piątek, 30 grudnia 2016

Kochać bliźnich!

Poniżej przedstawiam Państwu treść pisma złożonego do naszej Przezacnej i Miłościwie nam panującej burmistrz Ireny Krzyszkiewicz. Impulsem do wypichcenia tegoż pisma stała się pewna przygoda, która z mojego powodu, przydarzyła się mojemu koledze Arturowi.
Było upalne czerwcowe popołudnie. Poprosiłem kolegę Artura, by ten w swojej nieskończonej łaskawości i dobroci serca przyjechał do mnie i podwiózł mnie do lekarza, z którego usług mam zaszczyt – choć przyjemność wątpliwą – korzystać. Arturek przystał na prośbę z ogromnym zapałem, który jaki równać mogę jedynie do tego, jaki towarzyszył pewnym mało rozumnym ludziom obdarowującym naszym szpitalem wrocławską „bandę czworga”. Na marginesie wspomnieć jednak należy, że mi wizyta u lekarza miała posłużyć a nam wszystkim żałosna sprzedaż szpital zaszkodzić.

Podobno najgorszy w dziejach powiatu starosta raczy pleść jakieś androny na temat odzyskania przez powiat szpitala. Z szampanem jednak trzeba delikatnie się obchodzić! Taki koreczek walnie w łepetynkę i już pierdoły publicznie się ludziom zasuwa. A jeszcze jak się ma czaszkę a’la Cyrankiewicz, to nawet uderzenie koreczka włos nie zamortyzuje.

Wróćmy jednak do tematu, by nie pleść durnot, jak osobnik wyżej wspomniany. Jemu wypada, mi nie. Wstydziłbym się.

I otóż mój kolega serdeczny przybył po mnie niezawodnie. Ale ponieważ tego popołudnia mocno zdrowotnie niedysponowany byłem, więc wysiadł samochodu, by pomóc mi pokonać kilka barier architektonicznych piętrzących się na mojej drodze ku wizycie lekarskiej. No i, jakoś wytargał mnie na zewnątrz. Patrzymy, a przy samochodzie straż trzymają nasi ukochani przez 118,99% mieszkańców powiatu strażnicy miejscy. A parę stanowili przezabawną! Jeden chudy z wąsem wiecheć przypominającym a drugi obficie natłuszczony.

Sadziłem, że obaj panowie wartę honorową zaciągnęli przy samochodzie lub w zachwyt nad nim popadli. Okazało się, że mój kolega stanął przednimi kołami na pasie. Tłumaczę więc najdzielniejszym z najdzielniejszych, że kolega ma zawieźć mnie do lekarza a pobyt jego dwóch przednich kół pojazdu trwał co najwyżej 2 minuty, i to bez haka!

Wąsatego jednak to nie interesowało. Sto złotych sobie zażyczył czym w nerw pewien wprowadził Arciego. No i się zaczęło! Policje wezwali, pierdoły o próbie przejechania jednego z nich zaczęli pociskać, głupoty wygadywać.

W efekcie mój przyjaciel „olał” ich mandat i sprawa trafiła do sądu. Rozprawa odbyła się przy pani udziale rozumu pani sędziny, która stwierdziła, że nie można karać kogoś, kto niesie pomoc cierpiącemu bliźniemu i uniewinniła mojego kolegę od obowiązku zapłaty mandatu, którego wysokość wzrosła do 300 zł.

Już więc Państwo widzicie tło pisma, które wystosowałem do mojej Ukochanej Idolki, Słońca naszej gminy i Majestatu wszystkich kochającego. Pismo to jest moją rozpaczliwą prośbą o wskazanie funkcjonariuszom Straży Miejskiej, utrzymywanej z podatków, m.in. mojego kolegi, o proste zrozumienie innych ludzi, ich potrzeb, cierpień, życiowych niespodzianek, sytuacji nagłych i nieprzewidywalnych.

Wydaje mi się strażnicy są dla ludzi i powinni służyć im pomocą a nie paragrafom, często durnym i nieżyciowym. Bo pytanie podstawowe brzmi: prawo jest dla ludzi czy ludzie dla pargrafów?


czwartek, 29 grudnia 2016

Kochanemu "Misiowi"

Takie oto przesympatyczne pismo skierowałem dzisiaj do wicestarosty - niestety!- powiatu  górowskiego. Zawarte w piśmie pytania dręczą wielu mieszkańców naszego powiatu, którzy prześladowani są straszliwą i przeraźliwą dla nich myślą, że wicestarosta – w zamierzchłych czasach zapowiadający się obiecująco – nic albo zgoła niewiele robi. 

No, proszę Państwa bez przesady! Coś musi robić! Nos wytrzeć, kawy się napić, usiąść na urzędowym krześle, listę obecności podpisać, wejść i wyjść z cieplutkiego gabinetu, siusiu zrobić. I już ta krótka lista niezbędnych czynności może ludziom malej wiary uzmysłowić codzienny trud egzystencji tak prominentnej osoby w naszym powiecie. 

Co prawda nóżka przy wyborach na burmistrza Wąsosza lekko się omskła, i na niewyobrażalne wprost szczęście mieszkańców sympatycznej gminy Wąsosz, do wyboru nieszczęścia nie doszło, ale czujność zachować trzeba. A nóż pomyśli, że się nadaje?! Ludzie często bywają przekonani, że do czegoś się wyjątkowo nadają, podczas gdy są najoczywistszą pomyłką!

Liczę się – a zapewne Państwo także – że wicestarosta – o Boże! – pochyli się nad pytaniami, nie zapadnie – nomen omen – w sen zimowy i raczy w strumieniach wylewności niezwykłej, udzielić Państwu odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Aż cały drżę na myśl o wysokim poziomie intelektualnym wynurzeń osobistości, która nie wie co to „plagiat”. 
Wicestarosta Powiatu Górowskiego

Paweł Niedźwiedź
Niniejszym składam wniosek o udzielenie informacji w trybie art. 3a oraz art. 11 Ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. prawo prasowe w zw. z art. 2 ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej.
Pytania:
1.               Proszę o wykaz decyzji administracyjnych podjętych przez Pana w okresie od 1.12.2016 roku do 24.12.2016 roku.
2.               Proszę wskazać jakie to były decyzje, czego dotyczyły i ile z nich było dla petentów negatywnych?
3.               Ile w ww. okresie petentów Pan przyjął?
4.               Proszę wskazać główne problemy przedkładane Panu przez przyjętych petentów?
5.               Dla ilu petentów w ww. okresie nie miał Pan czasu?
6.               O ile skargach na działalność podmiotów leczniczych na terenie powiatu górowskiego informowali Pana petenci?
7.               Jaką wiedze posiada Pan na temat postępowań prowadzonych przez prokuratury na temat zaniedbań w procesie udzielenia świadczeń medycznych i ochrony zdrowia na terenie powiatu?
8.               Czy wiadomo Panu coś o wizycie Piotra Wołowicza, w ramach rewanżu, na spotkaniu opłatkowym w Areszcie Śledczym ul. Swiebodzka 1 we Wrocławiu w związku z pobytem tam Waszych kontrahentów, którym podarowaliście szpital?
9.               Czy nie uważa Pan, że w sytuacji całkowitej plajty, Pana i Pańskiego szefa koncepcji prywatyzacji szpitala nie jest lepsze herbertowskie wyjście: "lepszy dla ciebie byłby świt zimowy. I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta? "Bo pora ku temu jest odpowiednia.
10.  Czy dokonując zakupu żywności za swoją pensję nie czuje Pan wyrzutów sumienia, że
razem ze starostą, mówiąc pospolicie, "wydymaliście" pracowników szpitala, ma Pan
łaknienie spożywania też żywności i nie wzbiera w Panu odruch obrzydzenia do
siebie/jedzenia (właściwe podkreślić).
Oczekuję na odpowiedź w trybie ustawy.


środa, 28 grudnia 2016

Chuligan drogowy

Wyszedłem ja sobie dzisiaj pooddychać rześkim, świeżym powietrzem. Wciągam w swoje płucka ożywcze poranne powietrze i rozglądam się z wielką ciekawością po otaczającym mnie świcie. Tu rzucę lewym okiem, w inną stroną łypnę prawym ślepiem, a jeszcze w inne miejsce skierują obydwoje swoich prześlicznych ocząt.

I kiedy tak sobie swobodnie oddychałem i rzucałem spojrzenia w pewnym momencie moje oczne gałki wytrzeszczu doznały! Patrzę i oczom swym nie wierzę! Samochód jakowyś stoi! Ale jak on stoi! W niezgodzie z rozumem i zasadami ruchu drogowego, co Państwo zauważają na fotkach poniżej zamieszczonych.



Cóż  tak jednoznacznej sytuacji może zrobić prawy obywatel tego miasta, związany z nim na śmierć i życie? Można rzec, że nawet nacjonalista w skali lokalnej? Prawy i miłujący to miasto obywatel wykręca numer telefonu naszego cudownego, prężnie działającego na każdej niwie UMiG, następnie prosi o połączenie z wielofunkcyjną Strażą Miejską. Tak też i uczyniłem ja, prawy i sprawiedliwy mieszkaniec tego miasta od powicia do deski grobowej, jak mniemam.

W słuchawce mojej komórki odezwał się głos powagą urzędową nacechowany, zatroskany wielce a jednocześnie dostojny: „Komendant Straży Miejskiej Lucjan Żołnieruk. Dzień dobry. Słucham.” Te proste, niemal żołnierskie słowa, godne przynajmniej dowódcy drużyny, zmobilizowały mnie do równie prostych słów meldunku, godnych generała armii. Toteż przedstawiłem się w słowach zwięzłych i wyjaśniłem powód swojego telefonu. Dostojny El Comendante raczył mnie wysłuchać i zapowiedział, że wkrótce pojawi się tam odpowiedzialny funkcjonariusz dowodzonej przez niego formacji, by przywrócić ład i porządek w moim ukochanym mieście, a niewątpliwego chuligana drogowego przywoła do porządku.

Minął kwadrans i moje prześliczne oczęta ujrzały dostojnie poruszający się pojazd służbowy naszej znamienitej Straży Miejskiej z jednym funkcjonariuszem na pokładzie. Funkcjonariuszem tym okazał się być sławny już ponad miarę Łukasz Duda, który prywatnie jest miłym i sympatycznym młodym człowiekiem, ale w nieco operetkowym mundurze strażnika istny i mało sympatyczny diabeł w nim zamieszkuje (może poddać jego mundur egzorcyzmom?).

Strażnik Łukasz Duda niezwłocznie przystąpił z dużą wprawą i znajomością rzemiosła przez siebie wykonywanego, do tzw. „czynności”. Zapisał markę pojazdu, którym dokonano czynu wielce chuligańskiego i bezrozumnego zarazem. Tak bywa, gdy parkuje się bez udziału mózgu.

I nagle co ja widzę?! Z budynku, w którym mieści się m.in. moja najukochańsza biblioteka pedagogiczna, od „zakrystii”, że tak powiem, wynurza się dyrektor tej placówki, nawiasem mówiąc mocno pod jego rządami podupadłej, jak wieść gminna niesie (są i tacy, którzy twierdzą, że „zeszła na psy”) – Bernard B. Kieruje on swoje kroki w stronę funkcjonariusza Straży Miejskiej i coś mu tam tłumaczy. Stoję i słucham osłupiały, bo w mojej nieco posiwiałej głowie (ale tylko na skroniach) nie może pomieścić się myśl okrutna, do bólu przeszywająca moją muskularną klatkę piersiową), że człowiek stojący na czele tak wielce kulturalnej instytucji, jaką jest Powiatowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Poradnictwa Psychologiczno – Pedagogicznego, mógł popełnić chuligańskie czyn drogowy. Serce moje zawyło z rozpaczy, na lewej i prawej skroni przybyło mi po dwa kompletnie siwe włosy, chłód ogarną całe moje ciało a dusza ma załkała bezgłośnie. Boleść dojmująca ogarnęła moją cielesną powłokę i zapłakałem nad ciężką dolą tych, dla których dyrektor Bernard, dzisiaj bardzo Be, ma być wzorem do naśladowania, autorytetem, matką, wdową, babcią, dziadkiem i przewodnikiem w dziele podnoszenia kwalifikacji zawodowych. Co za czasy! Co za czasy1

W międzyczasie szanowny dyrektor udał się po wymagane przez strażnika dokumenty a ja wiedziony przesłaniem wypływającym z zakończonego Roku Miłosierdzia, zacząłem wypytywać dostojnego stróża prawa, porządku, ładu i składu, o wysokość dobrowolnej ofiary, którą dyrektor PCDNiPPP złoży na tacy naszego samorządu. Nad wyraz uprzejmy i grzeczny strażnik wyjaśnił mi, że taki chuligański czyn drogowy wymaga ofiary w granicach od 50 zł do 500.

Wystraszyłem się co niemiara, gdyż wiem, że przy marnych dyrektorskich zarobkach szanowny Bernard, dzisiaj bardzo Be, z trudem wiąże dwa końce z jednym. Bo co to z wypłata w łącznej kwocie 81.572,97 zł za rok 2015? Toż to tylko średnio 6797,75 zł miesięcznie! Można rzec, że za taki „psi grosz” dyrektor Bernard, dzisiaj bardzo Be, dyrektoruje w połowie społecznie. Toż rozum dusigrosza i kutwy nakazuje unikania parkowania w miejscach płatnych za tę usługę. No, załóżmy, że dostanie 100 zł mandatu. I jaka wyrwa w portfelu! No, katastrofa po prostu.

Z drugiej strony płatny parking, to jedynie 2 zł za pół godziny. A „stówka” na tacę, to aż 25 godzin parkowania na parkingu. Matematyk, a nim z wykształcenia jest dyrektor Bernard, dzisiaj bardzo Be, liczyć powinien umieć. Ale się chciało pochytrusić najwyraźniej. Oj! Dziadostwo nawet w dyrektorskim wydaniu nie popłaca. I jeszcze ten wstyd! I jeszcze ten wredny bloger! A miało być tak pięknie i 2 zł w portfelu!


wtorek, 27 grudnia 2016

Idąc za głosem ludu

W dniu dzisiejszym złożyłem poniższe pismo w naszym urzędzie gminy. Kierowany zasadą ostrożności muszę oświadczyć, że osobiście nie podzielam opinii osób, które mnie informowały o opisanym w piśmie fakcie. Ale ponieważ vox populi, vox Dei jest dla mnie maksymą niewzruszoną byłem zmuszony podjąć interwencję.


Robert Mazulewicz  Góra, 27 grudnia 2016 roku 
robert.mazulewicz@gmail.com 

Redaktorka naczelna 
Pani Elżbieta Maćkowska 
"Przegląd Górowski

 Zwracam się do Pani ze stanowczym żądaniem do natychmiastowego zaprzestania kryptoreklamy mojego kontrkandydata wyborczego w okręgu numer 2 (m.in. osiedle Kazimierza Wielkiego, Mieszka I, Dąbrówki i Świętosławy) Kamila Rogali - syna wiceburmistrza gminy. Gmina Góra wydaje gazetę, w której jest Pani szefem kolegium redakcyjnego. 

 Na okładce numeru 12 z 2016 roku wydanego w dniu 21 grudnia 2016 roku znajduje się ilustracja o dość dużym formacie. Dla niezorientowanych Czytelników przedstawia ona bałwana. Osoby bardziej zorientowane wskazują mi, że w ich ocenie obrazek stanowi podprogowym, zakamuflowany wizerunek wspomnianego wyżej syna wiceburmistrza i jednocześnie mojego wyborczego rywala. Moi wyborcy, którzy pragną pozostać anonimowymi, zwrócili mi uwagę, że przynajmniej w dolnej części rysunku przedstawiającego domniemanego bałwana widać - według ich opinii - dość duży fragmenty z charakterystycznej budowy ciała wielokrotnego już, wciąż na szczęście dla mieszkańców gminy, niespełnionego kandydata na radnego Góry. Wskazówką dla osób informujących mnie o tym fakcie jest wydatny brzuch wspomnianej powyżej osoby. 

Sądzę, że zasadne w pełni byłoby wycofanie z dystrybucji tegoż wydania "Przeglądu Górowskiego". W przeciwnym wypadku zmuszony będę dochodzić swoich praw w sądzie. 

Jednocześnie składam wniosek o publikację sprostowania, przed dniem 8 stycznia 2017 roku, na 1 stronie "PG" w wymiarze co najmniej wielkości bałwana, równie pstrokatymi kolorami o następującej i niezmienionej treści: 

 "Nie było celem redakcji "Przeglądu Górowskiego", ani osób kontrolujących treści zawarte w tubie propagandowej gminy promowanie żadnego z kandydatów na radnych w roku 2017. Wszelkie podobieństwo bałwana z poprzedniego wydania do któregokolwiek z kandydatów było przypadkowe, niezamierzone i niespowodowane sugestiami płynącymi ze strony kierownictwa urzędu."


/Robert Mazulewicz/




środa, 21 grudnia 2016

Dziękujemy Nadłaskawy!


Wszyscy Państwo zauważyli, że święta nam się zbliżają. Wiadomo, karp, śledź, uszka, pierożki i inne delicje. Wszystko to nie smakowałoby bez choinki, bombek i światełek.

I tu trzeba przyznać, że nasze najukochańsze Nadleśnictwo Góra Śląska stanęło na wysokości zadania i na swojej korporacyjnej stronie internetowej ogłosiło szczegóły dotyczące sprzedaży tych drzewek. 


Co prawda informacja o tym doniosłym wydarzeniu ukazała się dopiero 20 grudnia się, ale wynikało to nie z nieróbstwa odpowiedzialnych za sprzedaż choinek pracowników, lecz z faktu – bardzo prozaicznego – że pan nadleśniczy Tomasz Multański zapomniał w swoim kalendarzu odwrócić kartki z miesiąca marca, gdzie otwarte były na świętach zgoła innych, na miesiąc grudzień. A wiadomo, że w każdej szanującej się firmie jej pracownicy mierzą czas wg chronometru szefa, choćby ten notorycznie się spóźniał.

Ale ostatnio – podobno – pani sprzątające gabinet naszego jeszcze aktualnego Nadleśniczego, ścierką od kurzu nieopacznie odwróciły kartki kalendarza na właściwy miesiąc. Panu Nadleśniczemu nie ma się co dziwić, bo po uszy ma zajęć. A to dziki liczy, jelenie, hipopotamy, żyrafy, słonie z trąbami lub same trąby, których nie brakuje. A to musi się kontrolami martwić, przypilnować, by szwagier szwagrowi odbioru robót nie akceptował. No i oczywiście stołka pilnować, by nie rąbneli go złomiarze, na  przykład. A do tego las nas głowie cały a zwierz niesubordynowany i lezie gdzie chce. Ciężkie jest życie pana Nadleśniczego, mozołu pełne, trudu i znoju. A pensyjka marna. Jakieś liche 200 tys. rocznie. Toż z tego ledwo można wyżyć, i by związać koniec z końcem – podobno – nasz ukochany Pan Nadleśniczy latem żywi się grzybami, malinami, orzechami laskowymi, jagodami i innymi dobrami, które niesie z sobą las nasz kochany.

Tak więc nieco późno, ale lepiej późnej niż wcale, wódz leśników w przypływie niesamowitej łaski ogłosił „urbi et orbi”, że jako zarządca Lasów Państwowych w przypływie szczególnej łaski pozwolił nabywać choinki miejscowej ludności. Co prawda znajomy zając poinformował mnie w tajemnicy, że tych choinek za dużo nasze kochane Nadleśnictwo nie ma, bo posusz był, zwierzyna niesforna nieco wyjadła, plantacje podupadły, bo o nich zapomniano, ale przecież to drobiazgi są? Wszystko to blednie w obliczu przedświątecznej łaski Jaśnie nam Panującego pana jeszcze Nadleśniczego.

Skarżył mi się też mój zaufany zajączek „Dyzmą” zwany, że od pewnego czasu okrutne prześladowania spadły na ród zajęczy. Opowiadał mi, że zajęcza barć w tutejszych lasach znakowana jest poniżej ukazanym narzędziem.

 „Dotąd znakowano nas za jego pomocą na lewym „słuchu”, ale od pewnego czasu w jednym z leśnictw znakują nas tak na lewym jak i prawym słuchu. Ponadto ten znacznik cuchnie nam na odległość tandetną podróbą, która nie spełnia wymogów pewnego rozporządzenia nr 58. A my cierpimy, bo od znakowania tą tandetą choróbsko może jakieś powstać. Nie wspomnę tu, że znaczone mogą być nielegalne zające. Zrób pan coś z tym” – zakrzyknął zrozpaczony zając „Dyzma”, co niniejszym czynię.


Cóż dodać jeszcze? No podziękować super Nadleśniczemu za okazaną nam łaskawość, której ogrom dostrzeże nawet ślepy „Łysek z pokładu Idy”. Na odległość całuję więc najłaskawszą dłoń Leśnego Dobroczyńcy i życzę mu wszystkiego najlepszego na nowej ścieżce życia zawodowego. Niech choinka zawsze będzie z Panem! Darz bór siewco łaski.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Władza z ludźmi i dla ludzi

Jak lekko jest pisać gdy serce radość przepełnia! „Banda czworga” z PCZ na wywczasach w ośrodku wypoczynkowym Ministerstwa Sprawiedliwości, kosztowności przezacnego Romualda Ś. zarekwirowane, luksusowe samochody takoż samo. Chociaż odrobinę radości tego tytułu mają byli pracownicy szpitala, którzy odczuwają satysfakcję, że ich krzywdzicieli dopadła w końcu ręka sprawiedliwości. Radość ich nie jest jednak pełna, bo wciąż pytają mnie o jakichś „dwóch”, których brakuje im do kompletu. Moi mili, przyjdzie na nich czas, jak „na kota mróz” wedle porzekadła mojego przyjaciela Andrzeja.

A jak już jesteśmy przy zamkniętej (przynajmniej dla mieszkańców naszego powiatu) opiece zdrowotnej, to w dzisiejszym wydaniu „Gazety Wrocławskiej” na stronie 7 znajduje się artykuł pt.: „Miasto kupuje szpital, żeby nie był prywatny”. Idzie tu o Głogów, gdzie: „władze miasta negocjują z zarządem powiatu głogowskiego szczegóły nabycia 40 procent udziałów Głogowskiego Szpitala Powiatowego”. Z informacji wynika, że: „za pakiet udziałów miasto ma zapłacić w sumie 21,1 mln zł w dwóch transzach”.

Co skłania władze miasta Głogów do tego kroku? „Chcemy, żeby zatrudnienie w szpitalu pozostało na obecnym poziomie”- stwierdza prezydent Głogowa Rafael Rokaszewicz. I już mi się przypomina, jak radny Marek „Bananowy” Uśmiech Biernacki na parterze przy szpitalnej windzie, obiecywał pielęgniarką wyższe zarobki, jak tylko PCZ wpadnie w brudne łapy wrocławskiej „bandy czworga”. Jakie to korzyści „Bananowy Uśmiech” obiecywał pracownikom szpitala, by ci zgodzili się na sprzedaż szpitala, która w efekcie okazała się czystym złodziejstwem!

Ja tam osobiście do „Bananowego Uśmiechu” pretensji nie mam, bo jego samorządowa intelektualna nicość znana mi była od dawna. Lombard, odsetki, katalizatory, felgi, to jego świat! Samorządu nigdy nie ogarniał i nigdy nie ogarnie, bo – w mojej ocenie – profity z tego zbyt nikłe. Tak nikłe, że gaszą nawet jego „Bananowy Uśmiech”, z dnia na dzień coraz bardziej głupkowaty. I tak go lubię, bo żywe pluszaki to rzadkość.

