Sporo w relacji z sesji Rady
Miejskiej znajdującej się na gora.com.pl zostało przemilczane. „Relacja” jest
wybiórcza i nie oddaje tego o czym się podczas obrad 16 czerwca br. mówiło.
A na przykład radny Wacław
Grzebieluch miał bardzo interesujące wystąpienie, które dotykało problemów,
które zaistniały, ale nasza samorządowa władza uważa, że nie zaistniały, bo o
nich nie wspomina. Znaczy wspomina, ale dopiero jak ktoś o występowanie tych
problemów zapyta.
Radny Wacław Grzebieluch
pytał m.in. o los granitowych krawężników, które bardzo często demontowane są
podczas remontów – nielicznych – nawierzchni ulic w naszym mieście. Radny
wnioskował, by – jak to pięknie ujął – „szlachetne obrzeże chodnikowe wykonane
z granitu” po remoncie ulicy wracało na swoje miejsce. Zgodnie z przekonaniem
wielu górowian radny Wacław Grzebieluch uważa bowiem, że te granitowe
krawężniki stanowią bardzo wartościowa substancję miasta, są nieodłączną
częścią jego architektury. Wg radnego niedopuszczalne jest więc usuwanie granitowych
krawężników i umieszczanie zamiast nich betonowych. Radny dopytywał się również
o los usuniętych „szlachetnych obrzeży granitowych”.
Odpowiedzi radnemu udzieliła
burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która stwierdziła, że granitowe krawężniki,
które usunięte zostały z ulic naszego miasta, składowane są w „Tekomie”. Burmistrz
zapowiedziała, że granit ma służyć do rewitalizacji rynku naszego miasta. Ta
wypowiedź nieco mnie zaskoczyła, bo przez 18 lat mieszkałem w naszym rynku (w
jego centrum stał jeszcze kościół) i za jasną cholerę nie mogę sobie przypomnieć,
by centrum miasta wyłożone było granitem. Chyba, że szefowej gminy pomyliły się
rynki: czerniński z górowskim. Wdając się w polemikę z radnym Wacławem
Grzebieluchem, burmistrz Irena Krzyszkiewicz stwierdziła, że „granitowe obrzeża
są droższe”. Najwyraźniej nie zrozumiała intencji radnego, bo ten występując
przeciwko betonowej tandecie fundowanej nam przez władzę samorządową, robił to
w poczuciu troski o estetykę naszego miasta. Rozwijając „twórczo” temat „szlachetnych
granitowych obrzeży”, burmistrz Irena Krzyszkiewicz poinformowała, że planuje
się wykorzystanie tych granitów, by wyłożyć wejścia i obejścia świetlic
wiejskich.”
W najwyższym napięciu
oczekiwałem, że padnie z ust szefowej gminy słowo: „rewitalizacja”, bo już
obawiałem się, że obejścia świetlic wiejskich najpierw ozdobione zostaną naszym
górowskim granitem a następnie – w ramach rewitalizacji – gnojem. Byłby full
wypas co się zowie! Następnie spojrzałem na kalendarz, by sprawdzić czy nie
mamy 1 kwietnia. Był 16 czerwca. Ten przedwczesny żart primaaprilisowy z
wywożeniem granitów z miasta na wieś zdecydowanie szefowej gminy nie wypalił.
Idą tropem słów, że „granitowe obrzeża są droższe” aż dziwnym jest, że pani
burmistrz nie ubiera się w „Oskarku”. Przecież tam jest taniej!
Kolejnym problemem poruszonym
przez radnego Wacława Grzebielucha był skandal z zatruciem wody i ryb na Rowie Śląskim.
O fakcie tym poinformowali radnego mieszkańcy Nowej Wioski. Na skutek zatrucia tego
wodnego cieku zginęło dziesiątki ryb. Radny Wacław Grzebieluch poinformował
radnych, że nie był to wypadek odosobniony i zatrucia takie mają często
miejsce. Zadał też pytanie dotyczące sprawstwa i działań podjętych przez gminę
w celu eliminacji tego skandalu, który – prawdę mówiąc – podpada pod odpowiedni
paragraf kodeksu karnego.
Radnemu odpowiedział szefowa
gminy, która potwierdził fakt zatrucia Rowu Śląskiego. Z wypowiedzi burmistrz
Ireny Krzyszkiewicz wynikało, że sprawcami tego przestępstwa (bo jest to bez
wątpienia przestępstwo) są dwie górowskie firmy: Mleczarnia „Demi” i firma „A -
Lima – Bis, czyli proszkownia mleka. Okazało się, że obie te firmy nie mają
odpowiednich filtrów i leją do kanalizacji miejskiej skażone ścieki.
Wykorzystują przy tym okresy, w którym padają obficie deszcze oraz porę nocną
(przestępstwo = córka nocy?). Wówczas następuje wylewanie tych toksycznych
ścieków do sieci kanalizacyjnej i to w taki stopniu, że w naszej oczyszczalni: „aż
się woda zabieliła”. Otrzymaliśmy też mało budującą informację – nośnik informacyjny
burmistrz Irena Krzyszkiewicz – że obie firmy udzieliły na ten temat
informacji. Wynika z nich, że rozmawiano na ten temat z firmami i obie
przymierzają się do założenia odpowiednich filtrów. Nie wiadomo jednak jak
długo będzie trwało owo „przymierzanie się do filtrów”. Ponadto „nośnik
informacji” wspomniał (ale całkowicie mimochodem!), że takie filtry są drogie,
że należy też patrzeć na sprawę z punktu widzenia firm… i takie tam trele –
morele.
Radny Wacław Grzebieluch
zadał kolejne pytanie (którego próżno szukać w relacji z sesji), które
dotyczyło planowanej budowy chodnika przy ul. Sportowej. W ubiegłym roku
wybudowano – tuż przed wyborami – nowy i elegancki chodnik po lewej stronie ul.
Sportowej. W tym roku ma być wybudowany chodnik po stronie prawej. Radny
dopytywał się więc o los rosnących przy tym chodniku topoli. Wg radnego nie
należy ich wycinać i zdewastowany chodnik na odcinku ok. 70 m. którego
szerokość wynosi nie więcej niż 1 m, nie powinien być w ogóle budowany. Radny
Wacław Grzebieluch stwierdził, że nie jest to trakt licznie i często
uczęszczany a wycinka drzew oszpeci krajobraz w tym miejscu.
Z radnym w polemikę wdała się
burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która narzekała na destrukcyjną rolę topoli
niszczących przez swój wredny system korzeniowy (rozbudowany jak platfusowa mafia
– dopisek mój.) nieustannie niszczy nawierzchnie chodników i ulic. Streszczając
burmistrza (by nie przedłużać) rzec można tak: topola to ukryty Kukiz, który
podżera stare i zdewastowane partie ze szczególnym uwzględnieniem naszego
miasta. Dla tego też należy ten system uniżcztożyć jako wraży. Istnieje też
niebezpieczeństwo, że podczas wichury topola się przewróci, bo powszechnie
wiadomo, że każda wichura niszczy w sposób masowy tylko i wyłącznie topole.
Ponadto burmistrz Irena
Krzyszkiewicz wyraziła swój żal, że radny Wacław Grzebieluch dopiero teraz
wnosi swoje uwagi, gdy już opracowana jest dokumentacja. Wg niej jest już po
czasie. Tu dodam, że radny Wacław Grzebieluch mógł się wcześniej zapoznać z
materiałami studyjnymi do tej inwestycji, w fazie jaj planowania. Widomym powszechnie
jest, że nasz samorząd otwarty jest (w każda sobotę, niedzielę i inne dni świąteczne)
na obywatelskie konsultacje, które odbywają się w pokoju nr 999 (IV piętro
UMiG). Jeżeli się nie odbywają w podanych dniach to oznacza, że zostały
zakończone z sukcesem i zgodnie z wolą władzy.
Burmistrz Irena Krzyszkiewicz
poinformował również, że aneksem zostanie z firmą „Gutkowski” przesunięty
termin oddania do użytku naszego basenu.
Burmistrz wyraziła swoją niewymierna radość z powodu temperatury powierza,
która rano 16 czerwca wynosiła 11 stopni, co uniemożliwia kąpiele. Firma „Gutkowski”
nie zapłaci kar za nieterminową budowę basenu, bo wykonała wiele prac nie
objętych kosztorysem, które trzeba było wykonać, pomimo że w tymże kosztorysie
ich nie było. Ponadto – wg słów Ireny Krzyszkiewicz – rynna przelewowa
zamówiona w słonecznej Italii przybyła do pochmurnej Góry dopiero 2 tygodnie po
terminie.
Kierując jedna swój przewidujący wzrok emerytowanej synagorlicy - nauczycielki w przyszłość, burmistrz Góry
poinformowała radnych, że wybudowane zostanie - na terenie basenu – lodowisko.
Nieckę pod lodowisko wykona nieodpłatnie firma „Gutkowski” a folią wyłoży nasz „Tekom”.
Nie podano jednak kto będzie lał wodę do lodowiska. „Tekom” czy Mistrz
Wodolejec?
Mówiąc o lodowisku burmistrz
Irena Krzyszkiewicz również zastanawiał się głośno: czy będzie zima? Doszła do
wniosku, że zimy nie będzie, ale to nic nie szkodzi, bo przy lodowisku będą
ławeczki i mieszkańcy Góry będą mogli siedząc na nich podziwiać niezamarznięte
oczko wodne. Piękny i budujący pomysł!
Z klarownego niczym maślanka
z „Demi” wywodu szefowej gminy dowiedzieliśmy się również, że nastąpi sukcesywne
przekazywanie do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Górze, kawałków
basenu. Idzie o to, że szanowny pan inspektor ma 21 dni ma przyjęcie obiektu. I
aby trwało to szybciej jego zdolność do funkcjonowania będzie pan inspektor
konsumował w kawałkach, bo od całości może się zadławić albo popaść w niestrawność
żołądkową i odruchem wymiotnym wydalić z siebie całą inwestycję bez koniecznej
konsumpcji w celu dopuszczenia do użytkowania.
I to tyle z tej nadzwyczajnej
sesji, która miała swój smak i posmak. No, wędlina z górnej półki to nie była.