niedziela, 28 sierpnia 2016

"Po owocach ich poznacie"

Poniżej widzą Państwo skan pisma, które burmistrz Irena Krzyszkiewicz skierowała do prezesa zarządu PCZ Góra Śl., w sprawie niewywiązania się przez niego z obietnicy przedstawienia na piśmie oczekiwań wobec powiatu i gminy. Pisemne sformułowanie oczekiwań PCZ miał – w domyśle – pomóc PCZ na wznowienie działalności „sprzedanego” szpitala.

Osobiście nie miałem żadnych złudzeń w kwestii uzyskania od PCZ Góra Śl. jakiejkolwiek odpowiedzi. Spotkanie z dnia 19 czerwca miało jednak jeden jedyny pozytywny skutek. Uzmysłowiło wszystkim, którzy byli na nim obecni, pokrętność działań właścicieli PCZ, którzy w niczym nie są winni zamknięciu działalności szpitala. Winni – wg niech- są inni, ale nie oni.

Oczywiście winni, wrednemu dla nas wszystkich finałowi w postaci pozbawienia nas zamkniętej opieki zdrowotnej, znajdowali się na sali obrad, ale "popielca" z ich strony ni było. Ani Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu Górowskiego – Piotr Wołowicz, ani też jego zastępca – Paweł Niedźwiedź, głosu nie zabrali. Bo i co tu mówić, gdy dało się w kwestii sprzedaży szpitala kosmicznej dupy?! Przyznać się? Na taką rzecz trzeba mieć honor, sumienie i cywilną odwagę. A nie deficyt tych trzech cech.

Górowianie – mówiąc delikatnie – nico przespali pozbycie się szpitala. Wielu z nich uniesionych mirażem nowoczesnego szpitala, którą to wizję kreślił przed pielęgniarkami np. mój serdeczny przyjaciel radny powiatowy „Banan” (Marek Biernacki) bezkrytycznie, bo bez udziału rozumu, uwierzyło, że jak przyjdzie „prywaciarz”, to nam taką lecznicę zmajstruje, że ho, ho! Pękała będzie od specjalistów i to co najmniej z profesorskimi tytułami.

A prawda jest taka, że nasz były szpital, jaki był taki był, a teraz nie ma żadnego. I szydzą z nas z tego powodu w ościennych powiatach, o czym rozliczni górowianie przekonują się na własnej skórze. By być w zgodzie z prawdą zasłużyliśmy sobie na to, dopuszczając aktem wyborczym do władzy ludzi, którzy do jej sprawowania nie mają żadnych –predyspozycji. Tak, tak, bo ten akt wyborczy też dokonał się bez udziału rozumu. A grzech głupoty rodzi zawsze grzech kolejny.

W najcięższej sytuacji na skutek radosnej, i pozbawionej udziału rozumu, twórczości tzw. „starostów” znalazła się burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która dzieli teraz odium społecznego gniewu z powodu zamknięcia szpitala. To z jej inicjatywy doszło do spotkania 19 czerwca br. Spotkania, które nie mogło mieć dla nas żadnych pozytywnych konsekwencji. Ludziom wciąż mieszają się kompetencje poszczególnych szczebli samorządu i przypisują burmistrzowi kompetencje, w które ustawa o samorządzie gminnym go nie wyposaża. I w ten sposób większość niewyrobionych samorządowo górowian, czyni winną braku szpitala burmistrz Ireną Krzyszkiewicz. Z doświadczenia i rozlicznych rozmów wiem, że do tej grupy mieszkańców żadna argumentacja oparta o brzmienie przepisów ustawy o samorządzie gminnym nie przemawia. Kontrargument jest prosty: „Gdyby chciała, to szpital by był!” Koniec i kropka.

Bardziej wyrobiona grupa mieszkańców naszego grodu używa argumentacji, która zahacza o rzeczywistość. Powiadają oni tak: „Burmistrz i sporo ludzi w radzie powiatu, to ludzie burmistrzyni. Startowali z jej list. Dlaczego więc pozwoliła im na sprzedaż szpitala?” Potrafią też brutalnie dodać, że Góra już nie jest miastem, tylko „wioską powiatową”. „Co to za miasto powiatowe bez szpitala?” – pytają z ogromną goryczą i nietajoną niczym złością.

Mieszkańcy pytają również o rolę radnych gminnych ubiegłej kadencji przy sprzedaży szpitala. Zgodnie z prawdą odpowiadam więc, że radni miejscy nie odegrali żadnej roli przy podejmowaniu decyzji o sprzedaży szpitala. By być precyzyjnym dodaję też, że Rada Miejska kadencji lat 2010 – 14 nie zajęła żadnego oficjalnego stanowiska w sprawie sprzedaży szpitala. I co słyszę? „A to mieli szpital w dupie?!”

Zła krew zaczyna krążyć w ludzkim krwioobiegu, atmosfera robi się duszna i napięta za sprawą braku szpitala. Wielu górowian na własnej skórze przekonało się, jak trudne, uciążliwe i niebezpieczne staje się nasze życie bez szpitala. Ludzie zaczynają się zastanawiać, czy władza samorządowa działa w ich imieniu, dla ich dobra, z myślą o nich. Czy też istniej ona tylko dla siebie samej.

Problem z dostępem do zamkniętego lecznictwa szpitalnego przysłaniać zaczął nawet nowe inwestycje gminne, których przecież nie brakuje. Kładzie się on cieniem na życiu górowian i wywołuje zrozumiały lęk. Te poczucie lęku jest szczególnie silne u ludzi w podeszłym wieku, schorowanych, którzy na co dzień walczą ze swoimi schorzeniami. Ludzi, którzy, o czym nie należy zapominać, łożyli na utrzymanie tego szpitala w przeszłości uczestnicząc w różnych zbiórkach na jego rzecz, nie zawsze dobrowolnych zresztą. Boją się też matki o swoje dzieci, bo każda gorączka malucha łączy się z ich trwogą i lękiem. I podróżą w nieznane, z chorym dzieckiem o różnej porze dnia i nocy.

Pada też pytanie o szansę ponownego zaistnienia szpitala w Górze. Powiem obrazowo, że taka jak ta iż „cień miotły zamiecie cień śmieci”. Mniejsza o budynek, którego dostosowanie kosztowałoby grube miliny. Głupia decyzja, która w efekcie przyniosła likwidację naszego szpitala, było również rozgonienie na cztery wiatry wykształconego personelu szpitalnego. To był przeogromny kapitał tego szpitala, którego do rachunku dla PCZ nie doliczono. Obrazowo mówiąc w godzinę można znaleźć kandydata na starostę czy jego zastępcę, ale latami trzeba kształcić i uczyć lekarza, pielęgniarkę. Z punktu widzenia użyteczności społecznej żaden polityk nie jest dla społeczeństwa wart tyle co wykształcony lekarz czy pielęgniarka. Niestety, większość polityków sądzi – ze szkodą dla nas – że są czymś wyjątkowym. A najczęściej to sezonowe „ćwoki”.


Nieprzytomnie to dzikie jest i dalekie od standardów XXI wieku. A Państwo wciąż karmicie tych, którzy zaprzepaścili szpital. A żywić i odziewać winien ich fetysz: „prywatyzacja”. Tak jak my wszyscy „pożywiliśmy” się przy prywatyzacji szpitala. Zadziałać miała „niewidzialna ręka rynku”. 

Toteż proponuję, by tzw. „starostom” dała ona im żreć i odziała. A jak by im nie pasowało, to niech otworzą działalność gospodarczą. Wszak bogate doświadczenie przy tzw. „sprzedaży” szpitala dobrze obu panom wróży na niwie własnej, owocnej działalności gospodarczej. I niech ich w interesach pieści „niewidzialna ręka rynku”, tak jak oni nas „popieścili” w dziele pozbawienia mieszkańców powiatu naszego szpitala. 

czwartek, 25 sierpnia 2016

Oaza bajzlu

Zmiana, przynajmniej personalna, przyszła też w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Poznaniu. Od nieomal początku stycznia br. jest tam nowy dyrektor – Tomasz Markiewicz. A lasy na terenie naszego lasu podlegają właśnie Poznaniowi.

Podobno zmiana to dobra rzecz, ale w naszym Nadleśnictwie, którego zmiana jeszcze nie odwiedziła w ramach, jak to się niegdyś mówiło: „niezapowiadanej, gospodarskiej wizyty”, siła tradycji jest bardzo silna i odporna na zmiany. Nawet wówczas, gdy każda zmiana byłaby lepsza od żenującej nieporadności, obojętności, „olewajstwa” i typowego „tumiwisizmu”. Poniżej jaskrawy i niewątpliwie przykry dla oczu i wrażliwej duszy przykład niechlujstwa, nieróbstwa, braku nadzoru i zainteresowania losem tej bardzo dobrej inicjatywy.


Wybudowano niegdyś na obrzeżach naszego lasu „Remizę. Oazę w lesie”. Wybudowano i na skutek galopującej sklerozy władz Nadleśnictwa Góra Śl. zapomniano o tym, że wypadałoby dbać o jej dalszy los. Sama wszak ona do bytu się nie powołała. Wydano na jej stworzenie z niczego jakiś pieniądze publiczne, ludzie ją budujący poświęcili temu czas, w statystykach i sprawozdaniach fakt ten z pewnością odnotowano. Po upływie jakiegoś czasu okazało si e jednak, że to lipa, pic i popelina.
„Oaza”, której celem jest szczytna idea ochrony: „(…) najsłabszych, najmniej biologicznie odpornych drzewostanów jednogatunkowych, gdzie flora i fauna są ubogie”, stała się pośmiewiskiem szczytnych haseł głoszonych na tablicy.” Ironicznie do całej sytuacji się odnosząc, można rzec, że najsłabszym i najmniej odpornym pod kątem dbałości „Oazę” okazał się „drzewostan jednogatunkowy”, czyli stan leśniczy z Nadleśnictwa Góra Śl. Sądzę, że niezbędna jest w zaistniałej sytuacji znana leśnikom „trzebież późna”, by nie doszło do innego rodzaju trzebieży zwanej fachowo „przygodną” w ramach np. wycinki sanitarnej, która dla „drzewostanu” nie koniecznie może być przyjemna. Tym bardziej, że żyć nam przyszło w czasach nagłych i nieoczekiwanych zmian. Nie dla wszystkich muszą one być przyjemne.


I na koniec jeszcze jeden cytat z tablicy zachwalającej – bez pokrycia w widocznych na zdjęciach realiach „Oazy”: „Dla ptaków groźniejsza jest doba głodu, niż tygodnie mrozu.” Parafrazując to stwierdzenie myśl tak mnie nęka uporczywie: „Dla lasu groźniejszy jest stróż własnego stołka, niż ten kto ponad stołek kocha las”. Darz bór!

Pod rozwagę

List od Czytelnika, któremu za trud włożony w jego napisanie i przesłanie zdjęć serdecznie dziękuję.





piątek, 12 sierpnia 2016

Gminne "500+"

Od 1 kwietnia 2016 r. obowiązuje rządowy program „500 +”. To już czwarty miesiąc trwania tego programu. Warto więc spojrzeć na to, jak jego realizacja wygląda na terenie naszej gminy.

Na dzień 31 lipca 2016 r. do Ośrodka Pomocy Społecznej złożone zostały 1642 wnioski od rodzin, które w myśl przepisów mają prawo do pobierania kwoty 500 zł miesięcznie na swoje dzieci. W efekcie górowski OPS przyznał 2348 dzieciom to świadczenie wychowawcze. Łącznie więc OPS wypłacił do końca lipca kwotę 1.174.000 zł. Można przyjąć, że na to świadczenie wychowawcze OPS wypłacało będzie - miesiąc w miesiąc - ok. 1,2 mln. zł. miesięcznie. Liczba dzieci upoważnionych do otrzymywania tego świadczenia wychowawczego ulega ciągłej ewaluacji, gdyż niektórzy z nich kończą 18 lat i wówczas tracą prawo do zasiłku, a nowe dzieci przychodzą na świat i wyciągają piąstki po szeleszczące banknoty.

Na terenie naszej gminy funkcjonuje 9 rodzin, w których wychowuje się po sześcioro dzieci, którym przysługuje to świadczenie wychowawcze. O jedno dziecko mniej ma 8 rodzin, które również mają prawo do świadczenia w ramach programu „500+”.

Znamiennym jest fakt, że OPS otrzymał jedynie dwie „życzliwe” informacje na temat rzekomo niezgodnego z celem wykorzystywania przez rodziców otrzymanych z programu świadczeń.

Nie wszystkie złożone wnioski rozpatruje nasz OPS. W przypadku rodzica (rodziców) pracujących poza granicami Polski, wniosek taki rozpatruje Dolnośląski Ośrodek Polityki Społecznej. Niestety trwa to zbyt długo, bo aż 3 do 4 miesięcy. Z ternu naszej gminy przesłano tam ok. 40 wniosków, z których rozpatrzono dotąd aż 3!


Podane dane zawdzięczają Państwo kierowniczce OPS w Górze pani Edycie Lisieckiej, która przekopując się cierpliwie przez górę dokumentów, dostarczyła mi i Państwu wiedzy na ten temat. Dziękujemy. 

czwartek, 11 sierpnia 2016

Przywróceni pamięci

Przy ulicy Wrocławskiej, o czym niewielu górowian wie, znajdują się aż 3 cmentarze. Dwa z nich od dawna są w stanie zaniku. To cmentarz rosyjskich jeńców wojennych z lat 1914 – 1918 oraz cmentarz ewangelicki mieszkańców Kajęcina. Oba te cmentarze znajdują się bardzo blisko Cmentarza Żołnierzy Radzieckich.
Cmentarz ten ma obszar 1620 m2. Założony został 31 marca 1948 r., na podstawie przepisów z lat 1933 i 1936 o cmentarzach wojennych. Pierwszych pochówków na cmentarzu dokonano w 1948 r., kiedy to ekshumowano ciała 742 poległych i zmarłych żołnierzy radzieckich, dotąd pochowanych na terenie m.in. naszego miasta (skwer np. nieczynnego obecnie internatu, plac za gimnazjum nr 1). Druga fala ekshumacji zmarłych i poległych żołnierzy radzieckich odbyła się w roku 1952 i wówczas pochowano tam 527 żołnierzy. Zwłoki zmarłych i poległych zwożono na teren cmentarza z całego powiatu oraz innych miejscowości. Łącznie miejsce spoczynku znalazło tam 1269 żołnierzy.

Inne dane odnaleźć można na internetowej stronie Rady Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa (http://groby.radaopwim.gov.pl/grob/7143/) odnaleźć można nieco odmienną informację na temat ilości pochowanych na cmentarzu poległych żołnierzy. Podaje się tam liczbę 1437 pochowanych na cmentarzu żołnierzy, z których 425 nie zostało zidentyfikowanych.

W naszej gminie znajduje się „Księga pochowanych” na tym cmentarzu. Niestety nie posiada ona daty jej założenia. Na podstawie tego dokumentu należy przyjąć, że liczba pochowanych na cmentarzu żołnierzy radzieckich prawdziwa jest dla cyfry 1269.

W „Księdze pochowanych”, która znajduje się w wydziale gospodarki komunalnej i mieszkaniowej w naszym urzędzie znajdują się nazwiska pochowanych na cmentarzu żołnierzy. Tyle, że nie wszystkie. Można tam też zapoznać się z miejscami, z których zwożono poległych lub zmarłych na skutek odniesionych ran żołnierzy. I tak z „Księgi poległych” można się dowiedzieć, że poległych żołnierzy zwożono na cmentarz z Psar, Ślubowa, Wąsosza, Niechlowa, Lubowa, Ryczenia, Wągrody, Czechnowa, Łęczycy, Goli Górowskiej, Ług. Są tam pochowani również żołnierze, którzy polegli poza terenem naszego powiatu. Szczególnie dużo nazwiska żołnierzy ma jako „pierwotne miejsce pochówku”, wpisaną miejscowość Ścinawa i jej okolice. Odnajdziemy w „Księdze” również takie miejscowości jak Brzeg Dolny, Wołów, Chobień, Lubiąż.

Łącznie na cmentarzu znajduje się 5 wydzielonych miejsc pochówku, które nazywane są mogiłami. W mogile znaczonej cyfrą 3, na której stoją nagrobki pochowanych jest w 30 grobach 60 żołnierzy, których nazwiska widnieją na tablicach. W mogile nr 2 również znajduje się 30 grobów, w których miejsce spoczynku znalazło 53 poległych żołnierzy, których nazwiska uwieczniono na nagrobkach. Razem więc każdy zwiedzający cmentarz mógł dotąd zapoznać się ze 113 nazwiskami tych, którzy znaleźli tam ostatnie miejsce spoczynku. Nazwiska pozostałych a poległych i zmarłych żołnierzy radzieckich dotąd na cmentarzu nie były odnotowane.
Mogiły nr 2 i 3 

Ta sytuacja ulegnie w najbliższym czasie diametralnej zmianie za sprawą Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (która z dniem 1 sierpnia 2016 r. została zlikwidowana a jej kompetencjami podzielił się IPN oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Ustalono bowiem tożsamość aż 770 pochowanych tam żołnierzy i ich nazwiska zostaną uwiecznione.
 W tym celu wykonane zostanie 9 tablic z płyt granitowych z granitu strzegomskiego w kolorze jasnoszarym o rozmiarze szerokości 1,25 m i wysokości 2 m, które na długości 06 m. zostaną wkopane w fundament. Na każdej z tablic znajdą się nazwiska poległych, które uwiecznione zostaną przy pomocy czcionki typu Consolas. Nazwiska będą wypiaskowane. Na każdej z tablic pojawi się czerwona pięcioramienna gwiazda. Łącznie w strzegomskim granicie wypiaskowanych będzie 10.850 znaków. Tablice te staną na trzech kwaterach, które dotąd nie posiadały nazwisk osób tam pochowanych (zbiorowe mogiły nr 1, 4 i 5). W sumie więc znana będzie tożsamość 873 żołnierzy na 1269, którzy tam spoczywają. Nazwiska 396 pochowanych tam żołnierzy są nadal nieznane.

Na ten cel otrzymaliśmy z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (która z dniem 1 sierpnia 2016 r. została zlikwidowana a jej kompetencjami podzielił się IPN oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego) oraz od wojewody dolnośląskiego kwotę 82.690 zł brutto. Przetarg na wykonanie i montaż tablic wygrała firma „Road Memory” z Grabowiec (woj. lubelskie). Prace mają się zakończyć do końca wrześnie br.

Przypomnieć wypada, że w styczniu 2000 r. jacyś debile zdewastowali cmentarz. Zamalowaniu uległy groby, wiele nagrobków zostało przewróconych, napisy zniszczono. W restauracji cmentarza pomógł naszej gminie Dolnośląski Urząd Wojewódzki. Ogłoszono przetarg na odnowienie cmentarza, który wygrał Zakład Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Górze. Koszt usunięcia śladów profanacji wyniósł ponad 10 tys. zł.


Wypada mieć nadzieję, że debile podobnego pokroju swojego „wyczynu” nie powtórzą.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Sesja w cieniu Galapagos

W ostatni piątek, tj. 5 lipca, odbyła się 28. Sesja Rady Miejskiej. Obradom przewodniczył wiceprzewodniczący Zygmunt Iciek. Już sam widok szanownego, wielbionego przez tabuny kobiet naszego doskonałego w każdym calu, milimetrze i sążniu, doktora i radnego w jednej osobie, napawał otuchą i wieścił naszej gminie wspaniałe perspektywy. 

Jak wieść gminna niesie, nasz wprost nieoceniony dr Zygmunt wspaniale wczasował na Wyspach Żółwich (Galapagos). I nie leżał tam na plaży (wiadomo czym do góry), ale były to wczasy pełne emocji i sportowych zmagań. Jeżeli chodzi o emocje, to wieść gminna niesie, iż do dnia dzisiejszego stare panny i ciepłe wdowy, szlochają namiętnie na wspomnienie pobytu zacnego doktora. Wieść gminna niesie, że nasz znakomity w każdym, nawet najmniejszym fragmencie doktor, ostro rywalizował w wyścigach na żółwiach, które jest tam hitem każdego sezonu. 

Dla skrócenia opowieści dodam, że rywalizację w żółwich wyścigach nasz przezacny doktor Zygmunt wygrywał jak chciał, kiedy chciał i z kim chciał. A miarą jego miażdżącej przewagi nad rywalami był fakt, że w trakcie żółwich wyścigów, nasz znakomity znawca kobiet i żółwi, miał jeszcze czas na prywatną praktykę ginekologiczną! Pracowity jest nasz doktor! Jak podobno mawia: „Giętkie palce rękojmią sukcesu! Nie tylko zawodowego.”

Dość jednak tych reminiscencji na temat wczasów naszego drogiego doktora Zygmunta. Wracajmy na salę nr 110, gdzie zebrani radni mieli przedyskutować i przyjąć projekty lub odrzucić (żartowałem!) siedmiu chwał, które były do skonsumowania podczas sesji.
Z wielką wprawą nasz wyjątkowy doktor otworzył sesję. Wprawę tę dziedziczy bowiem w genach. Nie jest bowiem dla nikogo wtajemniczonego tajemnicą fakt, iż protoplastą jego rodu był Solon, twórca starożytnej demokracji ateńskiej. Ze względu na wrodzoną sobie skromność potomek Solona tym się nie chwali. A warto!

W międzyczasie, ale punktualnie, na salę obrad wkroczyła burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która widząc otwarte okno zamknęła je z pełnym troski komentarzem: „Żeby nie wywiało któregoś radnego.”

Jako pierwszy głos w dyskusji zabrał radny Jerzy Maćkowski, który zaproponował, by na przyszłość pomyśleć o szerszej dyskusji na forum komisji budżetu i finansów na temat Wieloletniej Prognozy Finansowej. Radny miał też zastrzeżenia do zbyt małej ilości czasu, którą radni mieli na zapoznanie się ze zmianami programu rewitalizacji na lata 2016 – 2020. Jerzy Maćkowski poruszył też sprawę Zakładu Opiekuńczo – Leczniczego, stwierdzając przy tym, że w tej sprawie: „wszyscy jesteśmy robieni na szaro.” Swoje wystąpienie radny Jerzy Maćkowski zakończył zwracając się do burmistrz Ireny Krzyszkiewicz z zapewnieniem, iż jest jej „sympatykiem” oraz by nie odbierała jego uwag osobiście.

W odpowiedzi burmistrz Irena Krzyszkiewicz wyjaśnił, że sesje w trybie pilnym zwoływane są tylko i wyłącznie wówczas, gdy wymaga tego interes gminy. Jako przykład wskazała poprawki do uchwały o rewitalizacji, które nanieść trzeba ze względu na żądania urzędu marszałkowskiego we Wrocławiu. Gra toczy się o duże pieniądze, które są nam potrzebne.

W pewnym momencie z ust burmistrz Ireny Krzyszkiewicz padły znamienne słowa, których sens zawrzeć można w stwierdzeniu: gdy chodzi o prywatne sprawy, radni zawsze mają czas, by je u niej załatwić a dla spraw samorządowych takiego samego czasu nie znajdują. Spojrzałem na radnych. I zobaczyłem wiele, zbyt wiele, pochylonych głów. I wcale mnie to nie zdziwiło. A Państwa dziwi?

Obrady się rozkręciły i pod głosowania potomek Solona poddawał kolejne projekty uchwał. Zmieniono uchwałę budżetową gminy.

W związku z tym, że z budżetu naszego województwa dostaliśmy dofinansowanie, w formie dotacji celowej, na przebudowę świetlicy w Wierzowicach Wielkich w kwocie 28.162 zł. przyjęto ten dar do budżetu naszej gminy.

Zwiększeniu uległ budżet po stronie wydatków o kwotę 15.000 zł. Pieniądze te przeznaczone zostaną na zagospodarowanie strefy wypoczynku, a dokładnie na kolejny etap prac w parku, który przez tak wielu górowian zwany jest „amfiteatrem”. O sprawę tą pytał burmistrz Irenę Krzyszkiewicz radny Wacław Grzebieluch, który pochwalił dotąd wykonane tam schody, ale zauważył, że brakuje przy nich barierek oraz zjazdów dla wózków. Burmistrz stwierdziła, że elementy te powstaną i w tym właśnie celu dokonuje się tej zmiany w budżecie naszej gminy. Ponadto istnieje możliwość otrzymania dofinasowania na to zadanie ramach Programu Operacyjnego „Infrastruktura i Środowisko”. „Rzecz jasna będziemy się o nie ubiegać” – stwierdziła kategorycznie burmistrz.
Udało się nam też z przetargiem na przebudowę chodnika w ciągu drogi wojewódzkiej nr 323. Chodzi tu kawałek chodnika przy ulicy Herbsta i Poznańskiej. W wyniku przetargu okazało się, że wyłoniony wykonawca zaoferował kwotę o blisko 20.000 zł mniejszą od zaplanowanej. O tyle mniej z naszej gminnej kasy wypłynie.
Przy okazji dyskusji na ten temat radny Ryszard Borawski uzupełnił swoje luki w zakresie topografii miasta. Dopytywał się, o geograficzne położenie tego miejsca. Stwierdził również, że są miejsca w Górze, które również wymagają remontów chodników. Riposta burmistrz Ireny Krzyszkiewicz była natychmiastowa. Burmistrz stwierdziła, że wie, iż nie jest to wyborczy rejon radnego, ale ona ma obowiązek myśleć o całej gminie. Radny Ryszard Borawski pobladł. Po czym błyskawicznie spiekł buraka ćwikłowego, zadarł głowę ku powale i spoglądał na nią do końca sesji. Nie wydał już do końca sesji głosu ze swojego gardła.

