„Ale jak żyje się w Górze? Sobota. <Fafik> zamknięty dziś i jutro, przepraszamy. Kino:
<Niekochana>. Władzio pójdzie czasem do kina, lecz nie na smutny film,
takich nie lubi. Więc do <Parkowej> albo do <Ratuszowej>, na piwko,
ósmy kufel Jadziusiu!
(„Niekochana”
– melodramat polski, wszedł na ekrany kin w 1966 r. Co do „Parkowej”, to nie
wiadomo o jaką restaurację chodzi autorowi reportażu, gdyż przybytek
gastronomiczny o tej nazwie powstał w 1974 r.)
Jak się żyje? Uśmiech na Władzia szerokiej, zbrużdżonej
twarzy: Za dużo tu teraz ludzi, ot co. Za
ciasno. Popatrz pan tylko… ani pół krzesełka. Co zaś do władzy, do
zarobków, do zaopatrzenia, to Władzio wiele by mógł wyjaśnić (obiektywnie), lecz
przedtem powie, jak z Warszawy Głównej dostawał się mostem pontonowym na
Wileńską – za tytoń kupiony pod Eisenach w styczniu roku czterdziestego
szóstego.
Dotarłem tu nie za dnia, ale już po godzinie spaceru wiem,
że Góra jest jednym z tych miasteczek, które nieznane, uboczne, żyjące w
swoistej anabiozie (stan życia utajonego umożliwiający różnym organizmom
przetrwanie trudnych warunków bytowania) – kryją wszak wiele szczególnego
piękna, którego wartości my nie doceniamy, zachłyśnięci gwałtowną industrializacją,
powodowani wszechwładnym instynktem stawiania bloków, wieżowców, pawilonów,
hal; padający na twarz przed tempem, coraz to poobijanym; zapatrzeni we wzory
robienia złotówek, nieodzownym nam – cywilizowanym krajanom znad trzech rzek i
jednego morza.
Czujemy się tu nieswojo – pośród wąskich uliczek miasteczka,
które zbudowane na planie omal regularnego koła, otoczone do dziś obronnym
murem, daje się okrążyć w paręnaście minut; czujemy się nieswojo w mroku niedoświetlonych
zaułków; w niemiejskiej ciszy, przerywanej rzadko stukotem kobiecych obcasów.
Trafiamy znów pod czarną sylwetkę Wieży Głogowskiej, skąd tylko co zaczęliśmy
kolisty obchód; za czwartym czy piątym razem mijamy te same nieliczne
spacerowiczki, odbywające nieomal bez słowa swój wieczorny relaks; wreszcie - okrążamy
miasteczko na zewnątrz jego obronnych murów: szerokimi ulicami, obok
wodociągowej wieży, ogromnego kościoła na wzgórzu, koszarowej hali Zakładów Młynarskich.
O tej sobotniej wieczornej porze ślady życia w miasteczku są
zakryte dość szczelnie. Prócz dwóch knajp z ich wódczanym rozgwarem, prócz
dobiegająca końca seansu <Niekochanej” (z pięćdziesięcioosobową widownią)
żadna instytucja nie zaprosiła dziś do siebie Górzan. Piękne wnętrza kawiarni <Fafik>
można oglądać przez szybę w Domu Kultury (pójdzie
pan koło szpitalnej trupiarni, ale tam już od dawna nie straszy) wszystkie
drzwi zamknięte; życie toczy się za oknami starych domków i nowych wilii, za
szkłem, przez które niekiedy pełza srebrno – błękitny odblask telewizyjnego ekranu.
Mają swoje losy miasteczka. Twarz Góry ukryta jest w cieniu.
Sąsiedni Lubin wygrał wielką miedź; sąsiedni Głogów (już w Zielonogórskiem),
zamordowany przez wojnę dostaje Hutę; sąsiednie Leszno (już w Poznańskiem) ma
kolejowy węzeł i dość innych <czynników miastotwórczych>. Góra ma Wieżę
Głogowską, parę dalszych zabytków, i wiele uroku. W Górze nie dzieje się nic,
co by ją wyniosło na tytułowe szpalty ogólnokrajowej prasy; nie leży w górach
lecz na nizinie; mało kto ma do niej interes; Góra dzieli dolę tych powiatowych
ośrodków, które czekają: na swój czas, na ruch, na pełnię życia. W takich
miasteczkach starsi mają dobrą pamięć do wojny, obozów, partyzantek; o tym
rozprawiają najczęściej; zakorzenili się jakoś, wrośli: piastują funkcje,
stanowiska, dokonują ciągle drobnych (bo mają drobne środki) w obliczach swych Gór.
