Byłem ostatnio u swoich przyjaciół w Łęczycy (gmina
Jemielno). Piękna okolica, ale jak wszystko w życiu, również nie pozbawiona
pewnych wad. No cóż, nikt i nic na tym świecie nie jest doskonałe.
Od lat dziecinnych integruje mnie historia i wszystko co z nią
jest związane. Spacerując sobie pośród pagórków: „Gdzie bursztynowy świerzop,
gryka jak śnieg biała” zauważyłem pewną dziwną budowlę. Zrazu pomyślałem, że to
szałas pasterski lub skansen jakiś bliżej mi nie znany i w przewodnikach nie
opisany. Ponieważ terenu bliżej nie znałem zaostrzyłem sobie kieleckim
scyzorykiem kija zamieniając go w dzidę. Do pomocy przywołałem jeża, któremu
ariergardzie mnie ubezpieczał. Tak więc ja z dzidą, jeż z kolcami i strach
wielki towarzyszył nam w drodze ku dziwnej budowli. Dzielnie przedzieraliśmy
się przez krzaki, wysokie trawy, gałęzie, podążając ku tajemniczej budowli.
Krok po kroku, metr po metrze, w trudzie i znoju niepomiernym.
W miarę zbliżania się do zagadkowej budowli nabierała ona
kształtów. Widać było otwory okienne, ściany, na których widniały tajemnicze
napisy. W końcu ja i asekurujący mnie jeż dotarliśmy do celu. Oczom naszym
okazał się zabytek. Widać było, że jest to budowla zbudowana została w późnym
stylu „geesowskim”, na bazie dykty, kleju wody i dobrej woli budowniczych.
Okrutny czas nie oszczędził jednak budowli a i turyści go odwiedzający też
raczej do koła miłośników „geesowskiej” architektury nie należeli.
W środku widać był wyraźnie ślady pobytu w budowli
miłośników ruin, którzy szczególnie wiosną i latem ukochali sobie ten zakątek.
Jak raczył poinformować mnie niebywale kolczasty jeż „latem, to panie tu się
dzieje!”. Odmówił jednak podania szczegółów, bo – jak stwierdził: „może to
wpłynąć na pogorszenie moralności w narodzie”.
Jeż rozpoczął snucie smutnej a zarazem pouczającej historii
na temat budowli. „Panie, jakie tu kiedyś życie tętniło! Był tu panie sklep.
Ludziska walili tu od rana. Wesoło było co się zowie. Kwitł pod sklepem handel
i życie towarzyskie. Tu robił się interesy, załatwiało różne sprawy. Bywało
panie tez i tak, że jeden drugiemu w twarz dał, ale na drugi dzień zgoda
pomiędzy zwaśnionymi zapadała, bo żyć trzeba było. A Łęczyca panie, wieś
nieduża i jeden drugiego zna. I razem żyć trzeba. Skończyło się to panie, bo
nagle sklep zamknęli a i ludzie posmutnieli, rezon stracili. Wieś, niegdyś
gwarna, zacichła i zapadła się jakoś w sobie. Smutek panie nastał. A budynek w
ruinę popadał, bo chociaż stoi na prywatnym gruncie, to właściciel gruntu nie
jest właścicielem budynku. I tak sobie stoi bezpański, wali się i nikt, panie
tym się nie interesuje. Strach tu panie przychodzić.”
Mój kolczasty przewodnik po okolicy zamilkł, zesmętniał,
ryjek mu się wydłużył i zapadł w milczenie. Ja zaś zacząłem przeglądać notatki
dotyczące tego miejsca, które w między czasie przyniosła mi w dzióbku sroczka.
I z nich to dowiedziałem się, iż niektórzy mieszkańcy Łęczycy pisali pisma w
tej sprawie do wójta, wójt do starostwa, ale nic a nic z tego do dzisiaj nie
wynikło. Ludzie boja się, że w okresie letnim, gdy będą upały na zaniedbanej
działce, na której stoi ta ruina może wybuchnąć pożar, który dotrze do ich
posesji.
Ale jak widać strach niektórych mieszkańców Łęczycy nie jest
strachem urzędników. Ci żyją w strachu, że będą musieli coś robić. A przecież
nie o to chodzi by coś robić realnie, ale wirtualnie, a więc pisać pisma, z
których nic nie wynika. Wymiana pism trwa, a ruina jak stała, tak stoi. Rzec
można, że jest ona pomnikiem biurokratycznej niemożności, symbolem ruchów
pozorowanych.
Mamy powiat, starostwo a w nim Powiatowego Inspektora
Nadzoru Budowlanego, który takimi niebezpiecznymi ruinami powinien się
zajmować. Czy inspektor Edward Adaszyński wie o ruinie? Wie! I co zrobił? Jest
częścią tego pomnika biurokratycznej niemożności. A jak dalej tak pójdzie, to
stanie się jego twarzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz