środa, 14 lutego 2018

Zapomniany reportaż IV

W poniedziałek wieczorem Jan Minta Wyjaśnił mi, że jednak Fafik bywa zawsze otwarty, a w Domu Kultury – na ograniczonej przestrzeni życiowej, w niewielu niestety pomieszczeniach – wre zwykła działalność kulturalna.
Jan Minta – w latach 1954 – 1976 był kierownikiem Domu Kultury.
Tak tylko akurat trafiłem.
PSS, właściciel Fafika zamknął nieoczekiwanie lokal na dwa dni (co się normalnie nie zdarza) i trzeba było nawet odwołać zapowiedziane niedzielne spotkanie literackie. Wspólny klub Domu Kultury i ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej) ma bowiem od pewnego czasu, swoją siedzibę w Fafiku. Kawiarnia leży w centrum Góry a nie poza murami, jak Dom Kultury, gdzie trzeba iść koło trupiarni. Fafik jest też pięknie wyposażony, na co stać PSS a nie PDK (Powiatowy Dom Kultury). Więc w każdą niedzielę po południu odbywają się w Fafiku spotkania, że zaś miejsc nie ma tam zbyt wiele – ludzie zajmują stoliki już na kilka godzin przed imprezą.

Jan Minta jest okazem – jak na stosunki panujące w administracji kulturalnej. Od czterdziestu lat pełni funkcję kierownika PDK w Górze! Żaden powiat województwa wrocławskiego nie może pochwalić się czymś podobnym. Może nawet żaden powiat w kraju?

Dziwny błąd autora reportażu!
Na początek – znów temat wojenny, od którego zaczyna się tu rozmowa z każdym nieco starszym człowiekiem. Nie tylko przecież tu, nie tylko w Górze… Dwudziestojednoletni Minta spędził pięć młodych lat swego życia w hitlerowskich kacetach. Nie szło na to patrzeć, nie idzie o tym myśleć – mówi Minta.

- A są ludzie, którzy już rozprawiają o trzeciej wojnie światowej. Nie zawsze banalne słowa brzmią banalnie.

- Co rok gorzej się czuję. Tamto zostawiło ślad. Wraca jak bumerang.

Jan Minta urodził się 19 V. 1917 r. w Lutowniewie k. Krotoszyna. Przed II wojną światową, w latach 1932 – 39 grał w zawodowej orkiestrze wojskowej 56 pułku piechoty w Krotoszynie. Po kampanii wrześniowej trafił do niemieckiej niewoli. Jego matka była Niemką. Władze postawiły ultimatum, albo syn podpisze Volkslistę, albo trafi do więzienia. W efekcie Jan Minta najpierw został uwięziony w klasztorze w Gostyniu a następnie w VII forcie w Poznaniu. Później był więźniem obozów koncentracyjnych Dachau i Sachsnchaussen (nr obozowy 10.694). Do Góry przybył w 1953 r. Pracował w cukrowni i tam grał na trąbce w orkiestrze przyzakładowej kierowanej przez Stanisława Szkudlarka. Nigdy nie posiadł wykształcenia muzycznego w potocznym tego słowa znaczeniu. Był samoukiem, ale w zawiłe prawidła muzyczne wprowadzał go jego starszy brat – Franciszek Minta – który w połowie lat 60 – ych był kierownikiem orkiestry dętej. Był on związany z Wrocławiem. Większość starszego pokolenia górowian kojarzy Jana Mintę  z orkiestrą dętą, której był kapelmistrzem do roku 2000. Zmarł 12.01.2002 r. W latach 50 -tych Jan Minta opracował na motywach dolnośląskiej melodii ludowej, zaczerpniętej ze śpiewnika Józefa Majchrzaka, górowski hejnał, (po raz pierwszy zagrany w trakcie Dni Góry w roku 1960).
Minta przywędrował do Góry z Poznańskiego; przedtem, zaraz po wojnie, był zawodnikiem piłkarskim we Wrocławiu. Krzepa mu przetrwała i teraz jak znalazł: Minta ma autentyczny mir u chuliganów.

Epizod z piłką nożną miał miejsce jeszcze w obozie w Sachsnchaussen, gdy Jan Minta grał w drużynie więźniów obozu przeciwko swoim prześladowcom. Wyniku meczu nie znamy, ale musiał posiadać spore umiejętności piłkarskie, gdyż po wojnie grał we wrocławskim klubie piłkarskim IKS, którego następczynią jest Ślęża Wrocław.
Lubi Górę; w ogóle ceni sobie spokój po t a m t y m. Gospodarczym systemem zbudował domek, Prezydium pomogło; Prezydium pomaga dalej: Domowi Kultury. Syn Minty chce iść po maturze na Studium Kulturalno – Oświatowe. Może wróci potem do Góry, może będzie instruktorem w PDK.

Syn Jana Minty, Aleksander, pracował w górowskim Domu Kultury. Skończył wspomniane studium we Wrocławiu a w latach 1976 86 był kierownikiem Domu Kultury.
Minta lubi swoją robotę, prowadzi zajęcia muzyczne, przekonuje żonę, że taki jest już los działacza kulturalnego: nie osiem, lecz dwanaście godzin w miejscu pracy…

Właściwie pełna nazwa tej placówki brzmi: MPDK – Międzyzakładowy Powiatowy Dom Kultury. Górowski przemysł dokłada się swymi złotówkami. Po kilkadziesiąt złotówek rocznie od jednego zatrudnionego. Ale ponieważ zatrudnionych jest w sumie nie tak wielu – Minta dysponuje stosunkowo drobną sumą na tzw. działalność, czyli to wszystko, co tworzy prawdziwe ż y c i e każdej podobnej placówki.

- Wiążemy koniec z końcem. Cudów z tego nie ma.

Były pracownik i działacz kulturalny, dyrektor Domu Kultury w latach 1992 – 2003 – Jerzy Jakuczun, wspomina, że u schyłku lat 80 –ych woził z Wrocławia instrumenty dęte z likwidowanego Teatru Żydowskiego we Wrocławiu (obecnie mieści się tam Teatr Polski), które dla górowskiej orkiestry dętej załatwił Franciszek Minta.
Mógłbym się porozwodzić: o kółku fotograficznym, o prelekcjach (ostatnio: Zagadnienia pierwszej miłości), o tych imprezach w Fafiku, zwłaszcza o kapeli: pięciosobowej, sławnej w województwie, ludowej kapeli; jej szef, kolejarz – emeryt, lat 72 – pan Wacław Olszewski dojeżdża tu z Leszna w piątek i świątek, bo nie ma Leszno takiej kapeli mazurkowo – oberkowej, i w ogóle niewiele już dziś zostało już ludowych kapel…

Ludowa kapela, która nie miała nazwy, funkcjonowała W Domu Kultury w latach 1956 – 78. Grała muzykę ludową z pogranicza Wielkopolski i Dolnego Śląska. W jej skład wchodzili: Wacław Olszewski – klarnet, Władysław Kłak – skrzypce, Eugeniusz Świątek – akordeon, Jan Kubiak – kontrabas, Tadeusz Hirsz – akordeon, Czesław Majowicz – skrzypce, klarnet, Franciszek Rabiega (Leszno) - Kapela rzeczywiście była fenomenem w ówczesnym województwie wrocławskim. Wielokrotnie grała przed mikrofonami Polskiego Radia Wrocław.

Najgorzej z tańcem, lub raczej – z chłopcami do tańca, bo dziewczęta są: akurat przychodzi jedna, w tutejszej mini – spódniczce (dłuższe to niż w Warszawie, dużo dłuższe niż w Londynie) i chce wstąpić do baletu. Minta zna dziewczynę, kiedyś już tańczyła, ale teraz musi jej odmówić: skąd ci wezmę partnera?

Bo to jest tak: owszem, w liceum i w technikum są chłopcy (chociaż i tam przewaga dziewcząt), lecz szkoły prowadzą s w o j e życie kulturalne; do PDK ciągnie młodzież pracująca, samodzielna; a w tej właśnie grupie – chłopców jak na lekarstwo. Wyjeżdżają, idą do wojska (zmora kierownika: wiosenny i jesienny pobór – tuż przed akademiami 1 Maj, Rewolucja – trzeba oddawać podkształcony w tańcu męski narybek).

Przechodzimy do sali widowiskowej. Dziś poniedziałek: kino ma przerwę, można skorzystać i odbyć próbę prawie generalną, na scenie. A jutro przyjdą towarzysze z Komitetu, z Rady, żeby ocenić czy można z tym wystąpić na 1 Maja; bo Góry nie stać na obce, drogie zespoły – Góra ma sobie radzić sama.

Więc już pan Wacław Olszewski z dwoma kapelantami rozpoczyna ludową wiązankę i w jej takt skacze po scenie pięć par (chłopak od szóstej poszedł do wojska). Przy orkiestrze stoi kilka dziewcząt: z przyśpiewkami.”

C.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz