Był sobotni poranek 15 września, około
godz.7,00. Jak co dzień pana Józef (imię umowne) podjeżdża samochodem do
swojego miejsca pracy, które znajduje się na ul Targowej. Miejscem pracy pana
Józefa jest Targ Miejski, gdzie w pocie czoła zarabia on na kromkę chleba z
omastą.
Podjeżdżając w celu zaparkowania
swojego samochodu nasz bohater widzi kątem oka, iż na jezdni stoi skrzynka. Dla
tych wszystkich z Państwa, którzy bywają w okolicach targowiska o wczesnej
porze, nie jest to widok niezwykły. Tak bowiem czynią kupcy, którzy w ten
sposób zajmują sobie miejsce, by zaparkować samochód i z najbliższej odległości
nosić oferowany przez siebie towar do swoich stoisk.
Proszę też zauważyć, iż pan Józiu
zaparkował swój samochód bez problemu, gdyż w miejscu parkowania żadnej
skrzynki nie było. Jego miejsce do parkowania było idealnie czyste, jakby stworzone
do tego celu.
Szanowny kupiec przystąpił do
znojnej pracy. Mozolnie wyładowywał swój towar mając nadzieję, że w sobotę
godziwie zarobi. I wszystko byłoby jak w każdy dzień, gdyby nie pojawienie się przedstawicieli
Straży Miejskiej.
Rzecz jasna panowie owi są po to,
by szwendać się po mieście i pilnować porządku. Co prawda w powszechnej świadomości
górowian strażnicy miejscy do pracowitych i pożytecznych nie są zaliczani i powszechne
są glosy, by zlikwidować tę formację, która żyje na garnuszku podatników. No, krótko
mówiąc, miłością to do panów strażników niewielu pała.
Wróćmy jednak do przerwanego wątku
opowieści. Strażnicy zauważyli skrzynkę i zażądali stanowczo od pana Józefa, by
ją usunął. Rzecz jasna pan Józef ani myślał o ruszaniu skrzynki, której nie
postawił, więc w sposób grzeczny i stanowczy odmówił wykonania polecenia,
wychodząc ze słusznego założenia, że strażnikom rączki wyrosły z tego samego
miejsca, co jemu.
Panowie strażnicy nieco zdenerwowali
się, że pan Józef, który jest tylko nie umundurowanym kupcem śmie odmówić ich
żądaniu. Nalegali więc nadal, domagali się nazwiska właściciela korpus delicji,
ale pan Józef nie kapitulował i za kapusia też nie chciał robić. W tej sytuacji
strażnicy miejscy sami podjęli ten niebywały trud usunięcia skrzynki z miejsca,
gdzie można parkować. Skrzynka zniknęła a pan Józiu nadal wyładowywał dobra przeznaczone
na sprzedaż, chociaż scysja wywołana przez strażników miejskich zepsuła mu
poranek.
Niestety, to nie koniec opowieści.
W trakcie wyładowywania dóbr przeznaczonych do zbycia ponownie pojawili się
strażnicy miejscy. I rozpoczęła się awantura, gdyż okazało się, że ktoś ponowie
postawił skrzynkę rezerwując sobie w ten przyjęty na ulicy Targowej sposób
miejsce do zaparkowania.
Ponownie strażnicy miejscy
zażądali od pana Józefa, by ten sprzątnął skrzynkę i wyjawił nazwisko właściciela
skrzynki. Ale tego już panu Józiowi, jak na jeden poranek, było za dużo. W
sposób stanowczy nasz bohater wyperswadował strażnikom ów bezsensowny pomysł,
bo – co tu dużo gadać – pan Józio uiszcza opłatę targową, ta idzie na konto
gminy a z tego konta strażnicy miejscy biorą wypłatę. No więc głupotą byłoby ze
strony pana Józia, gdyby jeszcze dał się robić sługą tych, których – po części –
opłaca.
By zmusić pana Józia do usunięcia
skrzynki strażnicy miejscy siedząc w samochodzie usiłowali sterroryzować go nagminnym
używaniem klaksonu i rzucaniem hasła, by usunął skrzynkę. A wszystkiemu temu
przyglądali się inni kupcy i przechodnie rozdziawiając usta ze zdumienia i nie
pojmując o co ludziom w tych śmiesznych mundurkach idzie. Nawiasem mówiąc, na mundurki
i czapeczki naszych strażników miejskich patrzę z rozrzewnieniem. Przypominają
mi bowiem lata dziecięctwa, gdym niewinną był kruszyną i nic nie wskazywało na
to, że zostanę tak znamienitą Kanalią. W latach owych, w miejscu gdzie obecnie
jest „Parkowa bis”, przedstawienia dawały cyrki objazdowe. I tam porządku
pilnowali woźni, którzy ubrani byli w bardzo, ale to bardzo podobne mundurki. Mundurki
te jednak na mnie i moich kolegach wrażenia nie robiły, bo i tak przedstawienia
cyrkowe oglądaliśmy na „krzywy ryj”. Mnie niewrażliwość na mundurki do dziś
pozostała.
I pan Józiu się wnerwił i rzucił niewybrednym,
aczkolwiek dość pospolitym w naszych czasach słowem, które stanowiło w treści jego
wypowiedzi zarówno znak interpunkcyjny, jak też odgromnik na wezbrany w sercu
naszego bohatera żal, złość i nerw spowodowane bez jego najmniejszego udziału.
Pan Józiu miał do tego prawo
zważywszy na okoliczności wydarzenia i na to, iż absolutnie nie był w żaden
sposób nie tylko właścicielem skrzynki, jak też jej krewnym po mieczu czy
kądzieli. Nasz bohater miał z tą skrzynką tyle wspólnego, co strażnik miejski Papmel,
z kulturą osobistą tego dnia, co widziało i słyszało wielu z kupców naszego
szanownego targowiska.
I rozpoczęła się awantura, którą
wywołali strażnicy miejscy. Po wypowiedzenie tego powszechnie znanego słowa,
ale bezosobowo, co należy podkreślić, strażnicy miejscy w swojej imaginacji stali
się surferami. Poczuli, że mają pana Józefa, że wyszło na ich! Z radością
oznajmili swojej ofierze, że sprawa pójdzie do sądu, bo pan Józiu użył
niecenzuralnego słowa. Przypominam, że pan Józiu użył owego słowa w formie
bezosobowej. Wychodząc z założenia strażników miejskich, to można się
spodziewać, że w przypadku takiego ich podejścia do sprawy do grudniowych świąt
9/10 górowian może mieć sprawy w sądzie. A jak statystyka wykrywalności i
podskoczy!
Scysja wywołana niemądrym
zachowaniem dwóch strażników miejskich zakończyła się tym, że pan Józiu miał
dzień i weekend „do tyłu”.
Wniosków z tego opisanego
przypadku wysnuć można kilka. Po pierwsze: nikt z nas nie jest chłopcem na
posyłki dla strażników miejskich.
Kolejny wniosek: zawsze zachodzi
domniemanie niewinności. Strażnicy nie widzieli, by pan Józio ustawił skrzynkę
więc nie mieli najmniejszego prawa, by żądać od niego jej usunięcia.
Po trzecie: strażnikom miejskim
przydałby się kurs z zakresu stosunków interpersonalnych, by wiedzieli, że
mundurek nie czyni jeszcze z nich absolutnych panów i władców Góry i przyległej
okolicy.
Wniosek czwarty: należy bardziej starannie dokonywać
selekcji do tej służby (ze szczególnym naciskiem położonym na słowo „służba”),
bo być może postępowanie strażnika miejskiego Pampela jest pochodną faktu, iż jego
ojciec (człowiek szczery i poczciwy) jest radnym Rady Miejskiej. Strażnik
Pampel może więc świadomie czy też nie poczuć się człowiekiem nietykalnym a jak
dowodzi ten post jest to tylko niebezpieczne i bolesne złudzenie. Niedobrze też
się dzieje, że zły przykład strażnik Pampel dał koledze młodszemu wiekiem. Sprawowanie
władzy wpływa na wielu ludzi destrukcyjnie, bo sadzą, że są pępkiem świata. Szkoda,
że kandydat na strażnika i mój kolega Łukasz nie przeciął tej durnej awantury. Od
Łukasza wymagać należy więcej, bo to człowiek inteligentny.
I postulat ostatni, który kieruję do pani burmistrz Ireny Krzyszkiewicz.
W ocenie i opinii wielu ludzi naszych miejskich strażników charakteryzuje zbyt
duży poziom arogancji. Nie służy to wizerunkowi gminy i nie służy pani
burmistrz. Strażnikom miejskim przydałaby się lekcja pokory. Czym szybciej, tym
lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz