środa, 29 czerwca 2016

A dietki lecą!

Komisja Rewizyjna Rady Powiatu prześwietliła sprawę „sprzedaży” naszego szpitala PCZ we Wrocławiu. Ongiś pisałem w tej sprawie do tejże komisji i jej wiceprzewodnicząca, magister i dyrektor Zespołu Szkół w Sicinach do 31 sierpnia br. Tu jako ciekawostkę rzeknę Państwu, że radna Mariola Szurynowska przegrała konkurs na kolejną 5. letnią kadencję szefowej tej placówki z górowianką panią Anetą Juską, która uczy w Gimnazjum nr 1. By w miarę w pełni zaspokoić Państwa ciekawość dodam, że mąż już nieomal byłej dyrektorki i radnej w jednej osobie dowoził dzieci z gminy Niechlów do szkół. Nowa władza, która nastała w gminie Niechlów, ogłosiła nowy przetarg na przewozy dziatwy szkolnej i ślubny pani Marioli został w majestacie prawa z tego interesu „wyślizgany”. A wiadomo, że nieszczęścia chodzą parami, to wkrótce potem ślepe fatum losu wyrwała panią Mariolę z dyrektorskiego fotela.


Pozwolę sobie na drobniutką i niewinną dygresję. Jeżeli radna Mariola Szurynowska pełniąc odpowiedzialną w końcu funkcję dyrektorską była tak skora do mówienia, jak radna, to wcale się nie dziwię, że przerżnęła konkurs na dyrektora. Jako radna nie wydała z siebie jeszcze żadnego zdania. Ba! Nawet nie zauważam jej obecności podczas posiedzeń Wysokiej Rady, bo trudno jest dostrzec kogoś kto nic nie mówi. Oczywiście drętwota języka nie szkodzi sprawności ręki pobierającej dietę (670 zł miesięcznie nie podlegające obowiązkowi podatkowemu). Proszę, proszę! Język kołkowaty nieco, ale rączki ku się zgarniające sprawnie. 

Powróćmy jednak do „Protokołu nr 1/2016 z kontroli przeprowadzonej w dniach 9.03 – 5.03. 2016 r”. Protokół ów, który Państwu zaprezentowałem w postaci skanu, zawiera w ostatnim zdaniu (podkreślonym na czerwono) pewną niezwykle cenną wskazówkę. Wskazówka owa, albo zalecenie , zaadresowana została do przewodniczącego Rady Powiatu, ostoi polskiego rolnictwa, intelektualnego filaru PSL, zawołanego mówcy, posiadacza jeszcze niedkrytych cnót i walorów – Jana Rewersa.

Członkowie zespołu kontrolującego „sprzedaż” szpitala (Teresa Frączkiewicz, Jan Przybylski), zwrócili się do drogiego pana Jana, by ten w swojej niczym nieograniczonej mądrości, przygotował projekt uchwały dla Rady Powiatu, by ta na mocy tejże uchwały, mogła zwrócić się do prokuratury o zbadanie sposobu w jaki powiat pozbył się szpitala. Z tego, co udało mi się ustalić członek PSL (a raczej jej żałosnych resztek) Niue podjął się tego zadania. I wcale się mu nie dziwię, gdyż potęga jego intelektu nie pozwala mu zajmować się trak prozaicznymi i przyziemnymi sprawami, jak cierpienia wielu mieszkańców i ich trwoga na myśl o chorobie swojej, bliskich, dzieci. Nasz drogi pan Jan ma znacznie szerszą skalę wrażliwości. Cierpienia warchlaków, chów krów miododajnych, życie seksualne i przedwczesne wytryski buhai, wiosenna orka kijem w listopadzie, żniwa czyraków w styczniu, zasiew lucerny arbuzoplennej na Marsie, usprawnienia w budowie cepa, itp. fundamentalne dla całej ludzkości sprawy. W przedstawionej sytuacji nasz drogi pan Jan absolutnie nie ma czasu na zajmowanie się ludzkimi, a więc jakże przyziemnymi sprawami, jak wyjaśnienie przygłupiej decyzji o podarowaniu szpitala. Bo gdzie np. czas na poznanie tajników budowy rzeczonego cepa? A muszą Państwo widzieć, że budowa takiego cepa to zagadnienia wysoce skomplikowane a poznanie tajników jego działania wymaga szeregu lat wyczerpujących intelektualni studiów. Ale ja wierzę, że nasz drogo pan Jan podoła temu wyzwaniu.

Pragnąc odciążyć naszego drogiego pana Jana od wyczerpujących obowiązków i kierując się wskazówką kończącej dyrektorski byt radnej Marioli Szurynowskiej, która brzmi: „każdy dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub Policję”, muszę to uczynić. Szkoda jednak wielka, że radna Mariola Szurynowska uważa się, że nie jest „każdym”. Po chwili zastanowienia dochodzę jednak do wniosku, że nie jest „każdym:, bo tylko koalicyjni radni solidarnie milczą podczas sesji a dietki pobierają. A Państwu wasi pryncypałowie płacą za nic?

Podobno u źródeł tego „milczenia” (a dieta leci!) leży pragnienie objęcia przez radną Mariolę dyrektorskiej funkcji w jednej z placówek oświatowych w naszej gminie. To jest zbyt śmieszne, by mogło być prawdziwe. To są jakieś plotki wyssane z brudnych palców wrogów naszej pani burmistrz, którzy nie cofną się przed żadną nikczemnością.

Tak więc mi, a nie radnym powiatowym (diety i tak lecą!), przyjdzie sporządzić zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przy tzw. „sprzedaży” szpitala. A diety lecą! Ale nie mi!

czwartek, 23 czerwca 2016

Prąciem w twarz

Wczorajszą, absolutoryjną sesja Rady Powiatu, obserwowałem tylko do momentu, gdy opozycyjny radny Grzegorz Aleksander Trojanek, zapytał o list obdarowanego naszym szpitalem PCZ u. List ów zamieściłem ku uciesze własnej i Państwa, bo wybitnie oddaje on miarę bezczelności, tupetu i chucpy, którą uprawia szefostwo tej firmy.

Z wyraźną wyczuwalną drwiną w głosie radny Grzegorz Aleksander Trojanek stwierdził, że list jest „kwiecisty” że jej autorka „pochyla się nisko nad naszą sytuacją”, i na koniec swojej mocno ironizującej wypowiedzi radny rzekł: „Okaże się, że wszyscy chcą dobrze, ale my nie”. Radny zachęcił również przewodniczącego Rady Powiatu, by odczytano na głos treść owego listu, bo jak stwierdził: „Nie wszyscy go znają”.

Przewodniczący Jan Rewers z gracją i wdziękiem oraz wciąż niezbadanymi nawet przez niego pokładami inteligencji, z wrodzoną dla członków PSL szczerością, stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, bo list wszyscy znają. W tym momencie moje ciało opanowało najwyższe wzruszenie a oczami wyobraźni swojej w miejscu zajmowanym przez tego wybitnego działacza ujrzałem dość obfity balocik sianka. Sen – mara ulotnił się spod moich urokliwych oczu (niestety!), a drogi mojemu sercu i mojej kochance klawiaturze, ponownie ukazał się drogi i ukochany pan Jan, który coś tam mówił. Z tym mówieniem przez naszego drogiego pana Jana mam ten problem, że w większości nie bardzo wiem o czym on gaworzy. Wtajemniczeni twierdzą, że mowa pana Jana jest zrozumiała tylko i wyłącznie dla działaczy tej partii na szczeblu gminnym i powiatowym. Chodzi podobno o to, by osoby postronne nie mogły zrozumieć działaczy PSL. I muszę Państwu wyznać, że ten kamuflaż wychodzi im doskonale!

Tuż po naszym drogim panu Janie głos zabrała Wielce Czcigodna Pomyła Powiatu Piotr „Cielęcina” Wołowicz. Uuu! To również mówca urodzony! Każdorazowe zabranie przez niego głosu wywołuje u mnie natychmiastową reakcję, która wyraża się w przemożnym pragnieniu wzięcia nogi za pas. Wczoraj jedna, ku chwale naszej małej ojczyzny i by było o czym pisać, wytrwałem na powierzonym mi przez moje własne sumienie posterunku. Ale tylko dobry Bóg wie, ile mnie to kosztowało!

Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu Górowskiego składając słowa w zdania pełne wyrafinowanego wdzięku (elokwencja tylko dla koneserów filmów klasy „C”) raczyła poinformować, że autorka listu B. Gałązkowska wydała pracownikom szpitalnej resztówki surowy zakaz kontaktowania się z władzami powiatu.

Przez myśl mi przyleciało, że zakaz ów wydała z obawy o zdrowie psychiczne resztek przetrzebionej - za zgodą także Wielce Czcigodnej Pomyłki Powiatu – załogi naszego szpitala. Zuch baba! – pomyślałem.

W kolejnych zdaniach przerywanych „ymmmm”, „nnnn”,”eee” „aaa”, itp. dźwiękami nie umieszczonymi w „Słowniku poprawnej polszczyzny” (zapewne przez nieuctwo autorów tego dzieła), Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu Górowskiego poinformowała zebranych, że wg uzyskanych przez niego informacji, spółka Polski Holding Medyczny we Wrocławiu (aktualny właściciel budynku po szpitalu, bo nazywanie szpitalem Zakładu Opiekuńczo – Leczniczego jest urąganiem ludzkiej inteligencji), nie występował też do NFZ we Wrocławiu o jakikolwiek kontrakt na funkcjonowanie jakiegokolwiek oddziału szpitalnego.

Ta informacja nieco mną wstrząsnęła. Liczyłem bowiem w skrytości ducha, że otworzą może chociaż nieduży oddział psychiatryczny. No chociaż z jedną salką! Taką niedużą! Na cztery łóżka! I leżelibyśmy sobie: ja, radny Marek „Bananowy Uśmiech” Biernacki. Niespełniony kandydat na burmistrza Wąsosza – Paweł „Misiu” Niedźwiedź, Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu. Tak poleżelibyśmy z sobą góra tydzień a po nim ta Trójca Nieprzenajświętsza na kolanach i z łzami w oczach prosiłaby o przeniesienie do Tworek. Już w tym moja byłaby głowa!
Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu użalał się – pisząc w skrócie – że władze obdarowanego szpitalem wrocławskiego przekręta mają ich teraz w dupie. Rzec można, że panowie spijają obecnie „nektar”, którego sami nawarzyli. Zachłysnęli się prywaciarzem i teraz się dziwią, że im gówno sztorcem w dupie staje! A trzeba było  gówna do miasta nie ściągać! A mądrzy ludzi ostrzegali!

I w tym momencie sesji o głos poprosiła pani burmistrz Irena Krzyszkiewicz. Z wrodzoną jej nieśmiałością, oczętami opuszczonymi nieco wstydliwie, w czystej nienagannej polszczyźnie, oznajmiła, że ona również dostała list i w związku z nim zorganizowała spotkanie z syndykiem masy upadłościowej po PCZ oraz władzami obdarowanej szpitalem spółki.

Kierowany litością skierowałem kącik swojego oka w stronę tzw. „władz” naszego powiatu. Ujrzałem widok straszliwy i przerażający. Jakby tu Państwu oddać ich widok? O! Już wiem! Wyglądali jak mandarynki na śmietniku pod „Biedronką”, które nie zeszły pomimo piątej przeceny. Jak mi żal … mandarynek!

I tak kobieca stanowczość, zdecydowanie i wola działania odsłoniły zwykłą nieudolność tzw. „władz” powiatu. I tak ponownie okazało się, że to nie zawsze chłop musi mieć … . Faktem jest, że tzw. „władza” powiatowa mocno się wkurzyła. Cios był nieoczekiwany, dotkliwie bolesny i przypominał smagnięcie od dawien dawna nieużywaną dyscypliną. Jak to dobrze jest mieć na podorędziu zapomniane od dawna narzędzie pedagogiczne. Tyle, że w tym przypadku sprawa jest beznadziejna.

Spotkanie, o którym mówiła pani burmistrz miało się odbyć w najbliższy czwartek. Radny powiatowy Mirosław Żłobiński poprosił jednak o przełożenie spotkania na środę. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu Pierwsza Dama wyraziła zgodę. Aż pozieleniałem z zazdrości! Dopiero w kuluarach dowiedziałem się, że – podobno radny Mirosław Żłobiński – tego dnia zawiera związek małżeński! Zakochał się! A ja myślałem, że kocha tylko siebie i archiwa państwowe. Acha! Podobno niewątpliwie szczęśliwa wybranka jest archiwistką w jednym z archiwów. W posagu ma – podobno – wnieść uwierzytelnione kopie ok. 5 ton materiałów archiwalnych. Kobieta jego marzeń!

Wracajmy do sesji. Głos zabrał radny Kazimierz Bogucki, który podziękował pani burmistrz za „cenną inicjatywę”, pochwalił za: „podjęcie inicjatywy” a tzw. „władza” powiatowa siedziała zbaraniała. Radny Kazimierz Bogucki zwrócił się też do Wielce Czcigodnej Pomyłki Powiatu z apelem: „by złodziei nazywać po imieniu” oraz że nie można mówić o sprzedaży szpitala, ale o jego podarowaniu.

Radny Grzegorz Aleksander Trojanek przypomniał sobie, że „wicestarosta miał coś na dzisiaj przygotować”. Kręcący się od dłuższego czasu Paweł „Misiu” Niedzwiedź zaczerwienił się niczym podpalona stodoła nocą na czarnym horyzoncie, wyrzucił niczym buchaj przed rzezią w rzeźni powietrze z płuc obojga, i rzucił w stronę opozycji: „Więc robimy coś razem?!” Zamarłem!

„Faryzeusz!” – zaskowyczałem w głębi ducha. Do współpracy zapraszają opozycję wtedy, gdy ch… w twarz dostają. Ten list był właśnie tym pisanym przez „c” i „h” narządem! A przymilali się do obdarowanych szpitalem, że rzygać się chciało. Zero dbałości o interes pracowników szpitala, bo nie wolno krępować właściciela w jego decyzjach. Ale właścicielowi wolno krzywdzić ludzi?! No, kurwa popaprańcy! A jak list, którego forma i treść dają im kopa centralnie w dupę nadchodzi, to skowyczą: „Więc robimy coś razem?!” A kurwa, „Misiu”, jak podpisywaliście tę umowę o rzekomej sprzedaży szpitala, to czy przed jej podpisaniem szanowny „Misiu” pytał opozycji: „To co podpisujemy umowę w tym kształcie?” A ch… pytał! A teraz jak gównem przeklętych pomysłodawców podarowania szpitala ich przyjaciele z PCZ obrzucili, to opozycja niech ratuje. A poszli won!

Głos zabrał radny Jan Przybylski, który głośno powiedział, to o czym wszyscy mówią po kątach: „Kasa was tylko interesuje!” Nic dodać – nic ująć. Radny trafił w dziesiątkę.

Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu Górowskiego, z wrodzoną sobie „elokwencją” , zaczęła swą „mowę”. Trudno było jednak zrozumieć wypowiadane przez niego słowa. Ja zrozumiałem, że „szanuje” radnego Boguckiego, ale ma żal do niego, że mówi o „darowaniu szpitala” zamiast o jego „sprzedaży”. Widziałem, że radny Kazimierz Bogucki wzruszył się nieco szczerym wyznaniem Wielce Czcigodnej Pomyłki, która też („Pomyłka”) wyrażała swój żal, że społeczeństwo mówi Kaziowi co go boli a jemu nie.

Widać było, że Wielce Czcigodną Pomyłkę Powiatu dręczy myśl, że szlag jasny trafia jego partię, w której członkostwo wiązał z profitami. Z partią, której nie liczył intelekt, ale wierność nawet największej głupocie. Ale Platforma, rzekomo Obywatelska, władzę utraciła i teraz ciężko jest żyć tym wszystkim, którzy dotąd lekko żyli.

Te żale Wielce Czcigodnej Pomyłki Powiatu Górowskiego wpłynęły nieco łagodząco na radnego Kazimierza Boguckiego, który podsumowują „erudycyjny” bełkot najgorszego starosty w historii powiatu, zapytał z wyraźnym smutkiem w głosie: „To dlaczego nie ma szpitala?” „Erudycja” starosty temu pytaniu nawet nie usiłowała sprostać. Wątły akumulatorek intelektu najwyraźniej odmówił posłuszeństwa.

Bezlitosny radny Jan Przybylski głośno i dobitnie rzekł: „Te 3.750 tys. za szpital nigdy nie wpłynie. Poręczcie te kwoty panowie własnym majątkiem”. Nie muszę dodawać, że ze strony oby świętych Mikołajów odzewu nie było. Przecież oni chcieli dobrze, ale wyszło pizdowato. Jak zwykle.

Delikatnie o głos poprosiła radna Teresa Frąckiewicz, która zwróciła się do żałosnych resztek PSL, reprezentowanych przez naszego najdroższego pana Jana Rewersa (biedak, bezrobocie mu w oczy zagląda) oraz wiceprzewodniczącego rady z tejże partii, którego nazwiska nie znam, bo jeszcze głosu z siebie podczas obrad nie dał. Diety to absolutnie nie przeszkadza mu pobierać. Wiem tylko, że jest z Krainy Kwitnącego Łęta, więc zgodnie z naszą tradycją za „Pyrę” będzie robił na blogu. Radna chciała poznać „konkret”. Inaczej mówiąc radną interesowało kiedy radni spotkają się w celu ustalenia treści listu. Wyraz „konkret” był na tyle abstrakcyjny i jednocześnie obcy dla naszego kochanego pana Jana Rewersa, do którego tak wielu czuje awersję, ze radna Teresa trzykrotnie musiała tłumaczyć wybitnemu działaczowi PSL o co jej idzie.


Widząc, że radna Teresa nie znajdzie wspólnej płaszczyzny porozumienia z ukochanym wodzem Rady Powiatu, interweniował radny Michał Krochta. Zgłosił on wniosek o wspólne opracowanie stanowiska w sprawie listu. Złożony wniosek przegłosowano. Ja opuściłem sesję, bo już dość miałem widoku tzw. „władzy” powiatowej i czułem, że lada chwila puszczę pawia.  Jak Państwo wiedzą paw raz wypuszczony na wolność nigdy nie wraca. 

wtorek, 21 czerwca 2016

Ale smród!

Poniżej mają Państwo pismo kuriozum. PCZ, czyli zdechła „Gazela Biznesu” tygodnika „Wprost” w końcu raczyła się odezwać. I to jak odezwać! Państwo zażyją coś na uspokojenie a jeśli mają problemy z układem krążenia to polecam trzymanie telefonu w zasięgu ręki.
Z treści tego bezczelnego pisma wynika niezbicie, że nieomal kompletnemu zamknięciu szpitala winien jest powiat górowski, który w chorym mniemaniu autorki pisma, ma na celu: „(…) całkowite zaprzestanie prowadzenia działalność gospodarczej przez spółki powiązane z PCZ S.A.”

Nie wiadomo tylko czy na taką wieść śmiać się czy płakać?! Oczywiście, że gdy powiatowa koalicja ubiegłej czarnej kadencji dawała nieomal w prezencie nasze wspólne dobro, jakim był nasz wspólny szpital, zarówno interes, mieszkańców mogących być pacjentami szpitala, w dupie mieli nie tylko interes potencjalnych pacjentów, ale też pracowników szpitala. Tym ostatnim w swoiście rozumianej „podzięce” za trud, znój i oddanie dla pacjentów, nie zagwarantowano w chuj wartej umowie sprzedaży szpitala (czytaj: darowizny) żadnych praw. Zostawiono pracowników na pastwę ludzi pozbawionych honoru i elementarnej uczciwości.

Ówczesny zarząd powiatu, wspierany przez gromadę bardzo to a bardzo miernych radnych (w rzeczy samej też mierny) nie oglądał się na interes ogólnospołeczny przy „darowaniu” naszego szpitala dla PCZ zachowywali się, jakby „obdarowany” podłączył ich do kroplówki z najczystszą morfiną! Jakież oni mieli omamy, majaki, przewidzenia! I nie zdawali sobie biedacy sprawy z faktu, że oczadzeni rzekomym dobrem jakie niesie z sobą prywatyzacja szpitala, tak właściwie stają się jego grabarzami.

A mądrzy ludzie ostrzegali! Ale oni, upojeni kroplówką z przenajczystszej PCZ – owskiej morfiny propagandy nie zdobyli się na samodzielne myślenie. Z drugiej strony jak mogli się na nie zdobyć w sytuacji, gdy dobry Bóg tą nawet t5ą drobną zdolnością ich nie obdzielił? Jak widać rozważnie dzieli on talenty ze swej spiżarni (może od początku wiedział, że i tak z nich nic z nich nie będzie?).

Skrzywdzili nas wszystkich. Eksperyment z „prywatyzacją” szpital nie wypalił. Wypaliło za to jego praktyczne zamknięcie. Zostaliśmy, my mieszkańcy powiatu, bez szpitala, ale z niedolnymi jego handlarzami na łbie. I dlatego drogi Panie Kazimierzu Bogucki, załatw Pan ich na cacy! Niech przyjdzie komisarz, weźmie zmiotkę, szufeleczkę i rach – ciach posprząta tych wielkiej wątpliwości ludzi, którzy tak wielu skrzywdzili a nadal są bezkarni. To jest dla Pana zadanie z sumienia. Kantowski imperatyw kategoryczny winien to Panu nakazać. Są skrzywdzeni? Muszą ponieść konsekwencje ich krzywdziciele. Niech oni idą w pizdu!


Co do oczekiwań PCZ zawartych w załączonym powyżej piśmie, to stwierdzić należy, że jest to klasyczna próba „odwrócenia kota ogonem”. To nie NFZ wypowiadał PCZ kontrakty na oddziały funkcjonujące w górowskim szpitalu. To właśnie PCZ stawiał pod ścianą NFZ i mieszkańców naszego powiatu. PCZ usiłuje się wybielić. I tu polecam pani Gałązkowskiej Pachołkowi, Ściborskiemu (członkowie władz PCZ, nawiasem mówiąc odrażające typy), „Domestos” lub „Ace”. Pijcie do woli! Kanalia stawia! Możecie zaprosić na tę ucztę (mniemam, że ostatnią) kochanych świętych Mikołajów – Wielce Czcigodną Pomyłkę Powiatu Górowskiego Piotra „Cielęcinę” Wołowicza oraz jego zastępcę, niedoszłego burmistrza Wąsosza Pawła Niedźwiedzia. Grosza na imprezę nie poskąpię, bo nie mogę mieszkańcom powiatu sprawić zawodu.

środa, 15 czerwca 2016

Kucie pały

Istnieje, o czym niewielu z Państwa wie, blog o nazwie „Oko Góry”. Zawarte tam informacje dupy co prawda nie rozrywają a miejscowy lud czytelniczy rzadko tam zagląda (przez co nie traci nic istotnego), ale anonimowy autor ma okazję się produkować i udowodnić, że literki w zdania składać potrafi. W dzisiejszych czasach to również sztuka w zaniku.

Nie pochylam się tu nad zawartością owych literek składanych w dania, gdyż lekarze stanowczo nie pozwalają mi się denerwować. W starych, dobrych czasach człowiek chlał i nadciśnienia nie miał. A teraz wódkę widzi tylko na półkach sklepowych i ma nadciśnienie. Tak to się proszę Państwa kończy się człowiekowi życie prawdziwe, gdy cnota (niestety!) zwycięża rozkoszny występek.

Wróćmy jednak do tematu, czyli bloga anonimowego autora, który posądził mnie o „donosicielstwo” oraz opublikowanie „Skargi” pewnego dziennikarza na pożal się Boże starostę. Szanowny anonim w trudzie i znoju, ocierając twórczy pot z niskiego czoła, kując gówno mające być w jego mniemaniu prawdą, posiłkując się jakimiś facebookowymi pierdlinami, które w mętnych oczach jego i karykaturalnym intelekcie, prawdą są równe prawdzie objawionej. Usiłuje ogłupić nielicznych Czytelników, że autorem owej opublikowanej na Wielce Czcigodną Pomyłkę Powiatu „Skargi” jest Adrian Grochowiak.

Ot, wymyśliła durna ze wszech miar pała! A nagłówkowa się pewnie przy tym niczym dżdżownica przy konstrukcji broni atomowej.

A prawda jest prozaiczna. Oto drogi anonimie mail do mnie, który wyjaśni Ci (postaraj się to zrozumieć) motywy mojej decyzji o niewyjawianiu nazwiska autora „Skargi”. Teraz już mogę to uczynić, gdyż zdjęta została klauzula poufności.
A tu pało niewybrednie kuta, czyli szanowny anonimie, masz podpis pod skargą.
No i proszę na jakiego wzorcowego cymbała wyszedłeś! Tylko wziąć miarę i w Sèvres złożyć. Najlepiej u stóp pogańskiej bogini Zmysłów Pomieszanych. Tak. W główce widzę zmiany zachodzą, pod kopułką wrze, widać sperma ujścia nie ma i wali w dekielek. A i zazdrość o niedostatek talentu ze strony anonima daje znać u anonima. No cóż. Jak się do pięt Grochowiakowi nie dorasta to trudno z tym boskim żartem żyć. Ale żyć trzeba. Pisać bzdur natomiast nie należy, bo kara spada tu i teraz.
P.S.
Przekaż swoim odważnym kolegom, że mam jeszcze kilka szyb do wybicia. A! I można jeszcze nocą w ramy okienne powalić. To takie bohaterskie! 

wtorek, 14 czerwca 2016

Niedoszła gwiazda "srebrnego ekranu"

Skargę dziennikarz napisał na najgorszego w dziejach powiatu starostę, czyli Wielce Czcigodną Pomyłkę – Piotra „Cielęcinę” Wołowicza. Wiem kto napisał skargę, ale zdradzić danych personalnych nie mogę, bo tak zażyczył sobie skarżący dziennikarz.



