historii tez tak bywało.
4.
Patrzmy perspektywicznie na przyszłość naszej Straży Miejskiej, bo
strażnicy też chcą mieć emeryturę, i też niesterani życiem i pracą
chcieliby dorobić do głodowych emerytur, a czasy już nie te, bo naród
zwredniał i smarować serdecznie wyciągniętej dłoni nie chce.
5.
Kontestowanie istnienia Straży Miejskiej należy wypleniać drogą
powszechnej edukacji już od okresu wczesnej edukacji przedszkolnej.
Dlatego
pozwolę sobie zasugerować, by już w przedszkolach publicznych
podległych naszej Pani Burmistrz, która jest wymownym symbolem naszej
gminy, jej pełną i najdoskonalszą emanacją, bytem doskonałym i
skończonym, początkiem wszelkiego dobrobytu, alfą i omegą, sprawczynią
wschodów i zachodów Słońca i księżyca, dawczynią zdrowia i pogody ducha,
wyrozumiałą matką dla pewnych cymbałów, nauczać dziatwę takiego oto
wierszyka:
"Hymn do strażnika miejskiego gminy Góra"
"Strażniku miejski, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój,
Rano, w wieczór, we dnie w nocy
Bądź Irenie do pomocy.
Strzeż jej duszy, strzeż jej ciała,
By się szybko nie starzała,
Mnie i rodzinę moją strzeż
I na fotoradar zawsze nas bierz."
poniedziałek, 16 lutego 2015
Dwa oblicza barbarzyństwa
List od Czytelnika:
Barbarzyństwa i okrucieństwa nie sposób komentować. Bo nie
ma takich słów, które mogłyby oddać ludzkie myśli i uczucia na powyższy widok.
Przypatrzmy się jak sprawa bezdomnych zwierząt uregulowana
jest w naszej gminie.
Obecnie wciąż obowiązuje uchwała Rady Miejskiej Góry w 28
marca 2014 r., która stanowi podstawę do opieki nad bezdomnymi zwierzętami. W
uchwale tej sprecyzowano tryb postępowania z bezdomnymi zwierzętami.
Znajduje się tam zapowiedź wyłapywania bezdomnych zwierząt,
ale po uprzednim sprawdzeniu czy są one rzeczywiście bezdomne. Zwierzęta uznane
za bezdomne podlegają stałemu wyłapywaniu przez schronisko dla zwierząt
prowadzone przez Głogowskie Stowarzyszenie Pomocy Zwierzętom „Amicus” lub
przedsiębiorcę prowadzącego działalność gospodarczą w tym zakresie. Znajdujemy
też w uchwale zapowiedź, że działania zmierzające do odłowienia bezdomnego
zwierzęcia ma nastąpić maksymalnie w ciągu 48 godzin od zgłoszenia o pojawieniu
się tegoż zwierzęcia.
Uchwała dopuszcza również sterylizację lub kastrację
zwierząt, usypianiu ślepych miotów, które to zabiegi wykonywane będą przez
lekarzy weterynarii współpracujących ze schroniskiem dla bezdomnych zwierząt,
prowadzonym przez Głogowskie Stowarzyszenie Pomocy Zwierzętom „Amicus” lub
przez lekarza weterynarii działającego na podstawie zlecenia udzielonego przez gminę Góra. Takim zabiegom nie podlegają zwierzęta w okresie 14 dni od
umieszczenia ich w schronisku, z uwagi na możliwość zgłoszenia się właściciela.
Sprecyzowano również zasady opieki nad wolno żyjącymi
kotami. Polega ona na ustaleniu miejsc ich
przebywania, dokarmiania kotów wolno żyjących ze środków finansowych
pochodzących z budżetu naszej gminy tym współpracę mieszkańcami (karmicielami),
którzy podejmą się opieki nad wolno żyjącymi kotami. W takiej sytuacji spisane
zostanie porozumienie pomiędzy gminą Góra, a karmicielem określającego przekazywanie
karmy dla kotów wolno żyjących. Zakłada się też poszukiwanie miejsc schronienia
dla wolno żyjących kotów.
Wskazano też miejsce czasowego pobytu zwierząt
gospodarskich, które znajduje się w gospodarstwie rolnym (Rogów Górowski nr 20).
Na realizację tych zadań w roku 2014 przeznaczono określone
środki finansowe. W roku 2014 wyniosły one 30.000 zł. W szczegółach wygląda
to następująco:
- koszty leczenia weterynaryjnego – 2.500 zł;
- koszty wyłapywania bezdomnych zwierząt – 3.000 zł;
- koszty zakupu karmy - 2.500 zł;
- koszty związane z umieszczeniem zwierzęcia w schronisku –
22.000 zł.
W celu realizacji uchwały gmina Góra zawarła 7 czerwca 2014
r. porozumienie z gminą Głogów, która prowadzi Miejskie Schronisko dla
bezdomnych zwierząt w Głogowie. Na mocy umowy gmina Głogów ma przyjmować
bezdomne psy z naszej gminy w ilości do 15 sztuk rocznie. W zamian nasza gmina
ponosi związane z tym koszty.
I tak. Musimy wpłacić 2000 zł + VAT za: „gotowość przyjęcia
psów do schroniska." Jest to opłata jednorazowa. Za przyjęcie każdego psa do
schroniska obowiązuje również jednorazowa opłata w kwocie 85 zł + VAT, a za
każdy dzień pobytu psa w schronisku gmina musi zapłacić 14 zł + VAT. Gdyby
psina rozchorowała się w schronisku, to wówczas dojdzie naszej gminie dodatkowa
opłata za jego leczenie, która wyniesie tyle, ile udokumentowane koszty leczenia psiaczka.
A teraz sobie policzmy. Azorek znalazł się w schronisku. Już
na wjeździe do schroniska za Azorka gmina musi wyłożyć 85 zł + 23%VAT = 104,55
zł. Azorek mieszka w schronisku 30 dni, co gminę kosztuje 516 zł z 23% VAT. Czyli
przyjęcie Azorka i jego 30 dniowy pobyt w schronisku dla bezdomnych zwierząt
kosztuje naszą gminę (podatników!) 620,55 zł. Dodać jeszcze należy opłatę za
„gotowość” schroniska do przyjęcia Azorka. Ponieważ założono w umowie, że
rocznie schronisko przyjmie do 15 psów, więc kwotę 2000 zł + VAT należy
podzielić przez 15 piesków potencjalnych pensjonariuszy, co daje 164 zł na jednego Azorka (z VAT). Więc w
sumie, umieszczenia jednego bezpańskiego pieska na 30 dni w schronisku kosztuje
gminę (podatników!) 784,55 zł z VAT.
A to jeszcze nie koniec kosztów związanych z bezpańskim
Azorkiem. Azorka trzeba wyłapać i dowieźć do schroniska. Takie czynności wykonuje
dla naszej gminy Głogowskie Stowarzyszenie Pomocy Zwierzętom „Amicus”. Zawarta
z tym stowarzyszeniem umowa przewiduje, iż wyłapanie bezdomnego psa i jego
przewiezienie do Głogowa będzie kosztowało naszą gminę (podatników!) 600 zł +
23% VAT = 738 zł.
Tak więc 30 dniowy pobyt Azorka zamknie się łącznie kwotą
1522,55 zł. A i na tym może się nie skończyć, bo jak Azorek w schronisku
zachoruje to osobną fakturę gmina dostanie za jego leczenie. A to nie są tanie
rzeczy, jak sami Państwo wiedzą!
Dla porównania tylko podam, że renta socjalna wypłacana przez ZUS lub KRUS od 1 marca będzie wynosiła 739,58 zł brutto.Porównując dalej wiedzmy, że podstawowy zasiłek dla bezrobotnych (100%) w okresie pierwszych trzech miesięcy wynosi - 823,60 zł brutto (711,48 netto) a w okresie kolejnych miesięcy posiadania prawa do zasiłku - 646,70 zł brutto (568,50 netto). Jednym słowem nasze kochane Państwo zgadza się na taką sytuację, że utrzymanie bezdomnego psa w schronisku kosztuje nieco mniej miesięcznie niż człowieka bezrobotnego. Inny przykład. Wysokość zasiłku otrzymywanego za opiekę nad osobą niepełnosprawną wynosi 153 zł miesięcznie, czyli jest to koszt za niecałe 9 dni utrzymania Azorka w schronisku (17,22 zł dziennie bez kosztów dodatkowych).
Ostatni przykład. Zasiłek okresowy wypłacany przez Ośrodek Pomocy Społecznej w przypadku osoby samotnie gospodarującej nie może być wyższy niż 418 zł i niższy niż 20 zł miesięcznie. Zauważcie Państwo, że Azorka w schronisku nie da się za tę kwotę utrzymać, ale człowieka to i owszem.
Kochajmy więc naszych polityków za ich miłość do piesków w pierwszym rzędzie a do ludzi na szarym końcu.
Dla porównania tylko podam, że renta socjalna wypłacana przez ZUS lub KRUS od 1 marca będzie wynosiła 739,58 zł brutto.Porównując dalej wiedzmy, że podstawowy zasiłek dla bezrobotnych (100%) w okresie pierwszych trzech miesięcy wynosi - 823,60 zł brutto (711,48 netto) a w okresie kolejnych miesięcy posiadania prawa do zasiłku - 646,70 zł brutto (568,50 netto). Jednym słowem nasze kochane Państwo zgadza się na taką sytuację, że utrzymanie bezdomnego psa w schronisku kosztuje nieco mniej miesięcznie niż człowieka bezrobotnego. Inny przykład. Wysokość zasiłku otrzymywanego za opiekę nad osobą niepełnosprawną wynosi 153 zł miesięcznie, czyli jest to koszt za niecałe 9 dni utrzymania Azorka w schronisku (17,22 zł dziennie bez kosztów dodatkowych).
Ostatni przykład. Zasiłek okresowy wypłacany przez Ośrodek Pomocy Społecznej w przypadku osoby samotnie gospodarującej nie może być wyższy niż 418 zł i niższy niż 20 zł miesięcznie. Zauważcie Państwo, że Azorka w schronisku nie da się za tę kwotę utrzymać, ale człowieka to i owszem.
Kochajmy więc naszych polityków za ich miłość do piesków w pierwszym rzędzie a do ludzi na szarym końcu.
piątek, 13 lutego 2015
wtorek, 10 lutego 2015
Niekompetentny do bólu
Osrany rynek, totalny burdel i nikt nie wie co jest grane. Mam dość takiej sytuacji, w której spotykają mnie ludzie:
- Panie Mazulewicz! Widziałeś Pan osrany rynek?! Widziałeś
Pan tamto?!
Toż kurwa mać! Ja nie jestem na etacie w gminie, bo są "godniejsi".
Niemniej nerw mnie ruszył i zadzwoniłem do wiceburmistrza (durny pomysł!) by
poinformować go o pewnych faktach. Była rozmowa to z cyklu "przemawiał
dziad do obrazu, a obraz ani razu". Taką mamy władzę, taką sobie
wybraliśmy. O! Przypomniało mi się tylko, że rodzinny klan Rogali nie zdobył
zaufania społecznego i nie może pochwalić się tym, że ma mandat zaufania.
Burmistrz na urlopie, wiceburmistrz fizycznie obecne,
intelektualnie nieobecny, rozpiździaj w gminie. No i jest jak jest. Mamy
kolorowy syf. W to wszystko jeszcze węża wpuścić, bo nasrane już jest.
Poniżej prezentuję rozmowę telefoniczną, a raczej mój monolog
z Andrzejem Rogalą - jeszcze - wiceburmistrzem, który twierdzi, że też po
mieście chodzi, ale w gówno nie wdepnął. Tu z wiceburmistrzem się nie zgodzę,
bo w gówno wdepnął. A ono - w mojej ocenie - ma na imię Platforma Obywatelska,
którą gardzę.
piątek, 6 lutego 2015
Sesyjna (tania)jatka - II
Powróćmy ostatniej sesji Rady Powiatu i dyskusji nad
utworzeniem Zespołu Szkół, w którym to znaleźć mają się mają Liceum
Ogólnokształcące oraz dwujęzyczne Gimnazjum.
Pod koniec czerwca 2014 r., Rada Pedagogiczna LO podjęła
uchwałę o utworzenie takiej szkoły. Rzecz jasna nauczyciele z LO nie działali z
własnej inicjatywy, bo pomysł posiadał wówczas poparcie członków Zarządu
Powiatu. Zarząd Powiatu podjął odpowiednią uchwałę, co było warunkiem
niezbędnym do przekucia pomysłu w czyn. Startująca w wyborach samorządowych
Platforma, rzekomo Obywatelska również chwaliła się tym pomysłem.
Jednak podczas ostatniej sesji starosta, czyli Wielce
Czcigodna Pomyłka, zaczął utyskiwać, że pomysł może nie wypalić i wymyślać
przeróżne przyczyny, dla których należy wstrzymać się z realizacją pomysłu.
Biedaczek utyskiwał na to, że każdy z przedmiotów, które mają być wykładane w
języku angielskim (chemia i biologia) w zwiększonej liczbie godzin, ma tylko
jednego nauczyciela. W tej sytuacji starosta zapytywał co będzie, gdy uczący w
języku angielskim zachoruje lub zajdzie jakiś inny wypadek losowy. Ponadto
starosta obawiał się, że nie zdąży się z naborem, że nie wiadomo czy młodzież
zechce zapisać się do gimnazjum. Jednym słowem szukał wygodnego pretekstu, by
nie tworzyć nowej oferty edukacyjnej.
Słowom starosty zaprzeczyła nauczycielka LO – Edyta
Bretsznaider, która odważnie wyszła na mównicę i powiedziała jak sprawy
wyglądają rzeczywiście.
Po pierwsze. Dwa przedmioty nauczane w języku angielskim to
w myśl przepisów jest minimum dla tego typu szkół. Z biegiem czasu ofertę można
wzbogacić, ale od czegoś trzeba zacząć. Po drugie. Jest rozeznanie wśród
uczniów i można mówić o dużym zainteresowaniu tę ofertą edukacyjną. „Dzieciom
trzeba dać więcej” – stwierdziła Edyta Bretsznaider. Po trzecie. Do tego
gimnazjum trafi młodzież wyselekcjonowana. Nie ma takiej możliwości, by ktoś
kto w stopniu niskim znał język angielski stał się uczniem tej placówki. Wszyscy dowiedzieli się też, że dyrekcja i nauczyciele
LO nie zasypywali też „gruszek w popiele”, bo utworzono specjalny zespół, który
zajmuje się utworzeniem gimnazjum dwujęzycznego oraz przygotowane są ankiety
dla uczniów klas szóstych, w których zawarte jest pytanie o ich gotowość do
nauki w gimnazjum dwujęzycznym.
Wypowiedź pani nauczycielki mocna rozświetliła w głowach
wszystkim tym, którzy co nieco rozumieją, czyli tak ok. 30% radnych. A ci co
nie skumali o co chodzi i tak kiwali głowami na znak, że nie rozumiejąc – coś
kumają.
Głos zabrał radny Andrzej Wałęga, który stwierdził:
„Zabieramy uczniów gminie Góra a ta sobie na to nie pozwoli. Całe
przedsięwzięcie musi być poparte liczbami, ile dzieci, itp.”
Nawet Wielce Czcigodna Pomyła raczyła stwierdzić:
„Generalnie ze wszystkim się zgadzam.”
Pomysł poparła radna Mariola Szurynowska: „Pomysł wspaniały.
Niech to gimnazjum zacznie funkcjonować.” Zadała tez pytanie: Co z testami
poziomującymi?” Radnej – nauczycielce z Sicin chodziło to, by dziecko znało na
odpowiednim poziomie język angielski. Odpowiedź jaka otrzymała w pełni ją usatysfakcjonowała.
Zastrzeżenie ponownie zgłosił radny Andrzej Wałęga, którego
zainteresowała postawa gminy wobec decyzji ucznia o podjęciu nauki w gimnazjum
dwujęzycznym podlegającym powiatowi a nie gminie. Niesie to za sobą utratę subwencji
oświatowej, która jest przypisana do każdego ucznia a więc perspektywę
zubożenia każdej gminy o spore pieniądze.
Pytanie to spotkało się z odpowiedzią ze strony radnego
Mirosława Żłobińskiego, który bardzo zdziwiony zapytał: „Co gminy mają do tego
gdzie dziecko będzie się uczyło? To suwerenna decyzja ucznia i jego rodziców.
Gminy do tego nic nie mają!
Głos zabrała dyrektorka górowskiego LO – Małgorzata
Patrzykąt: „Na posiedzeniu Zarządu przedstawiłam sprawę gimnazjum. Być może
Państwo nie wszystko zrozumieli. Trzeba sprawdzić jak to wypadnie. 26 czerwca
2014 r. skierowaliśmy pismo do Zarządu w tej sprawie. Odpowiedź otrzymaliśmy w
styczniu 2015 r., tuż przed feriami zimowymi.” To był piękny strzał w Zarząd.
Rzec można, ze nastąpił nokaut.
Radny Grzegorz Aleksander Trojanek stwierdził: „Nic nie stoi
na przeszkodzie, by gimnazjum powstało.