Powróćmy jednak do artykułu. Rada Nadzorcza planowanej spółki ma mieć przewodniczącego, którego wskazywać ma powiat. W przyszłości miasto chce mieć zagwarantowane prawo pierwokupu szpital. Tyle po krótce.

Można rzec, że to jakiś inny świat. Ważne jest to że prezydent Głogowa nie jest powiązany z Platformą, rzekomo Obywatelską. A więc nie został dotknięty wirusem bakterii, który to w mózgach słabych, o zastraszająco śladowej ilości szarych komórek, menelskim intelekcie i słabiźnie ogólnej, widząc prywatnego, klękają przed nie w nabożnym podziwie pełni niemego zachwytu. Widząc przy tym pół – bożka a nie  widząc złodzieja.

Widzicie więc Państwo, że władze miasta Głogowa odmiennie podeszły do problemu potencjalnej prywatyzacji leżącego na terenie miasta szpitala, i potraktowały go jako wspólne dobro wszystkich mieszkańców. A wcale nie musiały, bo mogły niczym Poncjusz Piłat, którego naśladowały władze górowskiego samorządu, umyć rączki ograniczając się do napisania pisma – alibi.

Głogowska władza powinna być dla naszej przykładem, jak przedkładać dobro wspólne nad interes partyjny. Przecież tylko jeszcze nie narodzeni wiedzą, że zarówno moja najukochańsza Pani burmistrz, jak i Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu, zwana przez byłych pracowników szpitala „Kędzierzawym” (jakaż wysublimowana ironia!) byli wówczas członkami sitwy partyjnej zwanej Platformą, rzekomo Obywatelską. Jak mówi przysłowie „kruk krukowi oka nie wykole”. Zgodnie z twierdzeniem byłej posłanki tej żałosnej i szkodliwej dla mieszkańców powiatu sitwy o kręceniu lodów na służbie zdrowia, takie „lody” skręcono u nas. Winni jeszcze nie zostali osądzeni, ale jest nadzieja, że będą. 

piątek, 9 grudnia 2016

Producenci ludzkiej krzywdy


http://www.sw.gov.pl/Data/Thumbs/jkruk/ODAweDYwMA,zdjecie-aresztu.jpg 
Nowa siedziba PCZ Wrocław
 

Radosna wieść obiegła wczoraj nasze miasto i powiat. Obdarowani szpitalem naszym aferzyści z Polskiego Centrum Zdrowia we Wrocławiu, od wtorku zmienili adres swojego dotychczasowego zamieszkania i obecnie zamieszkują pod całkiem nowym: ul. Świebodzka 1, areszt śledczy. Wieść o tym niezwykle radosnym wydarzeniu dobiegła nas z eteru i niczym kamień rzucony w wodę rozeszła się po innych mediach, wywołując falę radosnych komentarzy.

Znałem całą czwórkę aresztowanych, chociaż nie tak dobrze jak np. Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu, najgorszy i najbardziej szkodliwy w mojej ocenie, tzw. starosta Piotr Wołowicz lub niedowarzony (na szczęście!) kandydat na burmistrza Wąsosza Paweł „Futrzak” Niedźwiedź. Nawiasem mówiąc, to wielce dziwuję się zacnym mieszkańcom pięknej gminy Wąsosz, że głosowali na „Futrzaka”, który nie potrafi odróżnić plagiatu od oryginału. Tak sobie myślę, że jak tego odróżnić nie potrafi, to może nie potrafić odróżnić swojego prywatnego interesu od interesu gminy. Więc drodzy mieszkańcy gminy Wąsosz takie drobne pytanko: po co wami ktoś kto reprezentuje swoją osobą menelizm intelektualny?

Wypad też poświęcić kilka słów wspólnikowi maestra „Futrzaka” – Wielce Czcigodnej Pomyłce Powiatu, której „rządy” tak tragicznie i nieodwracalnie położyły się na losach szpitala. Obaj panowie (zwrot na wyrost wynikający z wrodzonej mi kultury osobistej) łączy wspólny mianownik, czyli pewien rodzaj menelizmu intelektualnego. Dochodzi do tego pomroczność ciemna spowodowana – w mojej ocenie – poczuciem bezkarności sprawowanej władzy. Popiera ich koalicja z ujemnym ilorazem inteligencji.

Panowie ci uwierzyli, że wrocławska „banda czworga”, której to nazwisk członków nie będę wymieniał, bom wielce obrzydliwy, spadła im prosto z nieba. Pewnie zachłysnęli się, że mają zaszczyt obcować z człowiekiem znajdującym się w setce najbogatszych Polaków. Nawiasem mówiąc uczucie podziwu jest zawsze nieobce ludziom z poczuciem niższości i zazdrości. Inaczej mówiąc odczuwali wobec „bandy czworga” poczucie dyskomfortu, coś jak cieć wobec dyrektora. I uwierzyli klechdom, legendom, bajdurzeniu i zmyśleniom o przyszłej wielkości szpitala, jego nieustającym rozwoju i cudownym perspektywom. Polecieli na te bujdy niestworzone niczym ślepe kocięta w mgłę.

A przypomnieć trzeba, że byli ludzie mądrzejsi od nich, którzy od razu zwietrzyli nieczyste intencje „bandy czworga”, przestrzegali, tłumaczyli, argumentowali, prosili. Ale im to wszystko „bardzo niskim kalafiorem latało”. I dali się oczarować „zorganizowanej grupie przestępczej”, bo intelektualnie są miałcy i bezbarwni. Zero pozytywów. Ujemne poczucie honoru.

A trzeba Państwu widzieć, że w chwili zawierania dealu ze szpitalem w internecie było całkiem sporo informacji, że PCZ zalatuje czymś nieczystym, że może się okazać, iż nie jest on darem niebios, ale wypierdkiem diabelskim. Mówiono o tym głośno Wielce Czcigodnej Pomyłce Powiatu. Ten jednak, jako przedstawiciel menelizmu intelektualnego, obruszał się na owe uwagi i zadawał takie oto durne pytanie: „Mam internetowi wierzyć?!”. I zawierzył pospolitym oszustom za co płacimy i płacić będziemy wszyscy.

Jak Państwo sobie klikniecie na podanego poniżej  linka, to przekonacie się,  że już w sierpniu 2011 r., Polskie Radio Wrocław posyłało w eter informacje, że PCZ czymś diabelskim zalatuje. A więc na ponad 2 lata przed pseudointeresem jaki zrobiono z naszym szpitalem. No tak, a nasi włodarze powiatowi zaufali własnemu intelektowi, czyli niczemu. Ubodzy duchem, okrutnie skromni w intelekcie. 

Tak samo płacimy i płacić będziemy za milczenie Rady Miejskiej w Górze oraz pani burmistrz owej nieszczęsnej jesieni 2013 r. Sprezentowano wówczas szpital „gangsterom”, jak trafnie ocenił to wielce szemrane towarzystwo radny powiatowy Jan Przybylski, mówiąc to wprost dwóm obecnym na sali obrad członkom „bandy czworga”, którzy obecnie wypoczywają w apartamentach przy ul. Świebodzkiej 1. Trwaj chwilo!

Pamiętam jak zapraszano panią burmistrz na spotkania, które organizowały pielęgniarki naszego jeszcze wówczas szpitala, ale dama mego serca przezornie na nie przybywała. Rada Miejska kadencji lat 2010 – 2014 była niema niczym śnięty karp. Honor Rady Miejskiej ratował radny Wacław Grzebieluch. Mnie osobiście postawa Królowej Mego Serca i Innych Narządów w zdumienie nie wbijała. Każdy, kto posiadł inteligencję wyższą niż panowie „Futrzak” „Łysy” razem wzięci, o co nietrudno, wiedział, że partyjne więzy krwi wezmą górę nad dobrem wspólnym, jakim był szpital. Późniejsze pijarowskie wygibusy mojego Słońca Góry, to tylko mocno tandetna próba naprawienia wizerunkowych szkód wyrządzonych Naszej Pani Zacnej w Calu Każdym i Milimetrze, przez panów: „Łysego” i „Futrzaka”. A ludzie i tak wiedzą, że gdyby Światłość Moich Oczu i Radość Każdego Poranka powiedziała swoje stanowcze „nie!” sprzedaży szpitala, to szpital nadal byłby w rękach powiatu. W rękach powiatu albo spółki pracowniczej, bo chęć przejęcia placówki wyraziła jej załoga. Nieudacznicy wybrali złodziei, bo w dupie mieli ponad 100 osobową załogę szpitala. Tak to wygląda w mojej ocenie.

A tak na marginesie, to sobie pomyślałem, że tzw. „starosta” ma dług honorowy wobec „bandy czworga”. Wszak członkowie „zorganizowanej grupy przestępczej” na „wypoczynku”. A jak byli wolni – na nieszczęście dla nas i nieomal 600 oszukanych osób – to zaprosili Piotra Wołowicza na wigilijny opłatek. Teraz, postępując zgodnie z nakazami kultury osobistej winien odwiedzić „wczasowiczów” i zorganizować im opłatek. Wszak „noblesse oblige”. Można zwycięskiej ekipie przetargu na szpital zrobić paczki świąteczne (cebula, suchary, herbata, słonina). Ponieważ „wczasowicze” chwilowo odcięci są od świata zewnętrznego a w „apartamentach” przy Świebodzkiej może być nieco chłodno, można kupić im ciepłe skarpety. To zapewni im ich ulubioną rozrywkę, czyli pranie. Pranie skarpet nie jest co prawda intratnym zajęciem, tak jak pranie brudnych pieniędzy”, ale cóż oni mogą robić na takich wczasach za żelazną firanką? No, „lodów kręcić na szpitalach” już nie będą.

Warto też byłoby, by odwiedzając członków „Gazeli biznesu” opłatek im zawieść. Najlepiej wypiec go z domieszką łez, goryczy i żalu pracowników naszego byłego szpitala. Wszak tego surowca pod dostatkiem dzięki decyzji nic nie wartych starostów. Producentów ludzkiej krzywdy.

wtorek, 6 grudnia 2016

Podobno....



Pomiędzy godziną 16.30 a 17.30, w dniu dzisiejszym, z tych oto pudełek ma wyskoczyć niczym z katapulty Nasza, a szczególnie moja Ukochana Pani Burmistrz.
Podobno ma być w stroju bikini, co przeraża mnie aż do szpiku kości, gdyż aura nie sprzyja negliżowi.

Sens mego życia i mojej twórczości ponownie zachwyci zebraną na rynku publikę swoją bytnością. Serca wszystkich dzieci, podrostków i onanistów, starszych impotentów biją radośnie na myśl o tej doniosłej, historycznej chwili. Impotenci przestają być impotentami, a szkolna dziatwa w przyśpieszonym tempie przechodzi okres dojrzewania, wiadomo jakiego.

Ja niestety złożony niemocą nie będę mógł podziwiać kształtów Królowej moich snów i marzeń, którą jak wszyscy wiemy kocham platonicznie. Nie mniej w nocy miałem sen proroczy. Śniło mi się, że moja Gwiazda wyrywa brodę Jerzemu "Chochołowi" Kubickiemu, a wiceburmistrza Rogalę wyrzuca przez okno.

Sen ten jednak minął, gdyż dowiedziałem się właśnie, że moje i nasze Słońce Góry nie wywaliła na zbity pysk obu delikwentów.

Podobno nasza Gwiazda i Święta Mikołajka w jednej osobie dzisiejszego popołudnia zamierza przytulić do piersi swej bezdomnego pana Andrzeja i wysłuchać jego żali dotyczących pewnej kompletnie niepotrzebnej jednostki organizacyjnej, której członkowie ubrani są w mundury z tandetnej operetki.

Z największej paczki wyskakuje oczywiście nasza Gwiazda, z średniej wyłaniać mają się doczesne szczątki "Łysego" czyli "Cielęciny", który w blasku Słońca Góry ma nadzieję nabrać blasku, ale bez polotu, bo wojewoda już mu dawno lotki wyrwał.
W najmniejszej paczce znajdować się nasz znamienity "Banan", który tego dnia z zaciekłego paskarza zamieni się w źródło hojności i uduchowienia najwyższego. Cała ta Trójca Święta ma dać niezapomniany koncert, nie szczędząc uśmiechów i słodyczy za pieniądze podatników. I tak jak w piosence Kuby Sienkiewicza:


To już jest koniec, nie ma już nic, 
Jesteśmy wolni, możemy iść


poniedziałek, 28 listopada 2016

Facebookowa burmistrzowa

Nie wiem czy Państwu wiadomo, że nasza znakomita pani burmistrz Iwona Krzyszkiewicz.... wróć! Irena Krzyszkiewicz, prowadzi nieustająco konto na facebooku. Na swoim profilu, odbiegającym nieco od profilu twarzy rzeczywistej, kilka razy dziennie dokonuje wpisów opowiadających o istotnych z jej punktu widzeniach wydarzeniach dnia. Pełen zachwytu prześledziłem kilka ostatnich postów na tablicy. 

I tak np. w miniony piątek pani Irena (a jeszcze do niedawna Iwona) pochyliła się nad budżetem obywatelskim, z którego środków wykonuje się oświetlenie na ulicy Błotnej i Wierzbowej. Wpis pokazał się o godzinie 14:51, a więc w trakcie godzin jej dostojnego urzędowania. Ogromnie oświeciła mnie wieść, że na tych dwóch ulicach przestanie panować mrok, a obywatele dysponujący funduszem zafundowali sobie elektryczne kaganki oświaty. Nauczycielska misja burmistrza trwa! 

Następny post dodany również w godzinach dostojnego urzędowania i dotyczy zaproszenia na kiermasz zorganizowany przy kościele, na który zaprasza obecnie nasze mroźne nieco Słońce Góry. Cel kiermaszu pozostaje nieznany. Najwyraźniej jednak zapraszająca nie była na kiermaszu obecna, gdyż brak jest fotorelacji z jej pobytu, a przecież gdzie ona w blasku jupiterów i mikrofonów, to i blask fleszy, a potem "publikuj, publikuj, publikuj". 


Tego samego dnia, również w godzinach dostojnego urzędowania, burmistrz Iruchna (moje pieszczotliwe zdrobnienie) przypominała o debacie na temat Biegu Niepodległości, który zdycha z powodu zapaści organizacyjnej. Czy wiecie Państwo, że nagrodą był węgiel? Trudno wyobrazić sobie, aby biegacz z Etiopii targał do rodzinnej wsi tonę węgla. Nagrody finansowe nie istnieją, ale z powodzeniem (podobno) zastępuje je promienny uśmiech naszej Naj, Naj, Naj. 
Na debatę podobno pani burmistrz przybiegła w eleganckich kozakach w rozmiarze podobno
"czterdzieści i cztery". 

A w poniedziałek 21 listopada dyrektorka Domu Kultury zezwoliła mojej kochanej Iruchnie zaprosić mieszkańców na Andrzejki. Ma platoniczna miłość skorzystała z tej łaskawej oferty i o godzinie 11:06, czyli w godzinach urzędowania swojego majestatu, zaprosiła swoich 4999 swoich facebookowych znajomych. Sądzę, że można się spodziewać, że nasza Kwintesencja Mądrości pojawi się na Andrzejkach w towarzystwie aktualnego męża. Powód jest prosty, gdyż aktualny mąż ma na imię Andrzej, czego mu bardzo zazdroszczę. To znaczy imienia mu nie zazdroszczę, ale aktualnej żony. Być może przybędę, o ile impreza będzie bezalkoholowa i bez Jerzego "Chochoła" Kubickiego, na którego widok wątroba mi gnije. 

Aaaaaa! A jeszcze w poprzedni poniedziałek Krynica Cnót Wszelakich, wielbiona przeze mnie Iruchna, dodała kolejna informację, oczywiście w godzinach majestatycznego panowania, dotyczącą obchodów 11 listopada w SP3. Po mieście chodziła wieść, że pani burmistrz miała tam wjechać na Kasztance Piłsudskiego, ale ta podobno się znarowiła i poszła w pole. Piękny byłby widok naszej amazonki w siodle, a z lancą w dłoni. Zazdroszczę siodłu! Ah!  



W środę między godziną 7:30 a 8 nasza burmistrz posiliła się i dostała niezwyklej mocy. W efekcie podzieliła się tą informacją ze znajomymi na facebooku o godzinie 08:09 i opowiedziała o akcji "Śniadanie daje moc". Nie wiem, niestety, co spożyły dostojne usta naszej Królowej Gminy Góra, ale wiemy jedno, że odżywia się dietetycznie, co widać po figurze. Chociaż są tacy złośliwi, którzy twierdzą, że pani burmistrz nosi stalowy gorset, stąd złośliwe bez wątpienia przezwisko - czyli "Irone Irena".

Ja bardzo się cieszę, że pani burmistrz tak dba o wszechstronną informację na temat działań swojej osoby, czyli swój osobisty pijar. Nie można czynić pani burmistrz wymówek typu: robi to w godzinach pracy. A kiedyż ma to robić? A tak wpisze się w zeszyt wyjść nigdzie nie wychodząc, wyciągnie prywatny komputer, podłączy prywatną sieć, z prywatnego aparatu fotograficznego zgra zdjęcia wykonane przez prywatnego fotografa i swoimi subtelnymi paluszkami napisze zdań kilka i puści te śmieci w sieć. 

P.S. W ostatniej chwili zauważyłem, że w niecały rok delikatne paluszki pani burmistrz wysłały w sieć 3758 zdjęć, z tego około 80 % prezentuje jej Gminną Wielkość w różnych ujęciach i pozycjach. Dominującą cechą tych zdjęć jest uśmiech nr 5 o powabie Coco Chanel. 

P.S. 2 Brakuje mi selfie z łazienki pani Irenki, z godzin porannych.  

P.S. 3 Po mieście krążą pogłoski, że profil na Facebooku prowadzi zwany przez swoich kolegów z urzędu (oczywiście za jego plecami) pan "Ząbek". Nie może być! Pani burmistrz jest bowiem na tyle inteligentna, że jak zdominowała Radę Miejską to jej Mark Zuckerberg nie podskoczy. 

P.S. 4 Ponadto pragnę dodać, iż kocham Panią, Pani Ireno! 


Screeny wykorzystane w poście pochodzą z tej (link) strony.

czwartek, 24 listopada 2016

Okiem psychologa

Publikacja fimików o niedopuszczalnym zachowaniu strażnika miejskiego w Górze, wywołała ogromny rezonans społeczny. Opinie na ten temat – jak można przeczytać na portalu „elki” – są skrajne, a wielu przypadkach nie odnoszą się do tematu, ale mojej najskromniejszej ze skromnych osób na tym padole łez i nieszczęść wszelakich. Ja się na swój los nie uskarżam, bo wiedziałem co się będzie działo.

Rzecz jednak w tym, że mogą Państwo mieć wątpliwości, co do zasadności i prawdziwości słów, które padają w trakcie emisji filmów. W związku z tym pragnę przedstawić Państwu zamieszczoną poniżej „Opinię”, by na jej podstawie mogli Państwo rzecz całą widzieć z perspektywy zawodowego psychologa. Każdy z Państwa ma prawo do własnej opinii w tej sprawie i ja to szanuję, odrzucając skrajności.




środa, 23 listopada 2016

Strażnicy czy bandyci? - cz. II

Wszystkie osoby poszkodowane proszę o kontakt ze mną pod numer telefonu podany w nagłówku bloga.



sobota, 19 listopada 2016

Strażnicy czy bandyci?

Miasto powiatowe Góra na Dolnym Śląsku. Ciche, spokojne, senne, ale urokliwie położone miasteczko z 13 tysiącami mieszkańców. Tak jak w wielu miejscowościach Polski, tu również funkcjonuje Straż Miejska, której celem jest dbanie o porządek publiczny. Nadzór nad strażą sprawuje burmistrz Irena Krzyszkiewicz. W świetle tego co za chwilę Państwo zobaczą i usłyszą rodzi się pytanie: czy burmistrz Irena Krzyszkiewicz należycie sprawuje nadzór na tą jednostką?



Wstrząsająca opowieść. Nieprawdaż? Załóżmy jednak, że mój rozmówca konfabulował. Takie założenie trzeba przyjąć od momentu zabrania pana Andrzeja do samochodu o numerze rejestracyjnym DGR 13 SM. Fakt skucia kajdankami pana Andrzej potwierdza liczna rzesza naocznych świadków tego zdarzenia, a więc jest to fakt bezsporny. Każde działanie strażników miejskich musi mieć uzasadnienie prawne.

Tę kwestię reguluje ustawa o strażach gminnych z dnia 29 sierpnia 1997 r, z późniejszymi wielokrotnie dokonywanymi zmianami. W art. 11 p. 7 tej ustawy czytamy: Do zadań straży należy w szczególności: „doprowadzanie osób nietrzeźwych do izby wytrzeźwień lub miejsca ich zamieszkania, jeżeli osoby te zachowaniem swoim dają powód do zgorszenia w miejscu publicznym, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają życiu i zdrowiu innych osób.”

Załóżmy model teoretyczny, że pan Andrzej mógł być w stanie tzw. „wskazującym”. Zgodnie z treścią art. 11 p. 7 przytoczonej powyżej ustawy, strażnicy miejscy mieli – i to jak najbardziej – go zatrzymać. Tyle tylko, że ich obowiązkiem ustawowym było: „doprowadzanie osób nietrzeźwych do izby wytrzeźwień lub miejsca ich zamieszkania”. 

 Jak wiemy z wyznań pana Andrzeja jest on osobą bezdomną. W tym przypadku – trzymając się litery prawa, strażnicy miejscy mieli obowiązek, bo skoro interweniowali, to wzięli ten obowiązek na swoje barki, odwieźć pana Andrzeja do izby wytrzeźwień. Ze słów pana Andrzej wynika, że zamiast zastosować wobec niego kroki mające uzasadnienie w prawie, zastosowano najczystsze bezprawie.

Jak wcześniej stwierdziłem fakt zabrania pana Andrzeja na pokład samochodu służbowego Straży Miejskiej jest oczywisty. W tej sytuacji oczekuję - Państwo zapewne też - że Straż Miejska udowodni bezzasadność twierdzeń pana Andrzeja publikując notatkę z zatrzymania pana Andrzeja, protokół przekazania jego osoby do izby wytrzeźwień bądź komisariatu policji. Jeżeli tak się nie stanie to jest oczywiste, że strażnicy działali bezprawnie, łamali ustawę, a to co powiedział poszkodowany jest szczerą prawdą.

 Wyjaśnienia tej sprawy nie odpuszczę.



piątek, 18 listopada 2016

Przechrzczona?



Życie jest pełne niespodzianek. Dziś na przykład przeglądając stronę Gazety Wrocławskiej dowiedziałem, że nasza pani burmistrz zmieniła imię i obecnie zamiast Ireny należy zwracać się do niej "Ukochana Iwonko".

Nowe imię pani burmistrz otwiera pole do przeróżnych zdrobnień: Iwonuś, Iwciu, Iwonko, Iwoneczko, Iwoniu aż do Piwoniu.

Jestem pewien, że nowe imię spotka się z aplauzem wszelkiego rodzaju wazeliniarzy. Bez obaw, bo ja byłem i będę przywiązany do zdrobnienia: Iruchno!

Trzeba przyznać, że moja kochana Iruchna świetnie prezentuje się na zdjęciu. Jak widać jest w dużej komitywie z czasem, który jej nie posuwa, lecz oszczędza. Wygląda świeżo, ponętnie, zwodniczo, oczęta dalej paraliżują wszystkie zmysły (za wyjątkiem jednego), usteczka złożone w uroczy dzióbek, policzki rumiane i naturalnie napięte, co niektórzy (oczywiście złośliwcy) będą wskazywali na kwas hialuronowy. A z kwasem tym obcuje na co dzień nasza nieco zapomniana znakomitość doktor Zygmunt zwany w pewnych  kręgach "Lepem na baby".

Nasza Irena/Iwona (jak komu wygodniej) bierze udział w plebiscycie na najlepszego burmistrza w naszym województwie. Bardzo mnie to zbulwersowało, gdyż ograniczenie roli i wielkości mojej ukochanej Iruchny jedynie do naszego województwa jest ciężką potwarzą wobec niej. Ona godna jest startować w rankingu co najmniej ogólnopolskim, a właściwy format uzyskałaby w rankingu unijnym.

W chwili kiedy zobaczyłem plebiscyt natychmiast oddałem głos i z niepokojem zauważyłem, że przez długi czas brakowało innych głosów. Czyżby - poza mną! - wszyscy mieli panią burmistrz w dupie? I tylko ja ją kocham miłością czystą (platońską), pełną altruizmu, uwielbienia i szału namiętności? A gdzie ci wszyscy, co kadzą bez miary przyzwoitości? Żal dupę ściska, by wydać kilka nędznych złociszy na sms -a?

sobota, 5 listopada 2016

Banalny przepis na rogala

8 stycznia przyszłego roku odbędzie się po raz pierwszy wielkie święto poświęcone wypiekowi ku czci rogali.

W tym wiekopomnym święcie brać będą udział tylko wyjątkowi mieszkańcy naszego zacnego grodu, o którego dobrobyt dba kobieta o lwim sercu Jej Dostojność Irena Krzyszkiewicz. Nadmienić muszę, że od czasu gdy podjąłem decyzję o tym, że zgadzam się być tym, kim będę Nasza Najukochańsza Przywódczyni wciąż wspiera mnie duchowo i telepatycznie w mych snach. Sen ostatni z dzisiejszego poranka: śniło mi się, że Jej Dostojność czochra mnie po czuprynce i mówi: "Oh Ty mój najukochańszy radny".

Wracamy do święta. Nie przyszliśmy tu pierogów lepić. Rzecz w tym, że chcę z Państwem podzielić się najprostszym przepisem (a jednocześnie najbardziej genialnym) na samodzielny wypiek rogala. Bez trudu, zachodu i zbędnych ceregieli.

W celu wypieku takiego rogala należy udać się do najbliższej piekarni i tam kupić bułkę tartą. Następnie dodać należy niezbędnie dużej ilości wazeliny. Bułkę tartą należy wysypać na stolnicę, dodać wazelinę i uformować własnoręcznie rogala.

Jeżeli się Państwo przyłożą do tego z sercem, energią i miłością może wyjść Państwu produkt jak na zdjęciu.


czwartek, 3 listopada 2016

Szczytowanie talentu

Zdjęcie udostępnione dzięki niewyczerpanej
życzliwości Mirosława Żłobińskiego z Góry. 
Nasz drogi historyk, kandydat na radnego napisał w ubiegłym roku pracę magisterską traktującą o dziejach "Solidarności" na terenie Ziemi Górowskiej.
Trzeba powiedzieć, że prekursorem badań na ten temat jest nasz znakomity i przezacny Mirosław Żłobiński.

Z nudów, bo nie piję, przeglądnąłem wczoraj pracą magisterską Kamila Kutnego, a następnie sięgnąłem po 10 numer "Kwartalnika Górowskiego" z tekstem traktującym o "Solidarności".
Autorem artykułu w "KG" jest wybitny i niedościgniony Mirosław Żłobiński, który jak wiem służył swoją radą, pomysłem i pomocą kandydatowi Kamilowi Kutnemu od lat wielu.

Już pobieżna lektura porównawcza obu tekstów była dla mnie lekkim wstrząsem. W oczy rzuciło mi się bogactwo i sprawność językowa naszego wybitnego regionalisty i nieporadność językowa, stylistyczna oraz pewien chaos i niezborność przy budowie zdań w tekście Kutnego.

Na pierwszy rzut oka widać, że obie prace są różne, ale ta autorstwa M. Żłobińskiego jest wyrafinowana intelektualnie, natomiast fragmenty pracy K. Kutnego są budowane z wdziękiem cepa, przy czym zaznaczam, iż nie mam nic do cepa.

Mniej wprawny Czytelnik odnieść może wrażenie, że K. Kutny streścił (w mojej ocenie dość nieudolnie) fragmenty z artykuł mistrz Żłobińskiego w celu uzyskania tytułu magistra. W mojej ocenie nie ma tu mowy o plagiacie, gdyż daleko mu do mistrza tego gatunku jakim jest Tomasz "Plagiat" Krysiak.

Nie mniej warto jednak by poznali Państwo uzdolnienia kandydata na radnego. Z góry bardzo dziękuję panie Kamilu za podziękowania, które niewątpliwie skieruje pan na moje ręce za propagowanie pana dorobku naukowego i rozsławianie pana kandydatury, która znana jest tylko panu.

Powyżej fragment autorskiego tekstu Mirosława Żłobińskiego.
Powyżej fragment tekstu Kamila Kutnego.

środa, 2 listopada 2016

Runda pierwsza

Pojawiły się w Górze trzy komitety wyborcze, które wystawią swoich kandydatów na osierocone miejsce w Radzie Miejskiej Góry. Jeden z komitetów firmuje swoim przezacnym nazwiskiem nasza Najukochańsza Pani burmistrz. Prawdopodobnie o mandat z jej namaszczenia i błogosławieństwa będzie ubiegał się niedoszły radny Kamil Rogala. Warto przypomnieć, iż tego potencjalnego kandydata niemiłosiernie zlał w wyborach radny Adrian Grochowiak nie dając mu żadnych szans na odniesienie nawet okruszyny sukcesu. Prawdopodobny kandydat wstępuje w szranki wyborcze po raz kolejny, gdyż jak wieść gminna niesie - podobno - miewa nocne koszmary z niepobieraniem diety radnego w gminie, w której tato jest wiceburmistrzem, a mama pracuje  w Powiatowym Urzędzie Pracy w ramach akcji "Rodzina Rogalów na samorządowym". Cioci zatrudnienie pominę głębokim milczeniem, by nie wyszło, że rodzina Rogalów podzieliła pomiędzy siebie cały samorządowy tort.

fot. facebook.com || Potencjalny kandydat Kamil Rogala i pełnomocniczka komitetu
Chwali się potencjalnemu kandydatowi pragnienie zostania Radym Miejskim. Z całą pewnością Rada Miejska skorzysta na jego wyborze, gdyż w raz z tatą wiceburmistrzem mogą stworzyć silną opozycję przeciwko Naszej Najukochańszej Irenie Krzyszkiewicz, której niech się złota rybka przyśni.

Liczni petenci odwiedzający lokalny urząd zauważają w oczach szanownego wiceburmistrza blask pożądania władzy najwyższej, które wyraża się wysoko podniesioną głową i defiladowym krokiem obserwowanym u żołnierzy rosyjskich.

Przypomnieć też trzeba, że potencjalny kandydat na radnego zatrudniony jest w Ośrodku Kultury Fizycznej, gdzie próbuje wejść w buty (za duże o trzy numery) po świętej pamięci Janie Dworniku. Mówi się, żeby wejść w te buty prezydent Andrzej Duda przedłuży mu specjalnie wiek emerytalny do lat 150. By żyć w zgodzie z prawdą trzeba pamiętać o tym, że po ś.p. Janku Dworniku objął on pieczę nad drużyną "młodzików", która jesienną rundę kończyła na 1 miejscu, a ponieważ jest utalentowanym trenerem i synem wiceburmistrza, to drużyna zakończyła rozgrywki na 4 miejscu. Dla porządku broniła wówczas mistrzowskiego tytułu okręgu legnickiego. Ma talent!

Pełnomocniczką wyborczą potencjalnego kandydata na radnego jest administratorka stron facebookowych MKS Pogoń w Górze - Natalia Gniecka. Studiuje na kierunku zarządzanie bezpieczeństwem państwa i dlatego wszyscy możemy spać spokojnie z wyjątkiem tych, którzy mają troszkę wyobraźni.

fot. facebook.com || Kamil Kutny - wiejski nauczyciel
Drugi komitet utworzył mój najdroższy przyjaciel Kamil Kutny, którego znam od czasów, gdy czołgał przez gimnazjum. Ukończył historię. Jego nazwisko odnaleźć możemy na okładce książki "Powiat górowski w czasie II wojny światowej", tuż obok nazwiska przezacnego Mirosława Żłobińskiego, który zapewne tę książkę pisał pod dyktando kandydata.

W chwili obecnej potencjalny kandydat Kamil Kutny kontynuuje misję i dźwiga "kaganek oświaty" w miejscowości Bukówiec Górny, gdzie pełni zaszczytną funkcję nauczyciela wiejskiego. Nie jest natomiast prawdą, że zatrudniony jest tam jako woźny, gdyż ze względu na smutne doświadczenia z podstawówki ma wstręt do woźnych.

Jego pełnomocnym pełnomocnikiem jest Filip, ale nie z Konopi lecz Słowik. Do dziś pamiętam jego słowicze trele, pełne uwodzicielskiej mocy, nieszczere oczy i fałszywe uczynki wobec mnie. Człowiek typu: przyłóż do rany, a gangrena się wda. Razem z Kutnym rzucają metalowymi kulkami w niewiadomym mi celu. Postronni stwierdzają, że jest to gra bez sensu i podobno tak prosta jak budowa kija bambusowego, ale w pewnych kręgach uchodzi ona za zaawansowaną dyscyplinę sportową, którą znajdzie się na olimpiadzie w Pcimiu Dolnym.

fot: powiatgora.pl
Te dwie potencjalne kandydatury wymusiły na mnie kandydowanie, chociaż zdaję sobie sprawę, że przy tych gigantach moje szanse są tak blade jak intelekt naszego starosty. Potencjalni kandydaci to tytani myśli, wybitni znawcy samorządu, co prawda nigdy ich na sesji nie widziałem - może dlatego, że jestem krótkowidzem. Szczególnie na meandrach samorządu zna się syn wiceburmistrza Rogali poprzez znajomość salda na ojcowskim koncie w banku. Najwyraźniej się opłaci!

W przypadku Kamila Kutnego mamy do czynienia z przejawem łaknienia, które nie idzie w parze z możliwością trawienia. Sądzę, że bycie skromnym wiejskim nauczycielem stanowi dla niego wyzwanie nie lada. Na samorządzie Kamil się zna, ale uczniowskim, Może mu się samorządy pomyliły.

Tak więc 8 stycznia 2017 roku przyjdzie mi może walczyć o mandat, byle nie kredytowy, z dwoma Kamilami, co przyjmuję z radością i pokorą. Liczę przy tym na debatę publiczną. Sala już jest załatwiona, pytania dla publiczności możecie Panie i Panowie pełnomocnicy ułożyć, rodzinę przyprowadzić, klakierów też. Mam nadzieję, że nasza wspólna debata, prowadzona merytorycznie i bez populizmu tak charakterystycznego dla głów niedojrzałych, nadto zapalnych, bezrefleksyjnych a mających o sobie wysokie mniemanie. debata ta niczym bitwa pod Grunwaldem rozstrzygnie losy wyborów w okręgu numer 2. 

Ja jednak wiem, że serce i umysł Naszej Ukochanej Pani burmistrz jest ze mną. Metafizycznie odczuwam jej wsparcie, gdyż dzisiaj popołudniu przestało strzykać mnie w kręgosłupie i lewym kolanie. W sposób cudowny również zagoiła mi się rana cięta na pięcie. Gdy po obiedzie zdrzemnąłem się to miałem sen, a w nim Moja Ukochana Pani burmistrz zaciskała swoje zgrabne piąstki i szeptała słodko "Słońce, Kwiatuszku Ty Mój, wstawaj.... sesja!". 

Poszły konie po betonie




środa, 12 października 2016

Czy Ty o tym wiesz?



Trasa Góra - Leszno. Piękny, jesienny dzionek a przed moimi oczami ukazuje się gminna limuzyna (gmina bogata to na limuzyny stać), wypucowana, błyszcząca niczym natarta wazeliną, pachnąca Chanel no. 5, posuwa się ku przeznaczaniu.

I cóż ja widzę? Ja tam się nie znam na przepisach ruchu drogowego, ale wiem, że podwójna linia ciągła to rzecz święta. Nawet po pijaku - kiedy to było? - wiedziałem, że nie wolno jej przekraczać. Ciężko nie raz było - fakt, ale dawało się radę. Przecież sam siebie dobrze potrafię prowadzić i mój niegdyś cnotliwy tryb życia był doskonale znany, ceniony i powszechnie aprobowany za wyjątkiem tych, którzy urodzili się z deficytem rozumu.

Kiedy ujrzałem szalejącą po drodze czarną limuzynę marki skoda super o numerze rejestracyjnym DGR 555KK serce zabiło mi niespokojnie i głośno rzuciłem pytanie w pustkę:

- Cóż za szaleniec wiezie któregoś z naszych najdostojniejszych gminnych dygnitarzy?

 Z narastającym przerażeniem skonstatowałem, że na pokładzie gminnego wypasionego krążownika szos znajdować się może nasza Najukochańsza Pani Burmistrz. Cały zdrętwiałem ze szczególnym uwzględnieniem jednego z członków mojego ciała (ten zawsze mi drętwieje), przyglądnąłem się, ale nic nie wskazywało na to, że na pokładzie dygnitarskiego krążownika znajdowała się nasza najwyższa władza. 

Moje oczy nie dostrzegły bijących cudownych i boskich blond refleksów z wnętrza wypasionej czarnej bryki, o lakier której zabijają się młode blachary. Ten rodzaj skody w slangu młodzieżowym nazywany jest "piczomagnesem".  Odetchnąłem z ulgą. Rzecz jednak w tym, że mogłaby się znajdować nasza Najukochańsza Radość.

Chodzi w tym poście o to, by przeszkolić gminnego furmana z zakresu przepisów ruchu drogowego. I tu widzę rolę dla dość marnego w wykonywaniu swojej funkcji, jako przewodniczącego Rady Miejskiej, Jerzego "Chochoła" Kubickiego (niech koguty go do snu kołyszą!), który ongiś całkiem przypadkowo - w mojej opinii - kierował naszą drogówką. 

Sądzę, że przeszkolenie przez imć "Chochoła" będzie formą jego rekompensaty za pobieranie nienależnych kilometrówek w kwocie około 300 zł miesięcznie. Oooo! Przypomniało mi się, ale czy on te pieniądze zwrócił? No dobra, to szkolenie gminnego, szalonego furmana desperado jednak zaliczmy w poczet ustawowych odsetek, które ja mu daruję. Mam taki kaprys. Nie moje, więc mogę darować. A co mi? Ma się gest!

W przypadku nieszczęścia spowodowanego przez piratującego furmana  w randze gminnej, odpowiedzialność za potencjalne zniszczenie czarnej, dygnitarskiej limuzyny poniesie towarzystwo ubezpieczeń UNIQA. Ta jednak nie uniknie wydatków, a my zakupimy jeszcze bardziej wypasioną dygnitarską limuzynę. Bo nas stać! Lud oszaleje ze szczęścia a gminny furman jeszcze bardzie zaszaleje na drogach przy włączonym na maksa silniku i wyłączonym rozumie.