Fajny jest ten :”absurd”. Dla mnie oczywistym jest, że owym „absurdem” jest grabarz naszego szpitala, którego dziennikarz usiłował postawić przed kamerą, by Wielce Czcigodna Pomyłka mogła wytłumaczyć się z powodu zamknięcia szpitala. Miał członek „platfusowego” towarzystwa wzajemnej adoracji szansę błysnąć i wymiękł. A tak dzielnie sprzedawał szpital! Cuda na patyku obiecywał! A mądrzy ludzie przestrzegali, że nie tędy droga. Ale ich nie słuchał uwiedziony „rozumkowania szałem”. A teraz zamiast być gwiazdą „srebrnego ekranu” będzie jego postać nic nie znacząca, przedmiotem dochodzenia zasadności skargi.

Oczywiście nietrudno jest przewidzieć los skargi. Przy obowiązującej w Radzie Powiatu tzw. „arytmetyce”, „arytmetyczna większość”, której proszę nie mylić z moralnością, zasadami czy logiką, uzna skargę za nieuzasadnioną, by nie robić przykrości swojemu idolowi. Wszak on taki delikatny. „Generalnie” - używając ulubionego zwrotu Wielce Czcigodnej Pomyłki – jest on przecież kimś wyjątkowym. Nikt tak jak on nie podpisałby umowy o sprzedaży szpitala! Wyjątkowa umowa, której wyszliśmy trzymając wróbla, ale nie w garści lecz w przestworzach.

I co tam krzywda pielęgniarek, co tam wściekłość ludzi pozbawionych szpitala, co tam likwidacja ponad stu miejsc pracy! Ważne, że jest kaczo, byczo i indyczo. Dla niego, Wołowicza, bo los reszty, tych skrzywdzonych podjętą przez niego głupią decyzją jest  nieistotny. Liczy się wódz. Tyle, że za tym „wodzuniem” kroczy legion picu.


I raz jeszcze apel do szefa górowskiego PiS – u: Niech oni sobie idą w pizdu, Panie Kaziu!

niedziela, 5 czerwca 2016

Jemu nie wisi

Skandalem zapachniało w powietrzu. Górowianin Mieczysław Gryza, obecnie mieszkaniec stolicy Pyrlandii, dokonał w pełni świadomego aktu „wandalizmu”. Wyborował ścianie zabytkowego ratusza w Legnicy niewielką dziurkę. Celem jego akcji było zwrócenie uwagi opinii publicznej na niszczenie zabytków w Polsce, które odbywa się na naszych oczach, przy milczącej aprobacie władz, konserwatorów zabytków i cholera wie jeszcze kogo.

Mieczysław Gryza, znany mi osobiście, gdyż nie tylko był moim sąsiadem z podwórka oddalonego przez ulicę, ale był też członkiem Amatorskiego Klubu Filmowego „Profil”, którym kierował nieżyjący już niestety Józef Lesiak, wielki przyjaciel młodzieży i autentyczny autorytet dla nas wszystkich. Mieciu kręcił filmy amatorskie, które zawsze łamały wszelkie konwencje. Miał też oddanego przyjaciela „Dudusia” – Jurka Gudalewicza, który obecnie jest szanowanym inżynierem w KGHM, chociaż – jak pamiętam – wówczas absolutnie nic na to nie wskazywało.

Razem Mietek i „Duduś” tworzyli nieodłączną parę podczas kręcenia filmów. Pamiętam taki film „Na śmierć rewolucjonisty”. Rolę „rewolucjonisty” grał oczywiście „Duduś”. Był luty, zimno jak cholera a „Duduś” musiał zaiwaniać na miejsce symbolicznego rozstrzelania na bosaka. Dodatkowo na miejscu rzekomej egzekucji „Duduś” miał rozerwać na znak bezgranicznego oddania sprawie rewolucji i pogardy dla oczekującej go śmierci. Koszulę, w którą był przyodziany. „Duduś” jednak nieoczekiwanie zmienił scenariusz filmu i nie chcąc narażać się w domu na konsekwencje z tytułu znacznego uszkodzenia koszuli, zaczął ją z mozołem rozpinać guzik po guziku. Kamera włączona, reżyser Mietek kręci a „rewolucjonista” z angielską flegmą rozpina koszulę guzik po guziku. Mietka nieomal szlag nie trafił! Posypały się joby! „Duduś” siny z zimna, Mietek wkurwiony na maksa. Stop! Kręcą od nowa. Przy powtórce wszystko idzie zgodnie z planem. „Duduś” rozrywa koszulę jednym ruchem rąk i widzą ukazuje się mizerna (sorry Duduś, ale oszczędnie byłeś wówczas zbudowany) rewolucjonisty bohatersko wystawiona na kule czarnej redakcji.
Tak, tak. Wesoła z nas była rodzinka w „Profilu”. Wesoła, bardzo zgrana, pomysłowa, często przyprawiająca innych o ból głowy ku naszej niewymownej uciesze.
 Od lewej: Mieczysław "Mietal" Gryza, ja, "Duduś"

Z „Dudusiem” spróbowałem wtedy po raz pierwszy wódeczki. „Duduś” przytargał do „Profilu” połóweczkę „Klubowej”. Konał będę a tego smaku nie zapomnę. Woła mnie i pyta czy coś wypijemy. Ja zbaraniałem, bom smaku wódki jeszcze w swoim życiu, które wówczas składało się z kilkunastu przepięknych wiosen, nie miałem zaszczytu poznać. Ale co miałem wymięknąć?! Zaszyliśmy się w kanciapie pod schodami, gdzie sprzątaczki przetrzymywały swój sprzęt. Literatkami piliśmy! A co?! Jak spaść to z dużego konia nie kucyka!
Mietek i „Duduś” chodzili do tej samej klasy w ogólniaku. Mietek był szeroko znany w szkole ze swojego „olewajskiego” stosunku do narzucanych przez szkołę konwenansów. Szkolna akademia. Chłopcy w garniturach pod krawatami, dziewczęta granatowe spódniczki plus białe bluzki. Atmosfera podniosła, w powietrzu czuć nadęcie i cały idiotyzm sytuacji. Akademia się zaczyna. Wpada odrobinę spóźniony Miecio. W garniturze, trampkach (bywało, że i w laczkach), pod marynarką koszulka gimnastyczna na szelkach, spod której wyrasta bujny zarost klatki piersiowej. Nadęta atmosfera pęka niczym bańka mydlana, przez przestrzeń sali przetacza się uczniowski rechot, dostojne grono pedagogiczne zgorszone. I ma Mietek upragniony efekt – szlag trafił podniosły nastrój. A o cóż innego mogło chodzić raczkującemu artyście?

Jak więc Państwo widzą nasz górowski z krwi i kości artysta Miecio się za bardzo nie zmienił, o czym świadczy treść listu, z którego dowiedzą się Państwo w czym rzecz. Dodać należy, że w dostarczonym liście jest mowa też o sprawie, która dotyczy naszej gminy. Obszernej informacji na ten temat dostarczy link zamieszczony w liście.

LIST OTWARTY

Listem tym chcę wyjaśnić motywy, dla których w performansie wykonanym podczas finału XXV Międzynarodowego Konkursu Sztuki Złotniczej w Legnicy zrobiłem dziurę w ścianie legnickiego Ratusza.
Jestem poznańskim artystą, który urodził i wychował się na Dolnym Śląsku. Zawsze bolało mnie, powszechne na naszych ziemiach odzyskanych, okrutne traktowanie tego, co „poniemieckie”.
W 2007 roku podjąłem próbę rewitalizacji starego, zniszczonego mostu kolejowego na rzece Barycz w Osetnie. Przepięknego mostu, który, choć zabytkowy, nie interesuje urzędów.
Mimo moich wieloletnich starań i interwencji w tej sprawie, władze gminy pozostały na jego los obojętne.


 Jako artysta wykonałem na moście performans. Moja praca w postaci relacji multimedialnej z tej akcji, została nagrodzona w 2012 roku na legnickim konkursie. Odbierając wyróżnienie od organizatorów, chciałem by historia mostu, choćby symbolicznie, miała swój ciąg dalszy. Rozsypałem otrzymaną nagrodę (1 kg srebra w granulacie), siejąc w ten sposób ideę ratowania mostu wśród zebranych gości.


Ostatni raz byłem w Osetnie dwa tygodnie temu. Niestety nadal jest on rozkradany przez złomiarzy
i niszczeje. W 2015 roku, w swoich powrotach na ziemie dolnośląskie, trafiłem do Jędrzychowa - miejscowości oddalonej ok. 35 km od Legnicy. Jest tam zrujnowany, rozkradziony zbór poewangelicki, który jak most na Baryczy, niszczeje w oczach.

Hańbiąca dewastacja jest obojętna mieszkańcom, władzom i urzędom powołanym do ochrony zabytków. Wobec takich zachowań, niegodnych Polski i Polaka, postanowiłem „przywlec tego rozkładającego się trupa na salony”. Z jędrzychowskiej cegły zrobiłem naszyjnik, nagrodzony przez międzynarodowe, prestiżowe jury. Można go obejrzeć na wystawie Galerii Sztuki w Legnicy (Plac Katedralny 1) wśród najlepszych dzieł tegorocznego konkursu.


„Sztuka jest po to, by stawiać pytania.” Milczenie i obojętność wobec niszczenia cennego zabytku uznałem za cel mojego ataku. Przy użyciu młotowiertarki, na uroczystym rozdaniu nagród 21 maja 2016 roku w legnickim Ratuszu, skomentowałem swoją konkursową pracę. W imieniu Jędrzychowa wykonałem performans zadając pytanie: „Jakie są granice tolerancji dla niszczenia zabytków?”.


Usłyszałem, że będzie wyrok na wandala. A odpowiedzi należy szukać w cegle z naszyjnika…„38 sekund, które wywołało takie oburzenie, poświęciłem dla Jędrzychowa i dla sztuki.

38 sekund - tyle czasu zajęło mi symboliczne naruszenie wewnętrznej, wielokrotnie remontowanej i tynkowanej ściany Ratusza. A powszechna, nie tylko na Dolnym Śląsku, zagłada zabytków trwa od dziesiątek lat w przyzwoleniu i obojętności władz i urzędów.

 Prawdziwym absurdem i hipokryzją jest dla mnie histeryczna reakcja na dziurę w ścianie wielkości jak pod gniazdko elektryczne i jednocześnie kompletna obojętność wobec Jędrzychowa i jego bogatej historii. Niestety tragiczna sytuacja tego ewangelickiego zboru to tylko jeden z niechlubnych przykładów, jakich w naszym kraju mamy tak wiele. Rozejrzyjcie się wokoło. Ile zabytków jest rujnowanych ignorancją i doraźnymi interesami?

Po performansie pozostał kawałek cegły z legnickiego Ratusza. Wykonam z niego prace artystyczną - obiekt do myślenia. Jestem przekonany, że jako dzieło sztuki będzie miał większe szanse na przetrwanie niż w architekturze, jak pokazuje 700-letnia historia jędrzychowskiego zabytku.

Kończąc ten list sparafrazuję znane przysłowie: „Uderz w ratusz a ruiny się odezwą”. Co mają do powiedzenia? Zapraszam na wycieczkę do Jędrzychowa.


Performer
Mieczysław

sobota, 4 czerwca 2016

Niech idą w pizdu!

No więc szlag trafił górowski szpital! Spełniło się to, o czym pisałem w grudniu 2013 r, gdy bezmyślnie, bez wyobraźni, bez poczucie odpowiedzialności za zdrowie i życie mieszkańców powiatu górowskiego, z przekonaniem (nie popartym intelektem i rzetelną wiedzą) o wyższości zarządzania szpitalem przez prywaciarza nad zarządzaniem z nadania samorządu), o czekającym nas cudzie przemieniającym nasz szpital, który miał się dokonać pod rządami „Gazeli biznesu”, jakim to tytułem szpanował i czarował głupich i naiwnych, nabywca szpital - PCZ Wrocław.