Radny Mirosław Żłobiński zaproponował, by na kolejne
posiedzenie komisji oświaty lub sesję, gdy będzie omawiana sprawa powstania
gimnazjum zaprosić przedstawicieli Rady Pedagogiczne z LO. Przewodniczący Jan
Rewers zapowiedział, że tak się stanie.
Na tym dyskusję na temat utworzenie gimnazjum zakończona i
czeka nas wszystkich ciąg dalszy.
Pięknie po nosku dwa razy oberwał podczas sesji radny Marek
„Bananowy Uśmiech” Biernacki. A oto okoliczności, w których doszło do tego
potężnego i ze wszech miar pożądanego centralnego pstryczka w nos zbyt zadarty
i samozadowolony.
Sytuacja pierwsza.
Siedzi sobie radny Marek „Bananowy Uśmiech” Biernacki,
siedzi, siedzi i słucha obrad sesji. Oczywiście, zgodnie z utarta tradycją nie
ma nic do powiedzenia. Ot, po prostu wysiaduje swoją dietę (670 zł dieta + 150
zł dodatku jako szefa komisji bez obowiązku podatkowego).
W pewnym momencie pada pytanie o opinię kierowanej przez
Marka „Bananowego Uśmiecha” Biernackiego komisji budżetu i gospodarki na temat
budżetu. Ten stwierdza, że tyle a tyle głosów było za, przeciw, wstrzymało się.
Dodał również, że na komisji nie było pytań.
Zareagował na to radny Mirosław Żłobiński, który powiedział:
„Czy na pewno? Była rozmowa. Trudno nazwać ja dyskusją. Ja zadałem 3 pytania.”
Flagowy sztandar koalicji nieco spurpurowiał a lice jego
nieco się nadymało złością.
Sytuacja druga.
Przy omawianiu budżetu, w chwili gdy opozycja ten budżet
krytykowała o głos poprosił radny Marek „Bananowy Uśmiech” Biernacki. Z powagą
i pełen przejęcia, jakby błonę dziewiczą przebijał po raz pierwszy w życiu,
radny ów rzekł: „Dziwię się, że osoby które nie miały nic do powiedzenia
podczas komisji na temat budżetu teraz zabierają głos.”
Riposta była natychmiastowa. Karzącą miecz sprawiedliwości
dzierżył w swoich dłoniach radny Marek Zagrobelny. Takimi oto słowami –
strzałami przebił on radnego „Bananowego Uśmiecha”:
„Pan, panie radny, który był kadencję w samorządzie gminnym
i jest już drugą kadencję w samorządzie powiatowym co razem daje 12 lat kariery
zawsze miał podczas tego okresu jedno zdanie do wypowiedzenia na sesji: komisja
taka to a taka przyjęła projekt uchwały. Gratuluje panu.”
Radnego „Bananowego Uśmiecha” zahibernowało. Zbladł,
sczerwieniał, zbladł ponownie. Myślałem, że oczy mu na orbit wyjdą albo, co
byłoby gorzej dla wszystkich obecnych na sali, że nastąpi niekontrolowana
dekompresja odbytu radnego. Do końca sesji radny Marek „Bananowy Uśmiech”
Biernacki pozostał w stanie najgłębszej hibernacji.
Krótko mówiąc sesja wyglądała tak, że opozycja pokazała
koalicji, gdzie raczki w tym sezonie będą zimować. Zimować będą w ciszy a
opozycja będzie te raczki gotować na wiele sposobów. A każdy będzie bardziej
wymyślny i bolesny od poprzedniego.
czwartek, 5 lutego 2015
Świadek na siłę
Bywa w życiu tak, że człowiek może znaleźć się w pewnym
miejscu, być tam i zapomnieć że był. Ot, było się i wybyło.
3 września 2013 r. byłem ze swoim serdecznym kolegą w Sądzie
Rejonowym w charakterze osoby towarzyszącej. Kolega miał tam jakąś sprawę ze swoją
byłą, z którą nigdy być nie powinien. Na sprawę przyjechaliśmy lekko spóźnieni.
Dodatkowo kolega zapomniał wezwania i nie mieliśmy pojęcia, o której godzinie
będzie miał radość ujrzeć swoją byłą. Podzieliśmy się rolami. On wziął na klatę jeden poziom sądu, a ja drugi. I to w tempie, bo już byliśmy w niedoczasie.
No więc ja lecę po swoim poziomie i oglądam wokandy. Ale tak
w pełnym biegu, bo na spacerek czasu nie ma. W pewnym momencie widzę panią
radczynię prawną Jolantę Samsel – Hryń, którą znam. Wywiązuje się pomiędzy nami
krótki dialog:
- Dzień dobry panie Robercie!
- Dzień dobry pani mecenas!
- Co pan tu robi?
- Przyjechałem z kolegą na jego sprawę!
Pognałem dalej, bo sala rozpraw wciąż nieodnaleziona.
Sprawa kolegi się odbyła. Wróciliśmy do Góry. Zwycięstwo
kolegi zostało uczczone. Wydawałoby się, że „koniec polki galopki” i wszystko
co tego dnia się wydarzyło raz na zawsze zostało zakończone.
Aliści jakiś rok później – może rok z okładem – otrzymuję
wezwanie do sądu w Głogowie. Pomińmy w jakiej sprawie, bo do dzisiaj nie wiem w
jakiej. Patrz w to wezwanie, główkuję, kombinuję i za cholerę nie wiem o co
chodzi. A tam stoi: sprawa karna i ja jako świadek. Osoba oskarżenia mi
zupełnie nieznana. Co jest grane? – pytam sam siebie, ale odpowiedzi w sumieniu
swoim nie znajduję. A i pamięć nic nie podpowiada.
Jakoś jesienią ubiegłego roku dowiaduję się, że poszukuje
mnie pani radczyni Jolanta Samsel – Hryń, która w pewnym miejscu usiłowała
wręczyć moim znajomym jakieś wezwanie. Oczywiście moi znajomi odmówili
przyjęcia tego „prezentu”, co zrobili słusznie, bo ja żadnych tego typu
„prezentów” od adwokatów czy mecenasów nie oczekują i nie pożądam.
Na jakiś czas zapadła cisza i spokój. Zapomniałem o całej
sprawie. Ale któregoś dnia dzwoni do mnie mój bardzo dobry znajomy – nazwijmy
go XY - i mówi, że oczekuje u niego na
mnie „pani Hryń”. I pyta mnie czy ja znam ta panią. Zgodnie z prawdą
stwierdziłem, że i owszem. Ponieważ akurat wracałem do mojego najpiękniejszego
miasta poprosiłem, by chwilę na mnie poczekała u niego.
Doszło do spotkania. Pani radczyni prawna Jolanta Samsel –
Hryń poinformowała mnie, że jestem świadkiem w sprawie, na którą otrzymałem
wezwanie. Moje zdumienie nie miało granic! Nazwisko oskarżonej nic mi nie
mówiło, ale również tez pamięć nie podpowiadała mi niczego istotnego, co
stanowiłoby powód do świadkowania.
Pani radczyni zaczęła „odświeżać” moją pamięć. Przypomniała
mi dzień 3 września 2014 r., i nasze spotkanie w gmachu sądu w Głogowie. Sam
fakt spotkania zapamiętałem. I do tego momentu rozmowa szła nam gładko. Później
było już gorzej. Pani radczyni zaczęła mi opowiadać o tym, że byłem świadkiem
awantury i wyzwisk w holu sądowym. Wytężałem umysł, wytężałem i za jasną
cholerę nie mogłem sobie przypomnieć żadnej awantury i wyzwisk.
Przyznam, że byłem mocno skonfundowany słowami pani
radczyni, bo kobieta to miła i przykrość bym jej zrobił, gdybym stanowczo
powiedział, że nic nie pamiętam i dobra kobieto odczep się ode mnie.
I ten brak chamstwa i prostactwa, wrażliwość na urok kobiecy
miał dla mnie fatalne następstwa.
Jak ostatni idiota powiedziałem pani radczyni, że pomyślę
nad sprawą. Ona z kolei oświadczyła, że jutro jest rozprawa i zadzwoni do mnie,
by dowiedzieć się skąd ma mnie zabrać do sądu. I ja – w tym momencie czysty
idiota! – wyraziłem na to zgodę.
Powiedzmy tak. Noc poprzedzająca rozprawę, na którą miałem
jechać była bezsenna. Za nic nie mogłem sobie przypomnieć zajścia, którego opis
przedstawiła mi pani radczyni prawna Jolanta Samsel – Hryń. Pamiętałem nasz krótki
dialog, ale reszta jakoś nie zagnieździła się w mojej pamięci.