Zwiększyć natomiast musimy środki przekazane dla DSDiK we Wrocławiu na przebudowę drogi wojewódzkiej nr 323. Chodzi tu o przebiegający ulicami Starogórska i Poznańska odcinek tej drogi. W trakcie wykonywania prac okazało się, ze niezbędne jest wykonanie dodatkowych prac na skrzyżowaniu ulic Starogórska i Głogowska i Starogórska – Kościuszki. Przeprowadzony remont ulicy Starogórskiej kosztował łącznie 985.446,46 zł. Nasza gmina partycypowała w remoncie tej ulicy kwotą 492.723,23 zł.

Radni przyjęli też uchwałę w sprawie wypożyczalni rowerów. Ośrodek Kultury Fizycznej zakupił 6 rowerów, które będą odpłatnie wypożyczane. Radni ustalili, że młodzież szkolna będzie mogła je wypożyczać za 2 zł na godzinę. Osoby dorosłem za 3 zł. Wypożyczenie roweru na cały dzień kosztowało będzie 15 zł. Wypożyczalnia znajdowała się będzie na stadionie. Jak poinformowała burmistrz Irena Krzyszkiewicz średni koszt zakupu jednego roweru wyniósł 1200 zł.

Radna Katarzyna Łapińska, wybrana z listy wyborczej PSL (podobno obecnie mózg i główny strateg tej partii na trenie nie tylko gminy, ale i powiatu) zwróciła się do burmistrz Ireny Krzyszkiewicz z pytaniem o możliwość zakupu leżaków plażowych na basen miejski. Radna dowodziła, że miłośnicy basenu mają pragnienie leżakowania i należałoby wyjść tym marzeniom naprzeciw. Pani burmistrz widząc skromność oczekiwań radnej Katarzyny Łapińskiej (dla przyjaciół „Łapy”), rozwinęła ów dezyderat i próbowała się dowiedzieć, czy jeszcze nie zrobić wypożyczalni samochodów? Radna nie podchwyciła propozycji, bo nie ma prawa jazdy. O! Gdyby burmistrz zaproponowała wstawienie na basenie automatów do gry za kasę, to myślę, że ich gorąca fanka byłaby w siódmym niebie!

Przyjęto też uchwałę o zmianach w programie rewitalizacji. Ale to temat na odrębnego posta.

Po sesji do burmistrz Ireny Krzyszkiewicz ustawiła się długa kolejka radnych. Większość z tych, którzy ją tworzyli nie miała nic do powiedzenia podczas sesji.Fajnie byłoby się dowiedzieć czy owa długa kolejka był „pro publico bono” czy też czyste „privato”?

piątek, 5 sierpnia 2016

Relikty nowoczesności

Widzą Państwo często na poboczach dróg stare, drewniane słupy, których żałośnie zwisają jakieś przewody. Niegdyś przewody owe były znakiem postępu i nowoczesności i łączyły odległe wsie ze światem. Nimi biegły informacje o konieczności wezwania pogotowia, władzy porządkowej, księdza. Ten kto miał telefon w domu to był ktoś! Szycha i nadszycha w jednym!
Po tychże drutach biegły też wiadomości, które zakwalifikować możemy do kategorii uczuciowych. Młody, pełen witalnych sił Wojtek umawiał się na randkę z Marysią, przy czym wywiązywał się taki oto dialog:

- Marysiu, co robisz?
- Pierogi lepię Wojtusiu!
- Oj, zostawże te pierogi i biegnij do stodoły!
- A po cóż Wojtusiu jam ci w stodole potrzebnam?
- Młócę Maryś właśnie i na młócenie całym nastwiony, to w tym pędzie i ciebie Maryś ma omłócę!
- Aj, Wojtusiu! A cepik gotów do omłotów?!
- Maryś! Dobrej gospodyni cepik sam w pracowitej rączynie urośnie!

Przydatne, jak Państwo widzą były owe słupy drewniane, gęsto niegdyś usiane przy naszych drogach. Ale postęp to postęp! Dzisiaj byle młokos ma telefon, i to bez druta, a i rozmowy z kategorii intymnych straciły na dawnym uroku:

- Andżela!
- Nooo!
- Słyszałem, że nie masz chłopaka.
- Nooo!
- To mogę z tobą pochodzić!
- Nooo! A gdzie?
- A ty dajesz od razu, czy trzeba z tobą trochę pochodzić?
- Ja tam łatwa nie jestem! Trzy razy razem rynek okrążymy i git będzie.

Tak, oto miara postępu. I zostały z tych czasów pełnych romantyzmu tylko druty i słupy. Niestety, i jedne i drugie swoim romantyzmem, który nie przystaje do dzisiejszych czasów, mogą zrobić sporą krzywdę użytkownikowi dróg.

Jechał sobie samochodem marki „Opel” drogą G 100766D górowianin. Była sobie niedziel, 31 lipca, tegoż roku, ok. godz. 15. Dzień słoneczny, relaksowi sprzyjający, chmurki na czystym błękitnym niebie przesuwają się leniwie. W miejscowości Rogów Górowski, na 4 km drogi, bohater naszej opowieści, widzi nagle, jak w odległości kilku metrów przed maską jego samochodu pojawiają się kłęby drutów. Zaskoczony, zdziwiony i wystraszony wciska hamulec. Jest jednak zbyt późno. Manewr ten nie zapobiega jednak spotkaniu „Opla” z drutami wylegującymi się na drodze. W efekcie spotkania z przewodami samochód pana Jasia doznaje licznych obrażeń na swojej cielesnej powłoce.

Do lakierowania są dach, maska przednia, lewy błotnik, przedni zderzak, słupek między drzwiowy, grill, drzwi lewe. Do wymiany lampa, lusterko, szyba przednia. Tak więc przygoda drogiego Jasia z drutami z minionej epoki okazała się nad wyraz kosztowna dla bohatera opowieści. W sumie swoje straty Jasiu wycenił na 3000 zł., i tyleż zażądał od właścicieli słupów i niegdyś nowoczesnych kabelków.

Na zdjęciach widzicie Państwo niegdysiejszy symbol nowoczesności. No cóż słupom i kablom też należy się emerytura. Władze gminy po tym zdarzeniu wszczęły w tym kierunku odpowiednie kroki, by uczulić właściciela reliktów minionej epoki na niebezpieczeństwo, którym ci „emeryci” tak poważnie zagrażają. 




środa, 3 sierpnia 2016

Sztuka epistolografii


W odpowiedzi na Pana list przedstawiam skany fragmentu tzw. „Umowy”, na mocy której PCZ Wrocław wszedł w posiadanie naszego wspólnego dobra, jakim był szpital. W tej tzw. „Umowie” czerwoną linią podkreśliłem punkt mówiący o przeniesieniu praw własności do naszego szpitala na PCZ. W tzw. „Umowie” nie odnajdzie Pan żadnych zapisów zabezpieczających interesy powiatu w przypadku braku spłat należności za szpital. Na mocy tej tzw. "Umowy” PCZ stał się właścicielem szpitala w momencie złożenia pod nią podpisów. Podpisy pod tym nieszczęsnym dla nas dokumentem złożyli: Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu Górowskiego – Piotr Wołowicz, wicestarosta – Paweł Niedźwiedź oraz skarbnik powiatu – Wojciech Pospiech.

Jak więc widać zaufano PCZ Wrocław, przed czym sporo osób myślących przestrzegało publicznie, głośno i wyraźnie. Proszę też zauważyć, że w Środzie Śląskiej, gdzie też sprzedano szpital PCZ – owi zabezpieczono się wpisem obciążającym hipotekę. U nas w dniu podpisania tzw. „Umowy” nie zadbano o zabezpieczenie naszych interesów. Jak powiedział znany wszystkim i ogólnie szanowany Wacław Grzebieluch: „Nieszczęście weszło w ten powiat!” 

Przypomnę, że szanowany i bez wątpienia znający życie Pan Wacław, był przeciw sprzedaży szpitala. Bogate życiowe doświadczenie a przede wszystkim wiedza pozwalały doktorowi Wacławowi na – jak się okazało - słuszną postawę w obliczu zapadłej decyzji o pozbyciu się szpitala. Ale wymienieni wyżej decydenci głusi byli na jakikolwiek argumenty. Nie rozumieli nawet tego, że są zbyt miałcy intelektualnie, by sprostać w należyty sposób temu wyzwaniu.

W swojej nieokiełzanej niczym pysze sądzili pierwsi naiwni, że są zajmowane przez nich stanowiska, świadczą o ich mądrości, inteligencji, wyjątkowej pozycji. A pycha zawsze poprzedza upadek! Na ich upadek trzeba jeszcze odrobinę poczekać (dzięki Bogu wytężone prace w tym kierunku trwają!), ale proszę zauważyć, że ofiarą ich bezczelnej pychy padło ponad 30 tys. mieszkańców naszego powiatu. I ich ofiary nie mogą doczekać się zadośćuczynienia!

Trzeba też wspomnieć o pomniejszych ich pomagierach w dziele zaprzepaszczenia naszego szpitala. Weźmy takiego byłego już lekarza i na szczęście radnego już byłego lekarza Edwarda Szendryka. Ten był wielkim zwolennikiem sprzedaży naszego szpitala. Był nawet przewodniczącym Rady Powiatu zajmując ten fotel po odwołaniu Zbigniewa Józefiaka. Edward Szendryk skompromitował się np. głosowaniem za zniesieniem nocnych dyżurów aptek. I na skutek podjętej uchwały przez Radę Powiatu uchwały w tej sprawie przez chyba 3 miesiące dyżurów aptek nie było. Oczywiście uchwała ta była od początku niezgodna z prawem. „Prawo farmaceutyczne” z mocy prawa stanowi, że apteki – i to bez żadnej łaski! – mają mieć dyżury. I za ich pozbawieniem :Państwa głosował ówczesny radny i lekarz Edward Szendryk. Uchwał oczywiście zaskarżona została przez nadzór prawny wojewody i padła. Ale czy rolą przewodniczącego Rady Powiatu, na dodatek lekarza, jest utrudnianie Państwu dostępu do aptek?! I to niezgodnie z prawem?! Czy taki działanie leżało w interesie mieszkańców powiatu?! No, nie dajmy się zwariować!

A wiecie Państwo, jak na uwalenie uchwały przez nadzór prawny wojewody zareagował starosta, czyli Wielce Czcigodna Pomyłka Powiatu? Orzekł, że teraz już wiemy. A wystarczyło przeczytać art. 94 p. 1. Ale kto by to czytał?! Chcieć to móc! A władza może wszystko. Tak przynajmniej wydaje się oszołomom, którzy akurat są w jej posiadaniu.

Wróćmy do osoby Zbigniewa Józefiaka. Było on również przeciwnikiem sprzedaży szpitala. Był przeciw, gdyż podzwonił gdzie należy, porozmawiał z ludźmi, którzy w internecie wyrażali swoja opinię o PCZ. Jako człowiek inteligentny wyrobił sobie zdanie i opinię na temat tej firmy. Mówił głośno o swoich zastrzeżeniach, ale nikt go nie słuchał, bo cała koalicja zauroczona była pozbyciem się szpitala.

Słów kilka o koalicji z lat 2010 - 2014. Nie pamiętam nawet wszystkich nazwisk radnych tworzących tę nieszczęsną w skutkach koalicję. I nie będę sobie ich przypominał, bo nie warto tego robić. Powiem tylko, że w mojej ocenie oddałem im ogromną przysługę. Na swoim blogu umieściłem ich nazwiska. I w ten sposób te miernoty przeszły do historii. Słyszą Państwo, jak Historia ze mnie rechoce?!

Weźmy na moment na tapetę takiego radnego, mojego ulubieńca zresztą. Radnego powiatowego już od 3 kadencji, Marka „Bananowego Uśmiecha”  Biernackiego. Stanowi on wprost kliniczny przykład, jak być radnym nim w rzeczywistości nie będąc. Od razu jednak zastrzegam, że mój pupil żadnej, ale to żadnej korzyści z faktu bycia radnym powiatowym nie osiągnął. Nie liczymy oczywiście diety radnego, bo co to za pieniądze?! Nędza po prostu! Wstyd się po nie schylać! Te żałosne 670 zł miesięcznie nawet nie jest w stanie zrekompensować ubytku kalorii związanych z procesem schylania się po te drobne. 

I nie liczcie Państwo, że 670 zł razy (w przybliżenie w przypadku mojego wielce drogiego „Banana” daje ponad 40 tyś. zł. Bo czy owe 40 tys. może znaczyć cokolwiek wobec zło0tych zdań, które wypowiada mój najdroższy przyjaciel „Banan” „Komisja taka to a taka jednomyślnie zaopiniowała projekt taki a taki”. I w ten sposób każde wypowiadane przez mojego najdroższego przyjaciela „Banana” zdanie ma wartość ok. stówki, chociaż merytorycznie rzecz ujmując żadnej wartości intelektualnej. By nie mijać się z prawdą stwierdzić też należy, że źrenice oczu moich, czyli „Banan” był również wielkim, kolosalnym nawet, zwolennikiem sprzedaży naszego szpitala. Podobno nosi się obecnie z zamiarem otworzenia takiej placówki, w której co prawda będzie trzeba płacić za pobyt, ale usługi medyczne będą za darmo. Pod warunkiem, że będzie się miało prywatnego lekarza i pielęgniarkę oraz aptekę. Ma mój „Bananik” łepetynkę do biznesu!

Pamiętam też takiego radnego powiatowego, ale tylko z wyglądu. Taki zwalisty był, koło „Banana” podczas sesji siedział. Pamiętam go z tego, że wielki był. I z niczego więcej. Chyba miał na nazwisko Żagiewka, ale głowy za to nie dam.

O! Ale pamiętam, że w radnym był doktor Jan Kalinowski. Też zadeklarowany przeciwnik regulowania długu za śmietnisko naszym szpitalem. Jego zimnym i pełnym logiki argumentom przeciw sprzedaży szpitala towarzyszyło nieodłączne milczenie zwolenników jego pozbycia się. Wrodzona logika kontra intelektualna pustka.

Radnym był – i jest – Grzegorz Aleksander Trojanek, który też nie zhańbił się głosowaniem za opyleniem szpitala za śmieci.

Proszę się mi nie dziwić, że nie pamiętam nazwisk radnych kadencji 2010 – 2014. A z czego ja ich mam pamiętać? Z przeraźliwego milczenia? Z pustki wiejących i ich twarzy?! Z oczu, przez które widać było widok za głową?!

Ot, podzieliłem się z Państwem garścią wspomnień czasów nieodległych, które bokiem nam wyszły i niczym uporczywa czkawka wracały będą lata całe. Bo szczera i brutalna prawda jest taka, że miasto powiatowe Góra jest bez szpitala. Winnych po stronie władzy wskazywałem niejednokrotnie. 

Dramat polega jednak na tym, że sprzedaż szpitala odbyła się przy waszej – moi drodzy mieszkańcy powiatu - biernej postawie w tej sprawie. Nie dość tego, to większość z Państwa, w roku 2010 wybrała do samorządu tych, którzy do opylenia szpitala się przyczynili. A ja przed wielu z nich Państwa przestrzegałem. Byłem niczym „głos wołający na puszczy”. Proszę sobie poczytać moje posty z roku 2010, 2012, 2013. Ja się ich nie wstydzę, bo wszystko co tam napisałem było, jest i będzie prawdą, bo szóstym zmysłem wyczuwam idiotę.

Ktoś moimi słowami czuje się urażony? Wyczuwam idiotę.