No i cud się dokonał! Aż mieszkańcy ze zdziwienia buziuchny pootwierali. Co jakiś czas powiat obiegała informacja o zamykaniu kolejnych oddziałów. Buch! Inie ma oddziału chirurgicznego. Cud! Istniał nieprzerwanie od 1945 r., (licząc tylko okres od przyłączenia Góry do Polski). Buch! I cud kolejny. Znikł oddział wewnętrzny. Też z długą tradycją. Bach, bach! I podwoje dla pacjentów, czyli Państwa, zamyka ginekologia i położnictwo, dzięki czemu nikt, kto przyjdzie na świat, nie poda w cv: miejsce urodzenie – Góra. Jakież to proste! Ba! Piwko z małą pianką. Cud kolejny z łańcuch cudów szpitalnych wieszczonych przez Wielce Czcigodną Pomyłkę Powiatu , starostę najgorszego w jego historii – Piotra „Cielęcinę” Wołowicza, zwanego prywatnie przez znaczną część pracowników starostwa „Łysym Nieudacznikiem”. Całość cudów dopełniło zamknięcie oddziału dziecięcego, izby przyjęć oraz ograniczenie dni pracy pracowni RTG od poniedziałku do piątku, i to w ograniczonej liczbie godzin.

A co na to w Wielce Czcigodna Pomyłka? Nic! Bo co rozsądnego może powiedzieć człowiek, który zgadza się na umowę, w której za 1/6 kwoty należnej, nabywca naszego szpitala, czyli PCZ Wrocław, otrzymuje akt notarialny, na mocy którego staje się właścicielem szpitala. I w akcie owym nie ma zabezpieczającego starostwo zapisu, że stanie się nim po zapłaceniu całej kwoty.

Ktoś z Państwa zakrzyknąć może w oburzeniu, że sprawa śmierdzi. I ma prawo tak zakrzyknąć! Bo idiotyzm związany z przeniesienie praw własności szpitala przed spłatą ostatniej raty jest krystalicznym idiotyzmem. I kiedy "na mieście" ludzie mnie pytają o to, czy ci, którzy sprzedali w ten idiotyczny sposób nasz szpital, dostali za to od  „Gazeli biznesu” tzw. „wziątkę”, to ja, w sposób kategoryczny i stanowczy temu zaprzeczam.

Swoje przypuszczenie o nie wzięciu „wziątki” opieram na znajomości tak Wielce Czcigodnej Pomyłki Powiatu, jak i wysoko postawionych członków „Gazeli biznesu”, których wątpliwy „zaszczyt” miałem poznać dzięki procesowi sądowemu (obrzydliwe kreatury!), występując tam w roli oskarżonego przez nich (czego absolutnie się nie wstydzę i nie żałuję), którzy po 5 lub góra 10 min. rozmowy z „Łysym Nieudacznikiem”, kapnęli by się z kim mają do czynienia, i że wręczanie ww. tzw. „wziątki” byłoby wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Dlatego najuprzejmiej proszę proszę Państwa, by nie zaczepiać mnie na ulicy i nie szeptać, nerwowo przy tym się oglądając, że Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu dostała za nieudolną sprzedaż powiatu „wziątkę” w postaci rzekomej bardzo wartościowej działki nad morzem, w górach czy na Mazurach. Kto chce niech sobie w to wierzy, ale ja wierzył będę w to tak samo, jak w to, że Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu nadaje się na starostę lub że jest inteligentny.

Z kolei interesującym przyczynkiem do sprawy sprzedaży szpitala są wyznania mojego ukochanego i wielce sprytnego radnego Marka „Bananowego Uśmiecha” Biernackiego (oby dni jego promieniały zyskownymi geszeftami a poduszki do snu jego wypchane były banknotami z różnych krajów świata o możliwie najwyższym nominale), który ostatnio w rozmowie ze mną stwierdził, iż w sprawie sformułowań w umowie: „Zarząd Powiatu go oszukał”. Zawsze wiedziałem, że kochany „Bananowy Uśmiech” jest nieodrodnym synem Naiwności, który w bezmiarze swojej ufności do ludzi palnie jakaś gafę. I właśnie ten bezmiar ufności, ocean zaufania do innych przedstawicieli rodzaju ludzkiego spowodował, że nasze niebożątko Mareczek głosował za sprzedażą szpitala.  Nie znał treści umowy po prostu i kierował się najszczerszym przekonaniem, że „Łysy Nieudacznik” jest inteligentny (jakież okrutne rozczarowanie) i nie podpisze  tak idiotycznie sformułowanej umowy.

I ja w to wierzę głęboko i szczerze, tak jak w to, że wicestarosta Paweł Niedźwiedź nigdy nie został przyłapany przez policję z marychą we Wrocławiu.

Proszę jednak zauważyć, że szpital zamknięto, ale Wielce Czcigodna Pomyłka i jego niedoszły zastępca - niedoszły burmistrz Wąsosza, czyli Paweł Niedźwiedź - nadal piastują swoje funkcje. I to jest zgroza! Poczucie niesmaku ma mnóstwo mieszkańców naszego miasta, którzy pytają mnie kiedy ci tacy i owacy (ze względu na wymogi związane z przestrzeganiem zasad obyczajowości poprzestanę na „takich i owakich”, nie rozwijając pierwotnego znaczenia tych sformułowań), stracą swoją robotę.

Na takie dictum rozmówców rozkładam bezradnie ramiona i stwierdzam, za jednym z opozycyjnych radnych, że: „arytmetyka jest nieubłagana”, co oznacza, że większość radnych popiera starostę „Cielęcinę” i w tej sytuacji nie ma mowy o skutecznym odwołaniu go z tej lukratywnej posady. Rozmówcy na taką wypowiedź reagują gorzkim śmiechem i patrzą na mnie z niedowierzaniem jak lekarze z leszczyńskiego szpitala, którzy kazali się bliskim żegnać ze mną, gdy dwukrotnie wybierałem się na nieznany nikomu brzeg.

Nawiasem mówiąc przypominam sobie, że jak zjawiłem się na nieznanym mi brzegu, to od razu stanąłem przed jakąś komisją. Taki brodaty jej przewodniczył. Klucz miał ogromny na nieco zardzewiałym łańcuchu, którym rytmicznie pukał w stół.

Zapytał o imię, nazwisko, datę urodzenia, ale robił jakby mechanicznie, bo – jak mi się wydawało – wszystko o mnie widział. „Cóż, czas na ciebie przyszedł” – rzekł. „Pożyłeś tyle ile miałeś i chwatit”. „Mówi się trudno odrzekłem”. I kiedy wydawało mi się, że to już koniec, to wtedy taki jeden ze skrzydłami w gipsie, który studiował jakieś papiery rzekł:
- Momento, monsignore Piotrusiu, spójrz łaskawie na to. I tu podał mu papiery jakoweś, które wcześniej pilnie studiował. Zbaraniałem, bo myślałem, że jakiś donos na drugi brzeg dostali a ja tu nieboszczyk nieomal i weź wytłumacz gościom, co w nim jest prawdą a co zwykłym oszczerstwem.
Monsignore Piotr zagłębił się w lekturze. Czytał szybko i co czas jakiś rzucał na mnie spojrzenie. W końcu spytał połamańca w gipsie:
- A ci, których ruszał w pismach swoich, to jakie notowania mają u nas?
- Mówiąc najkrócej to potencjalni kandydaci do siedziby Don Lucyfera. Po części swołocz, po części kombinatorzy, głupki, krętacze i głupcy. Zważ drogi Piotrze, że w pismach tego nieszczęśnika nikt nie jest przypadkowo. Wszyscy na bycie tam  solennie sobie zasłużyli.
- Zróbmy tak – nieoczekiwanie odezwał się rudzielec z dwoma różkami – niech on sobie wróci skąd przyszedł. I tak nam się nie wymknie. Ja go nie chcę nawet za dopłatą, bo spokój mam u siebie. Wy nie bardzo go chcecie, bo macie nadzieję, że przeróżne niegodziwości będzie nadal piętnował i starał się grzeszników, fałszywców maści różnej nawracać na drogę cnoty i tego waszego „Dekalogu”. Próżny jednak trud Robercik jest twój, bo jak mawiał Orwell „raz kurwa – zawsze kurwa.”
- Czym synu do nas przybyłeś? – spytał mnie monsignore Piotr.
- Łódką wiosłową – odrzekłem zgodnie z prawdą.
- Odesłać go migiem, ale ścigaczem wodnym, tam skąd przybył. Bo jeszcze nam się tu zagnieździ – zaordynował połamaniec.
I obudziłem się w szpitalu.
- Proszę powiedzieć czy wie Pan, gdzie się znajduje?- usłyszałem pytanie.
- W szpitalu w Górze – odpowiedziałem.
- Pan jest w szpitalu, ale w Lesznie – usłyszałem. Wtedy naprawdę się zdenerwowałem. Kurwa! To ja mam kitę w Lesznie odwalać, bo debile jakoweś szpital w ręce złodziei sprzedali! No kurwa, ja wam zrobię bal, tylko dojdę do siebie.

I dlatego myśl o tym, że moja ukochana Góra nie ma szpitala, przez głupią decyzję grupki bęcwałów, myśl o tym, jak wielką krzywdę wyrządzono mieszkańcom powiatu, w jaki chamski sposób potraktowano pielęgniarki naszego szpitala, którym poobcinano wynagrodzenia, pozmieniano umowy na śmieciówki, część z nich została „przedstawicielami handlowymi” (po 5 latach wykonywania takiej umowy traciły swoje uprawnienia do wykonywania zawodu); myśl o tej krzywdzie wyrządzonej nam wszystkim trzymała mnie przy duchu. Nie kurwa, bęcwały! Tak nie będzie! Nie po to ja tu powróciłem!

I doszła mnie wieść radosna. Grabarze naszego szpitala opuszczą wkrótce swoje stanowiska. Za sprawą miejscowego PiS – u przybędzie komisarz. Wówczas powiedzenie: „arytmetyka jest nieubłagana”, stanie się nieaktualne. Przy komisarycznym zarządzie nie ma bowiem Rady Powiatu i żadnej nieubłaganej arytmetyki. Jest komisarz i nic więcej. A jego czas nadchodzi nieubłaganie. Wyczekujemy go z utęsknieniem.

Górowski PiS nie ma innej możliwości, by sprawiedliwości stało się zadość. Wołowicz i Niedźwiedź won! Za szpital, za pielęgniarki, za zlikwidowanie szpitala. I niech nikt nie pierdoli, że oni chcieli dobrze. Jakby chcieli dobrze, to sprzedaliby szpital w cywilizowany sposób ludziom uczciwym a nie firmie, o której w momencie sprzedaży już krążyły złe wieści.

I dość mam już patrzenia na ich bezczelne miny i tępe spojrzenia podczas sesji. Dość mam ich widoku, bo ten powoduje u mnie odruch wymiotny. Niech cała opozycja pogodzi się z myślą o komisarzu. Nie warto być nieprzyzwoitym za dietę w kwocie 670 zł miesięcznie. Wiem, że nie będzie można się wygadać, nawrzucać. Tylko jaki pożytek z tego gadania, skoro: „arytmetyka jest nieubłagana”?! Mają sobie grabarze i ich bezmyślni poplecznicy trwać i brać diety? Z gadania opozycji nie ma żadnego pożytku, bo: „arytmetyka jest nieubłagana”. A Państwa gadanie niczego nie zmieni, ale za to przedłuża ich całkowicie szkodliwy pobyt na zajmowanych stanowiskach. To nie jest ani normalne ani też moralne. Kop w dupę należy im się, jak miska mleka nawet bezdomnemu kotu.

Dlatego proszę Pana, panie Kazimierzu Bogucki, o wymierzenie tego kopa. Pomaga pan burmistrz Irenie Krzyszkiewicz w załatwianiu różnych istotnych dla gminy spraw, pomimo różnic w przynależności partyjnej. I to jest piękne, szlachetne i służy nam wszystkim. Ale nie jest w interesie nas wszystkich utrzymywanie starosty, wicestarosty i ich popleczników przy władzy, z którą i tak nie wiedzą co zrobić. A jak już robią z niej, to krzywdę nam wszystkim.

To już nie jest kwestia polityki, ale zasad. Sprawcy zamknięcia szpital niech idą w pizdu! Jest wina – jest kara. Niech Pan zrobi to, czego oczekuje niecierpliwie opinia publiczna, sponiewierane pielęgniarki, ludzie mający problem z dostaniem się do ościennych szpitali, które – pomimo zapewnień dolnośląskiego NFZ – nie chcą ich lub traktują bardzo niechętnie.

Niech sprawiedliwości Panie Kazimierzu stanie się więc zadość. I to jak najszybciej. Bo każdy dzień ich obecności w starostwie jest zniewagą  a dla nas wszystkich. Arytmetyka sprowadzi się wówczas do prostego równania: komisarz = grabarze won! To piękne równanie! Panie Kaziu! Niech oni jak najszybciej idą w pizdu!