Rano ok. 8.00 (nawet nie pamiętam jaki był to miesiąc, ale
chyba październik 2014) odebrałem telefon od pani radczyni, która wskazała mi
miejsce, w którym na mnie oczekuje. Udałem się tam i powiedziałem, że nigdzie
nie jadę, bo nie pamiętam sytuacji, która mi naświetliła dzień wcześniej.
Odwróciłem się plecami i odszedłem, by dopić swoja kawę. Wkrótce do budynku
weszła pani radczyni i raz jeszcze nalegała na mnie, by jechał, że na pewno
pamiętam sytuację. Zdecydowanie odmówiłem.
Coś mnie jednak tknęło i opowiedziałem o całej historii
kilku osobom znajdującym się w tym budynku, które zresztą same mnie pytały co
się dzieje. Zdziwieni byli wszyscy.
Na drugi dzień mój znajomy, którego nazwałem w tekście XY
informuje mnie, że była u niego pani radczyni i prosiła go, by wpłynął on na
mnie w ten sposób bym zeznawał w kierunku przez nią wytyczony. Znajomy XY
stwierdził, że wygląda na to, że bardzo zależy jej na tym procesie. Oczywiście
znajomy ów w żaden sposób nie usiłował wpłynąć na mnie, ale przekazywał mi
słowa radczyni prawnej, pani Jolanty Samsel – Hryń.
I tu popełniłem kolejny błąd. Trzeba było natychmiast fakt
ten zgłosić do sądu. A ja durny dwukrotnie zaniechałem tej jakże prostej
czynności. Znajomy XY poinformował mnie również, że pani radczyni prosiła, by
powiedział mi, że sąd za moja nieobecność na sprawie nałożył na mnie grzywnę w
kwocie 700 zł., ale jeżeli ja zgodzę się zeznawać to grzywna ta zostanie
uchylona.
Zapachniało gnojem.
Przychodzi kolejne wezwanie na rozprawę na 1 grudnia 2014 r.
Dzień wcześniej chwytam jakąś bakterię, która powoduje wymioty i gorączkę. Tym
razem jestem rozsądniejszy. Wiem, że nie dam rady dojechać do Głogowa. Dzwonię
do sądu i tłumaczę swoją sytuację. Pani radzi mi wysłać faks. Tak też robię.
Piszę w nim m.in.:
„W dniu dzisiejszym
czuje się bardzo źle i nie mam możliwości dojechania do Głogowa, żeby zeznawać
w tej sprawie, która jest dla mnie kompletnie nieznana i moje zeznania mogą
ograniczyć się do jednego zdania: Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.
Informuję również sąd, że:
„Ponadto Jolanta
Samsel – Hryń naciskała na mnie bym zeznawał zgodnie z tym, co ona twierdzi , a
czego ja sobie nie przypominam.”
A na zakończenie dodałem:
„W tej sytuacji
proszę Wysoki Sąd o wyłączenie mnie z listy świadków. Proszę również upomnieć
Jolantę Samsel – Hryń, by nie sugerowała treści zeznań wydumanym świadkom.”
Wydawało mi się, że to było przysłowiowe „cześć pieśni”.
Okazało się, że sąd w Głogowie chce, by jednak solówkę odśpiewał na sali sądowej. Otrzymuję ponownie wezwanie na rozprawę. Data stawienia: 5 lutego. Raz jeszcze podkreślam, że wezwanie odebrałem.
Tym razem jestem wściekły, bo raz, że szkoda mi czasu a dwa,
to to, że nadal nie mam pojęcia co to za sprawa i o co w niej chodzi.
Jest 4 lutego, ok. godz. 14,45. Kończę posta o pieskach.
Kątem oka widzę wkraczających do biblioteki pedagogicznej funkcjonariuszy
policji. Domyśla się o co chodzi. Policjant informuje mnie, że muszę iść z
nimi. Kończę. Wstaję. Wychodzimy. Na wszelki wypadek podpisuję pełnomocnictwo dla adwokata, bo jeden z moich znajomych nie wie w czym rzecz. PZU SA Przezorny Zawsze
Ubezpieczony Solidnym Adwokatem.
Przewożą mnie na komendą policji. Informują, że sąd wydał
nakaz doprowadzenia mnie na rozprawę, która ma się odbyć 5 lutego w Głogowie.
Zamykają w celi. Kupa czasu do poranka. Czytam gazetę
dostarczoną przez Mirosława Żłobińskiego. Noc jakoś zlatuje. Jadę w towarzystwie
policjantów do Głogowa. Sala nr 216. Czekamy na wezwanie na rozprawę. Sędzia
wzywa. Policjant - pan Tomek - pyta sędziego czy będą jeszcze potrzebni. Odpowiedź
sędziego przecząca. Zeznaję, że w tej sprawie nie mam nic do zeznania.
Opowiadam krótko sędziemu, jak wygląda sprawa i o roli jaką odegrała w
uwikłaniu mnie w nią pani radczyni Jolanta Samsel – Hryń. Sędzia wyjaśnia, że
to jacyś ludzie z sądowego korytarza mnie rozpoznali i stwierdzili, że byłem
świadkiem jakichś zajść. Nie komentuję tego. Sędzia poucza mnie, że mam prawo
założyć skargę do Okręgowej Izby Radców Prawnych, który to adres – informuje
mnie sędzia – mogę uzyskać w sekretariacie. Dziękuję sędziemu i zapewniam że
skarga zostanie złożona. Żegnam się i opuszczam salę rozpraw. Wszystko trwało
może z 7 minut.
McDonald i wracam z przyjaciółmi do Góry. W głowie rodzi się
skarga na radczynię prawną Jolantę Samsel – Hryń. Tego numeru nie popuszczę!
środa, 4 lutego 2015
Bez komentarza
Wszyscy widzimy w naszym mieście wałęsające się psy. Nikt
nie wie do kogo należą, ale czasami roi się od nich na ulicach. Wielu
mieszkańców boi się ich, przechodzi na druga stronę ulicy lub rezygnuje z
obranej drogi i jej nadkłada, by nie paść ofiarą kłów lub kiełków. A przecież
kochamy zwierzęta więc nie należy ich się bać! Przecież taka psinka nie zeżre z
butami. Capnie, potarga, krwi nieco upuści i już lekarze mają pracę, Sanepid
wkracza do akcji a nasza waleczna Straż Miejska ma ręce pełne roboty.
Jeżeli mili Państwo chodzi o naszą dzielną i waleczną Straż
Miejską, to w akcji jest ona tylko gdy ma samochód, a jak nie ma samochodu, by
takie psy ścigać z rykiem wywołanym gigantyczną mocą ich rajdowego Vito, są
bezradni i ślepi niczym dziecię w mgle. Taką informację uzyskała mieszkanka
naszego miasta, którego 15. letniego syna pogryzł bezpański pies w styczniu br.
Strażnik Miejski Marek Papmel – bo on to udzielił tej
strategicznej informacji nie bacząc na to, że bezsilność strażników miejskich
pozbawionych samochodu objęta jest klauzulą najwyższej poufności, postanowił
matkę poszkodowanego dziecka wciągnąć do współpracy ze Strażą Miejską. Nakazał
pani pilnowanie psa, który pogryzł jej synka. Sam udał się po kości, by … (a
nie, pokręciło mi się coś. Nie z tej notatki tekst odczytałem. To słowa ze
szkicu wykonanego węglem do posta: „Kość intelektu nie dla radnego
Biernackiego”, który jeszcze wygładzam niczym grabarz mogiłę łopatą).
Strażnik (?) Miejski Papmel nakazał matce poszkodowanego
chłopca, by ta pilnowała psa do godz. 16.00, gdy Straż Miejska otrzyma
samochód. A była godz. 10.00 rano. Z pomocą pani przyszedł policjant pan Tomasz
Kłak i podjął interwencję.
A poszkodowana sama szukała psa na ulicach naszego miasta.
Wiadomo, co dzikiej się z ofiarą psiej agresji połączonej ze strażniczą
obojętnością. W przypadku zniknięcia agresywnego psa dziecko trafiłoby do
kliniki, gdzie raczej lodów i słodyczy by mu nie ordynowano.
I cóż mamy w podsumowaniu. Sfory psów wałęsające się po
mieście i zanieczyszczających wszystko co pod ogon wpadnie, strach ludzi, ból
dziecka, przerażenie matki i strażnika miejskiego, którego to wszystko niewiele
obchodzi. To co zademonstrował strażnik (?) Marek Papmel kwalifikuje go do
bycia strażnikiem, ale chyba tylko w naszym mieście i przy tej władzy. A
Państwo płacicie na jego utrzymanie! I po co?!
Poniżej widzą Państwo zdjęcia z przechowalni dla psów, która
mieści się za UMiG. Są to zdjęcia z dzisiejszego poranka. Komentarza nie
wymagają.
Subskrybuj:
Posty (Atom)