Młodzi, najmłodsi chcą uciekać. Nasłuchali się o wojnie;
przyszłość widzą gdzie indziej. Na co mają czekać? Czy zarobki będą kiedyś
podobne do lubińskich? A mieszkania zyskają centralne ogrzewania? Czy tu będzie
można się będzie wybić? Czy powstaną instytucje, obiekty, które zapewnią pełnię
życia? Nigdy.
Pierwsi uciekają chłopcy. Tych potrzebuje miedź, węgiel, a
najzdolniejszych przygarniają wielkie ośrodki dysponujące mnogością
najatrakcyjniejszych zajęć. Dziewczęta samotnie spacerują ulicami Góry. Już nie
mają partnerów. Czekają: aż im samym uda się odjechać.
Jakże frapujące pytanie: czy Góra może być atrakcyjna? Czy w
zasięgu ludzkich możliwości leży uczynienie Góry atrakcyjną – już teraz,
natychmiast. Czy o pełni życia małych miasteczek muszą decydować tylko i
wyłącznie nakłady finansowe – podziemny skarb, odgórna decyzja?
<Atrakcyjność> jest pojęciem nader względnym. Decydują
o niej, rzecz prosta, również warunki obiektywne. Ale <atrakcyjność> jest
również obiektywnym subiektywnym odczuciem. Można nie chcieć wyjechać ze swojej
Góry, także dlatego, że jest s w o j a, że dobrze zna się jej przeszłość i
przyszłość; że osobiście współkształtuje się jej oblicze; że się w niej
znajduje wiele z tego, co odpowiada – aspiracjom, aktualnie aprobowanemu
stylowi życia, powszechnym wyobrażeniom o prawach Polaka – t u i t e
r a z.
Niedziela. Tuż za Górą, na odległość dziesięciu minut marszu
– las. Prawdziwy, mroczny las, zielony i wonny pod kwietniowym słońcem. Leniwe,
świąteczne. spacery. Cisza. Pan, czterdziestoletni, z synkiem – sześciolatkiem.
Ten pan:
- Przeniosłem się tutaj z Wrocławia, mieszkanie miałem w
centrum. Oto, co się zmieniało: mieszkanie mam teraz z mniejszymi wygodami,
chociaż gaz jest; praca podobna, urzędnicza; odpoczywam po tamtym tempie;
pochodzę z małej mieściny z Lubelskiego; Wrocław, chociaż to dobre miasto,
męczył mnie; mam tu o wiele więcej czasu; na co? Od wiosny do jesieni mamy
robotę na działce, lubimy to; zarobki nieco mniejsze, ale życie nieco tańsze;
we Wrocławiu też nie udzielaliśmy się towarzysko, zawsze dużo czasu poświęcamy
dziecku; wieczory spędzamy w domu, do kina rzadko, repertuar jest rzeczywiście
fatalny; ma Góra minusy, ma plusy: powietrze, las pod ręką, spokój; zaopatrzenie
marne, właściwie nie wiem dlaczego, chodzi tylko o bogatszy asortyment może
więc nie tyle brak towarów, ile brak dobrych chęci u tych, którzy dzielą; co
się zmienia w wyglądzie miasta? Powolutku, powolutku… .
We Wrocławiu mówili mi o Górze: <Bieda, ale dobrze
zorganizowana>; to fakt: nie za bogato, ale z pomyślunkiem, władza się
stara; do <Fafika> nie chadzamy, w Domu Kultury byliśmy parę razy,
ostatnio – tam są teraz filmy na okres remontu kina; (remont kina „Światowid” znajdującego się przy ówczesnej ulicy
Marchlewskiego, dzisiaj Podwale, rozpoczął się w lutym 1966 r. Kierownikiem
kina był nieżyjący już Brunon Chudy) wówczas lubię czytać, tu mam więcej
czasu, pracuję też nad jedną taką rzeczą…fachową; człowiek nie przeskoczy
samego siebie, a jak się nie przeskoczy w Górze, to i w Warszawie nie da rady;
ja już wiem, co to jest wielkie miasto, dlatego mnie nie ciągnie; a stosunki? Może
tu są nawet trochę lepsze niż tam… Mały ma mnóstwo swobody, nabiega się,
nalata. Potem? Kiedyś? Nie, ja też nie sądzę, żeby z Góry można się było
również łatwo dostać na studia, jak z Wrocławia. Ale ostatecznie…rodzina
inteligencka; chłopiec z domu wyniesie jakie takie przygotowanie, obycie –
reszta będzie zależała od niego…Jasne, gdyby były jakieś mądre inicjatywy, żeby
coś w Górze zmienić – przyłączyłbym się…w miarę możliwości czasowych.”
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz