poniedziałek, 29 czerwca 2015

Na pocieszenie

Pierwszy od lewej: przegrany pan Bronek a od prawej 
jeszcze nieświadomy przegranej przegranej Jan Rewers.

Poszli z torbami!

Bardzo przyjemny prezencik PCZ zrobił dla naszych genialnych starostów na Piotra i Pawła. Polskie Centrum Zdrowia ogłosiło upadłość. Co to oznacza dla naszego szpitala, który tak ochoczo został sprzedany przy walnym udziale obecnego starosty Piotra Wołowicza, wicestarosty Pawła Niedźwiedzia? 

Sądzę, że obaj "wodzowie" Państwu to wyjaśnią. A miało być tak pięknie, panie starosto? A jak wyszło? Gównianie, czyli jak zawsze!

czwartek, 25 czerwca 2015

Robi się nieciekawie

Poniżej skriny maila, który prezes "Ekokogeneracji" wystosował do mnie. W mailu zawarte jest stanowisko "Ekokogeneracji" w sprawie odmowy wydania decyzji środowiskowej dla realizacji inwestycji przez burmistrz Irenę Krzyszkiewicz.

środa, 24 czerwca 2015

Kontra i rekontra

Otrzymałem dzisiaj maila od prezesa Zarządu "Ekokogeneracji " - Wojciecha Rychlickiego. Mail ten zawiera informację dotyczącą działań naszej władzy wobec planowanej inwestycji przy ul. Wierzbowej, czyli budowy kotłowni na ciepłą wodę. Raport bieżący spółki akcyjnej "Ekokogeneracja" informuje akcjonariuszy o bieżącej sytuacji firmy. Skan dotyczy sprawy, o której już pisałem Państwu, i do której jeszcze przyjdzie mi powrócić nie raz.

wtorek, 23 czerwca 2015

Głusi i ociemniali


Potwornie jestem zmęczony. Sesja Rady Powiatu była dzisiaj. Trwała od 8.00 do 12.30. Koszmar!

Sesja miała charakter absolutoryjny. Uspokajam Państwa, iż absolutorium dla Zarządu Powiatu zostało przyjęte. Za udzieleniem absolutorium z wykonania budżetu za rok 2014 głosowało 9 radnych z tzw. „koalicji”, a przeciwko 6 radnych. Administrująca starostwem ekipa będzie więc dalej brała kasę i udawała, że rządzi, bez pojęcia jak się rządzi. To taki „platfusowy” paradoks – myślą, że rządzą, ale z myśleniem kiepsko.

Sesję zdominowały sprawy związane z górowskim szpitalem. Wielu z Państwa wie (z autopsji, opowieści), że los jego wisi na cienkim włosku. Zamiast obiecywanego rozwoju, o którym przed sprzedażą tak zapewniał starosta Wołowicz, mamy niewiadomą i popłoch wśród pracowników lecznicy.

Kilku radnych próbowało dzisiaj dociec prawdy o sytuacji szpitala. Zaznaczam z góry, że z miernym skutkiem. Dyskusję nad sytuacją szpitala wywołał starosta Wołowicz, których jakby chciał wyprzedzić uderzenie ze strony radnych. Ten dziwny człowiek przyznał, że: Zarząd Powiatu i on osobiście nie ma żadnych kontaktów z władzami PCZ Góra Śl: „Kontakt z władzami spółki PCZ nie istnieje” oraz, że: „przyszłość szpitala jest niewiadoma” (a miało być kurwa tak pięknie starosto!). Przyznał też, że wie o wypowiadaniu umów dla pracowników szpitala, ale określił ten fakt: „kwestiami personalnymi”. Co do realizacji przez szpital kontraktu z NFZ starosta przyznał, że: „nie ma wiedzy” (zdziwiłbym się, gdyby ja miał!).

Przewodniczący Rady Jan Rewers stwierdził, że do dyrektora PCZ Góra Śl. wystosowane zostało zaproszenie do udziału w dzisiejszej sesji celem wyjaśnienia wątpliwości dotyczących szpitala. By być w zgodzie z prawdą rzec trzeba, że dyrektor górowskiego szpitala wykręcił się od uczestnictwa w sesji sianem. Mówiąc brutalnie: Radę Powiatu ma w najgłębszym poważaniu.

Radny Grzegorz Aleksander Trojanek przykładał interpelację do platformerskiego starosty Wołowicza interpelację, w której zawarł szereg pytań dotyczących w sprawie sytuacji w szpitalu. Radny wyjaśnił, że chodziło mu o to, czy pacjenci górowskiego szpitala mogą spać spokojnie. W tym momencie pomyślałem sobie, że spać to sobie potencjalni pacjenci mogą spokojnie, ale pod warunkiem, że są zdrowi. Radny Grzegorz Aleksander Trojanek trafnie zauważył, iż z protokołów posiedzeń Zarządu Powiatu raczej nie wynika nic, co świadczyłoby o trosce Zarządu dalszymi losami szpitala. Radny wskazał, że w protokołach tych nie ma najmniejszej wzmianki, iż Zarząd Powiatu dyskutował na ten temat.

W tym miejscu wypowiedzi radnego Grzegorza Aleksandra Trojanka nieco się zdziwiłem. Zarząd Powiatu nie jest bowiem od tego, by pochylać się nad losem szpitala po jego sprywatyzowaniu. Nie po to go platformersi i ich durni sojusznicy sprywatyzowali, by teraz martwić się jego losami. „Baba z łóżka – łóżku lżej” a jak łóżek szpitalnych nie będzie to zostaną górowianom nary w kostnicy. Przecież – jak twierdził niegdyś platformerski starosta Wołowicz – prywatne jest lepsze, ekonomiczniejsze, lepiej zarządzane, rozwojowe i szalenie postępowe. Durna ideologia? Durna bez dwóch zdań!

Głos zabrał radny Mirosław Żłobiński, który z treści umowy o sprzedaży szpitala, wysnuł wniosek, że skoro w tejże umowie jest zawarte sformułowanie, iż przez 10 lat PCZ zobowiązał się do utrzymania 4 obecnie istniejących oddziałów, to jest to podstawa, by żądać od władz PCZ wyjaśnień na temat ich funkcjonowania. Radnego interesował sposób sprawowania nadzoru nad realizacją umowy z PCZ. Platformerski starosta nie raczył udzielić odpowiedzi na poruszone przez radnego Mirosława Żłobińskiego pytania odpowiedzi.

Radny Kazimierz Bogucki wyciągnął armatę niezłego kalibru. Powiedział otwarcie o tym, o czym mówi całe miasto. O odchodzących lekarzach, o zagrożeniu dla funkcjonowania oddziału położniczego, którego lekarze wypowiedzieli umowę o pracę, o niefunkcjonującym oddziale ginekologicznym. Następnie radny odczytał fragmenty „Wypowiedzenia zmieniającego warunki umowy o pracę”. Zmiana ta polega na zmniejszeniu etatu i co za tym idzie obniżeniu wynagrodzenia. Obecna wysokość tego wynagrodzenia to kwota 218 zł miesięcznie. A i tak zastrzeżona ona została licznymi obwarowaniami. Więcej w tej umowie obowiązków wobec pracodawcy niż pożytku dla pracownika. Radny Kazimierz Bogucki czytając fragmenty tej niewolniczej umowy cały drżał z oburzenia. Poinformował tez radnych, że PCZ z pracownikami zawiera umowy płacowe, w których godzinowa stawka wynosi od 3 do 5 zł brutto. I zwrócił się do platformerskiego starosty z zarzutem: „Gdyby pan się interesował, to by pan wiedział. Tym tematem można i trzeba się zainteresować, bo jakoś to nie będzie. Pilęgniarki z górowskiego szpitala mają oferty pracy w Lesznie. A jak stąd odejdą to co będzie?! Pan jest odpowiedzialny za to!”

C.d.n.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Wypełnienie informacyjnej pustki

Sporo w relacji z sesji Rady Miejskiej znajdującej się na gora.com.pl zostało przemilczane. „Relacja” jest wybiórcza i nie oddaje tego o czym się podczas obrad 16 czerwca br. mówiło.

A na przykład radny Wacław Grzebieluch miał bardzo interesujące wystąpienie, które dotykało problemów, które zaistniały, ale nasza samorządowa władza uważa, że nie zaistniały, bo o nich nie wspomina. Znaczy wspomina, ale dopiero jak ktoś o występowanie tych problemów zapyta.

Radny Wacław Grzebieluch pytał m.in. o los granitowych krawężników, które bardzo często demontowane są podczas remontów – nielicznych – nawierzchni ulic w naszym mieście. Radny wnioskował, by – jak to pięknie ujął – „szlachetne obrzeże chodnikowe wykonane z granitu” po remoncie ulicy wracało na swoje miejsce. Zgodnie z przekonaniem wielu górowian radny Wacław Grzebieluch uważa bowiem, że te granitowe krawężniki stanowią bardzo wartościowa substancję miasta, są nieodłączną częścią jego architektury. Wg radnego niedopuszczalne jest więc usuwanie granitowych krawężników i umieszczanie zamiast nich betonowych. Radny dopytywał się również o los usuniętych „szlachetnych obrzeży granitowych”.

Odpowiedzi radnemu udzieliła burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która stwierdziła, że granitowe krawężniki, które usunięte zostały z ulic naszego miasta, składowane są w „Tekomie”. Burmistrz zapowiedziała, że granit ma służyć do rewitalizacji rynku naszego miasta. Ta wypowiedź nieco mnie zaskoczyła, bo przez 18 lat mieszkałem w naszym rynku (w jego centrum stał jeszcze kościół) i za jasną cholerę nie mogę sobie przypomnieć, by centrum miasta wyłożone było granitem. Chyba, że szefowej gminy pomyliły się rynki: czerniński z górowskim. Wdając się w polemikę z radnym Wacławem Grzebieluchem, burmistrz Irena Krzyszkiewicz stwierdziła, że „granitowe obrzeża są droższe”. Najwyraźniej nie zrozumiała intencji radnego, bo ten występując przeciwko betonowej tandecie fundowanej nam przez władzę samorządową, robił to w poczuciu troski o estetykę naszego miasta. Rozwijając „twórczo” temat „szlachetnych granitowych obrzeży”, burmistrz Irena Krzyszkiewicz poinformowała, że planuje się wykorzystanie tych granitów, by wyłożyć wejścia i obejścia świetlic wiejskich.”

W najwyższym napięciu oczekiwałem, że padnie z ust szefowej gminy słowo: „rewitalizacja”, bo już obawiałem się, że obejścia świetlic wiejskich najpierw ozdobione zostaną naszym górowskim granitem a następnie – w ramach rewitalizacji – gnojem. Byłby full wypas co się zowie! Następnie spojrzałem na kalendarz, by sprawdzić czy nie mamy 1 kwietnia. Był 16 czerwca. Ten przedwczesny żart primaaprilisowy z wywożeniem granitów z miasta na wieś zdecydowanie szefowej gminy nie wypalił. Idą tropem słów, że „granitowe obrzeża są droższe” aż dziwnym jest, że pani burmistrz nie ubiera się w „Oskarku”. Przecież tam jest taniej!

Kolejnym problemem poruszonym przez radnego Wacława Grzebielucha był skandal z zatruciem wody i ryb na Rowie Śląskim. O fakcie tym poinformowali radnego mieszkańcy Nowej Wioski. Na skutek zatrucia tego wodnego cieku zginęło dziesiątki ryb. Radny Wacław Grzebieluch poinformował radnych, że nie był to wypadek odosobniony i zatrucia takie mają często miejsce. Zadał też pytanie dotyczące sprawstwa i działań podjętych przez gminę w celu eliminacji tego skandalu, który – prawdę mówiąc – podpada pod odpowiedni paragraf kodeksu karnego.

Radnemu odpowiedział szefowa gminy, która potwierdził fakt zatrucia Rowu Śląskiego. Z wypowiedzi burmistrz Ireny Krzyszkiewicz wynikało, że sprawcami tego przestępstwa (bo jest to bez wątpienia przestępstwo) są dwie górowskie firmy: Mleczarnia „Demi” i firma „A - Lima – Bis, czyli proszkownia mleka. Okazało się, że obie te firmy nie mają odpowiednich filtrów i leją do kanalizacji miejskiej skażone ścieki. Wykorzystują przy tym okresy, w którym padają obficie deszcze oraz porę nocną (przestępstwo = córka nocy?). Wówczas następuje wylewanie tych toksycznych ścieków do sieci kanalizacyjnej i to w taki stopniu, że w naszej oczyszczalni: „aż się woda zabieliła”. Otrzymaliśmy też mało budującą informację – nośnik informacyjny burmistrz Irena Krzyszkiewicz – że obie firmy udzieliły na ten temat informacji. Wynika z nich, że rozmawiano na ten temat z firmami i obie przymierzają się do założenia odpowiednich filtrów. Nie wiadomo jednak jak długo będzie trwało owo „przymierzanie się do filtrów”. Ponadto „nośnik informacji” wspomniał (ale całkowicie mimochodem!), że takie filtry są drogie, że należy też patrzeć na sprawę z punktu widzenia firm… i takie tam trele – morele.

Radny Wacław Grzebieluch zadał kolejne pytanie (którego próżno szukać w relacji z sesji), które dotyczyło planowanej budowy chodnika przy ul. Sportowej. W ubiegłym roku wybudowano – tuż przed wyborami – nowy i elegancki chodnik po lewej stronie ul. Sportowej. W tym roku ma być wybudowany chodnik po stronie prawej. Radny dopytywał się więc o los rosnących przy tym chodniku topoli. Wg radnego nie należy ich wycinać i zdewastowany chodnik na odcinku ok. 70 m. którego szerokość wynosi nie więcej niż 1 m, nie powinien być w ogóle budowany. Radny Wacław Grzebieluch stwierdził, że nie jest to trakt licznie i często uczęszczany a wycinka drzew oszpeci krajobraz w tym miejscu.

Z radnym w polemikę wdała się burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która narzekała na destrukcyjną rolę topoli niszczących przez swój wredny system korzeniowy (rozbudowany jak platfusowa mafia – dopisek mój.) nieustannie niszczy nawierzchnie chodników i ulic. Streszczając burmistrza (by nie przedłużać) rzec można tak: topola to ukryty Kukiz, który podżera stare i zdewastowane partie ze szczególnym uwzględnieniem naszego miasta. Dla tego też należy ten system uniżcztożyć jako wraży. Istnieje też niebezpieczeństwo, że podczas wichury topola się przewróci, bo powszechnie wiadomo, że każda wichura niszczy w sposób masowy tylko i wyłącznie topole.

Ponadto burmistrz Irena Krzyszkiewicz wyraziła swój żal, że radny Wacław Grzebieluch dopiero teraz wnosi swoje uwagi, gdy już opracowana jest dokumentacja. Wg niej jest już po czasie. Tu dodam, że radny Wacław Grzebieluch mógł się wcześniej zapoznać z materiałami studyjnymi do tej inwestycji, w fazie jaj planowania. Widomym powszechnie jest, że nasz samorząd otwarty jest (w każda sobotę, niedzielę i inne dni świąteczne) na obywatelskie konsultacje, które odbywają się w pokoju nr 999 (IV piętro UMiG). Jeżeli się nie odbywają w podanych dniach to oznacza, że zostały zakończone z sukcesem i zgodnie z wolą władzy.

Burmistrz Irena Krzyszkiewicz poinformował również, że aneksem zostanie z firmą „Gutkowski” przesunięty termin oddania do użytku naszego basenu.  Burmistrz wyraziła swoją niewymierna radość z powodu temperatury powierza, która rano 16 czerwca wynosiła 11 stopni, co uniemożliwia kąpiele. Firma „Gutkowski” nie zapłaci kar za nieterminową budowę basenu, bo wykonała wiele prac nie objętych kosztorysem, które trzeba było wykonać, pomimo że w tymże kosztorysie ich nie było. Ponadto – wg słów Ireny Krzyszkiewicz – rynna przelewowa zamówiona w słonecznej Italii przybyła do pochmurnej Góry dopiero 2 tygodnie po terminie. 

Kierując jedna swój przewidujący wzrok emerytowanej synagorlicy - nauczycielki w przyszłość, burmistrz Góry poinformowała radnych, że wybudowane zostanie - na terenie basenu – lodowisko. Nieckę pod lodowisko wykona nieodpłatnie firma „Gutkowski” a folią wyłoży nasz „Tekom”. Nie podano jednak kto będzie lał wodę do lodowiska. „Tekom” czy Mistrz Wodolejec?

Mówiąc o lodowisku burmistrz Irena Krzyszkiewicz również zastanawiał się głośno: czy będzie zima? Doszła do wniosku, że zimy nie będzie, ale to nic nie szkodzi, bo przy lodowisku będą ławeczki i mieszkańcy Góry będą mogli siedząc na nich podziwiać niezamarznięte oczko wodne. Piękny i budujący pomysł!

Z klarownego niczym maślanka z „Demi” wywodu szefowej gminy dowiedzieliśmy się również, że nastąpi sukcesywne przekazywanie do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Górze, kawałków basenu. Idzie o to, że szanowny pan inspektor ma 21 dni ma przyjęcie obiektu. I aby trwało to szybciej jego zdolność do funkcjonowania będzie pan inspektor konsumował w kawałkach, bo od całości może się zadławić albo popaść w niestrawność żołądkową i odruchem wymiotnym wydalić z siebie całą inwestycję bez koniecznej konsumpcji w celu dopuszczenia do użytkowania.

I to tyle z tej nadzwyczajnej sesji, która miała swój smak i posmak. No, wędlina z górnej półki to nie była.


Powiatowe Święto Wody

Źródło zdjęć do przeróbki: gora.com.pl

sobota, 20 czerwca 2015

Moja osobista dobroć

W poście „Jazdy lokalne” pisałem Państwu o pozbawionym podstaw prawnych pobieraniu przez przewodniczącego Rady Miejskiej, ryczałtu na „jazdy lokalne” w wymiarze do 300 km miesięcznie. Podczas sesji Rady Miejskiej, która odbyła się 16 czerwca br., radni unieważnili uchwałę z 27 kwietnia 2000 r., dotyczącą możliwości korzystania z tego niczym nieuzasadnionego przywileju.

W uzasadnieniu uchwały stwierdzono, że po analizie radcy prawni tutejszego UMiG stwierdzili, że jest ona bezprawna.

Ktoś powie, że dobrze się stało. Ktoś inny stwierdzi, że „załatwiłem” przewodniczącego Rady Miejskiej.

A sam zainteresowany cóż miał do powiedzenia w tej sprawie? Jerzy Kubicki poinformował, że już od miesiąca maja nie pobiera ryczałtu. Obecnie odbywa „jazdy lokalne” pobierając delegacje. Ponadto przewodniczący Jerzy Kubicki stwierdził, że jest to lepsze wyjście, bo jako delegowany jest objęty ubezpieczeniem. A przy ryczałcie nie był. W tym momencie spojrzał w moim kierunku a w oczach jego odczytałem niebywałą wprost wdzięczność za dobroć, którą mu w swojej nieskończonej łaskawości sprawiłem. W moich oczach pojawiły się łzy najwyższego wzruszenia, które zrosiły mi policzki. I gdyby nie to, że wstrzemięźliwy wielce jestem w okazywaniu uczuć płci „brzydkiej”, to rzucilibyśmy sobie się w ramiona, by braterskiego „niedźwiadka” sobie zafundować. Wytrzymałem jednak tę chwilę słabości, gdyż nie jestem rurą z wodociągów miejskich i nie pękłem.

Jak więc widać dzięki mnie wzrósł poziom bezpieczeństwa przewodniczącego, który dzięki mnie będzie korzystał z ubezpieczenia na wypadek, gdyby (nie daj panie Boże!) coś mu się przytrafiło podczas „jazd lokalnych”. Wiemy przecież jaki jest stan dróg powiatowych i gminnych. Niebezpieczeństwo czyha na nich co kilka metrów. Serce me przepojone jest poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. A mówią, żem Kanalia co się zowie!

Kto kręci?

Znowu mamy problem z rzetelną informacją dotyczącą przebiegu sesji Rady Miejskiej, która obradowała 16 czerwca br. Na internetowej stronie gminy znajdujemy tylko część informacji o przebiegu sesji, i to nie najbardziej istotnych z punktu widzenia mieszkańca naszej gminy.

W relacji pominięto całkowitym milczeniem sprawę związaną z firmą „Ekokogeneracja”, która miała – nadal ma niezłomny zamiar – budować spalarnię przetworzonych śmieci przy ul. Wierzbowej.

Sprawę tę poruszyła burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która nieco wzburzona stwierdziła, że w internecie pisze się nieprawdę na temat umowy zawartej przez Zakład Energetyki Cieplnej z „Ekokogeneracją”. A ponieważ to ja w poście "Klasyka ściemy” poruszyłem ów problem, więc jasne dla mnie było stwierdzenie kto pisze ową „nieprawdę”.

Pragnę tylko przypomnieć, że w poście „Klasyka ściemy” dowodziłem, iż nie ma takiej możliwości, by burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która z ramienia gminy sprawuje nadzór właścicielski nad ZEC nie wiedziała, iż tenże ZEC zawarł z „Ekokogeneracją” umowę na dzierżawę terenu przy ul. Wierzbowej na okres 10 lat.

Swoje przekonanie co do niemożności zajścia tego typu nieświadomości u szefowej gminy wywiodłem ze znajomości osobowości burmistrz Ireny Krzyszkiewicz. Co prawda od pewnego czasu jest ona członkinią Platformy, rzekomo Obywatelskiej, ale reszta „platfusów” inteligencją, sprytem, wiedzą i doświadczeniem jej nie dorównuje. O! Gdyby powiedział to starosta – niestety! – Wołowicz uwierzyłbym w ciemno! Ale z szefową gminy rzecz ma się zgoła inaczej.

Napisany przeze mnie post „Klasyka ściemy” wywołany został pewną nerwowością okazywaną przez władze samorządowe naszej gminy, które to „ni z kija – ni z pietruszki” nawoływać zaczęły do pisania przez mieszkańców naszej gminy protestów w sprawie budowy spalarni śmieci. Owe protesty miały posłużyć za alibi dla władzy przed kolejnym postępowaniem przed Samorządowym Kolegium Odwoławczym w Legnicy.

A muszą Państwo wiedzieć, że 7 maja 2015 r. „Ekokogeneracja” otrzymała z SKO w Legnicy decyzję, która uchyliła w całości decyzję burmistrz Ireny Krzyszkiewicz o odmowie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji, czyli budowy spalarni śmieci. SKO nakazało burmistrz Irenie Krzyszkiewicz ponownie rozpatrzyć sprawę. Decyzja SKO zarzuca burmistrz Irenie Krzyszkiewicz wadliwość przeprowadzonego postępowania administracyjnego, niesprecyzowanie przesłanek powodujących niewydanie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji i to tym bardziej, że pozytywnie o środowiskowych uwarunkowaniach wypowiedziała się Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska we Wrocławiu. SKO zauważyło również, iż brak jest podstawy prawnej dla odmowy wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. Z decyzji legnickiej SKO dowiadujemy się również, że odmowę wydania decyzji dla realizacji inwestycji przez „Ekokogenerację” burmistrz Irena Krzyszkiewicz argumentowała …protestami zgłaszanymi przez mieszkańców! Tak więc już wiadomo jest czemu służyć mają protesty, do których pisania szefowa gminy zachęcała na forum „Elki”.

A co na to „Ekokogeneracja”? Zapowiada ona, że w przypadku wygaśnięcia podpisanych z ZEC – em warunkowych umów na dostawę energii cieplnej i w związku z przedłużającym się procesem wydania przez burmistrza Góry decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji, rozważy wystąpienie na drogę sądową o zwrot nakładów, które poniósł w związku z przygotowaniem inwestycji oraz zasądzenie odszkodowania.


Tak sytuacja wygląda na ten ulotny moment. Powróćmy jednak do sesji. Komentując post „Klasyka ściemy” burmistrz stwierdziła, że nic nie wiedziała o 10 letnim terminie dzierżawy przez „Ekokogenerację” działki przy ul. Wierzbowej. Stwierdziła także, że do umowy podpisano aneks, który zmieniał okres dzierżawy z 6 miesięcznego na 10 letni o czym nie była poinformowana przez ówczesnego prezesa ZEC – Jerzego Bireckiego. Wg oświadczenia burmistrz Ireny Krzyszkiewicz w protokołach z posiedzeń Rady Nadzorczej ZEC nie ma wzmianki o 10 letnim okresie dzierżawy, który dodany został – wg jej słów – dopiero w aneksie do umowy., co miało miejsce 30 września 2014 r. Ów aneks, który otrzymała Irena Krzyszkiewicz, miał nie zawierać 1 strony. Szefowa gminy zapewniła równocześnie, że wszelkie dokumenty dotyczące tej sprawy zostaną upublicznione. Na koniec stwierdziła, iż w ZEC działy się też „różne dziwne rzeczy”, ale nie wyjaśniła jakie.

Do dnia dzisiejszego na stronie ZEC żadnych dokumentów dotyczących tej sprawy nie odnalazłem. Takoż samo na internetowej stronie naszej gminy.

By rozwikłać tę nieco zagadkową historię zaglądnąłem na internetową stronę „Ekokogeneracji”. I znalazłem tam taki oto cymes.
A więc umowę dzierżawy podpisano już 16 października 2013 r., czyli miesiąc po konferencji dotyczącej „Technologii instalacji wodorowego generatora energii”, która to odbyła się w sali nr 106 UMiG. W konferencji tej uczestniczyła burmistrz Irena Krzyszkiewicz, ówczesny prezes ZEC – Jerzy Birecki oraz prezes „Ekokogeneracji” – Jerzy Rychlicki.

Na internetowej stronie „Ekokogeneracji” przeglądnąłem wykaz umów z innymi gminami, które zdecydowały się na budowę spalarni śmieci. I tak w Brodnicy umowa dzierżawy opiewa na okres 10 lat. Nowy Dwór Mazowiecki - 10 lat dzierżawy. Dlaczego więc w Górze okres dzierżawy miałby trwać 6 miesięcy?! Jakoś tego nie pojmuję, bo włożyć w inwestycję ok. 10 mln zł i nie mieć pewności, że ten interes się zwróci, to chyba filantrop jakiś musi być inwestorem.

Szkoda tylko, że burmistrz Irena Krzyszkiewicz, nie poinformowała radnych (i tak nikt nie pytał!), dlaczego np. jeszcze w 2014 r. nie wyciągnięto konsekwencji służbowych wobec byłego prezesa ZEC – Jerzego Bireckiego?

Żal też, że nie usłyszeliśmy czy zbadano pod względem prawnym, czy były prezes ZEC miał prawo do samodzielnego podpisania aneksu do umowy. Przykro też słuchać, gdy szefowa gminy przyznaje się do niestarannego nadzoru właścicielskiego nad spółką będącą własnością gminy a więc wszystkich. Warto byłoby też spytać o dalsze losy członków Rady Nadzorczej ZEC, którzy najwyraźniej zawalili sprawę na całej linii.

Rysuje się przed naszą gminą widmo procesu a mieszkańcy wciąż nie wiedzą kto jest winien i w jakim stopniu. Opinia publiczna informowana jest o sprawie wybiórczo, i jak widać nie w pełni. Miejmy nadzieję, że uda się uniknąć procesu i wypłacenia odszkodowania. Wypada wierzyć, że nie powtórzy się, jak zły sen, sytuacja jaką powiat miał z wysypiskiem śmieci w Rudnej Wielkiej.

Sądzę, że dla jasności sprawy całość dokumentów związanych z „Ekokogeneracją” należy ujawnić, by nie dawać pola do plotek i niesłusznych oskarżeń. Tylko cudowna prawda jest tutaj pożądana. Że ktoś tu kręci to czuć. Chodzi tylko o to, by ustalić kto!

sobota, 13 czerwca 2015

Pisz pan na Berdyczów

Onegdaj, bo 11 maja roku Pańskiego, skierowałem maila do dyrektora Administracji Lokali Komunalnych w Górze, w którym to zawarłem nieco pytań dotyczących funkcjonowania tej jednostki. Prawdę mówiąc działalność ALK, która nie cieszy się dobrą opinią wśród tych, którzy zmuszeni są do korzystania z jej wątpliwej jakości usług. Na czele tej jednostki, która podlega bezpośrednio burmistrz Irenie Krzyszkiewicz, stoi dyrektor Marek Downar. Poniżej mają Państwo skriny pytań, które zadałem dyrektorowi ALK, a na które do dnia dzisiejszego nie otrzymałem odpowiedzi. Sytuację też resztą przewidziałem, gdyż nieco znam dyrektora ALK i wiedziałem, że odpowiedzi na moje pytania go przerosną. Przerost ów nastąpi z prostego powodu: dyrektor ALK tych pytań nie ogarnie! I się nie myliłem.




Podczas majowej sesji naszej niezrównanej Rady Miejskiej miało miejsce takie oto wydarzenie. Niezrównany w wygadywaniu głupot i pseudo – mądrości przewodniczący tego szlachetnego ciała uchwałodawczego – Jerzy „chochoł” Kubicki – zarzucił radnemu Adrianowi Grochowiakowi że ten dezorganizuje pracę szanownego dyrektora – i teraz uwaga! – poprzez żądanie od dyrektora tegoż ALK różnych informacji.

W celu ukazania rozpaczliwej sytuacji dyrektora ALK pozwolono mu również na występ. Wzmiankowany dyrektor wstał i zaczął najzwyczajniej jęczeć, biadolić i lamentować nad swoim niezwykle ciężkim położeniem. Sytuacja stała się ciężko kretyńska i zalatująca zapachem komuszym. Nad salą obrad zawisła ciężka atmosfera. „Poszkodowany” dyrektor ALK nieomal łkał opowiadając o „niegodziwościach” radnego Adriana Grochowiaka. My zbierało się na śmiech, bo podobnych cyrków dawno nie widziałem. Pełne kuglarstwo samorządowe! Tyle, że aktor tandetą zalatywał. Dyrektor ALK jako aktor (nawet amator) kompletnie się nie sprawdził. Jako dyrektor ALK natomiast się sprawdził, bo biadolił zgodnie z wolą jaśnie nam panujących.

Należy też – by być obiektywnym – skierować słowa najwyższej przestrogi pod adresem radnego Adriana Grochowiaka. Szanowny pan radny sądzi, że w naszej lokalnej odmianie tzw. „samorządu” można tak sobie hasać i pytać bez odgórnej akceptacji? Co pan sobie wyobraża? Że taki dyrektor ALK jest od odpowiadania na pana pytania? A może by pan najpierw uzgodnił treść pytań? Przesłał je dyrektorowi ALK do konsultacji i akceptacji? Co by panu zaszkodziło. Ale nie! Pan nie chce się trzymać niedawno ustanowionej tradycji! Pan – za przeproszeniem! - szczasz na wypracowane w pocie czoła tradycje naszego samorządu w naszym lokalnym wydaniu! Pan śmiesz mieć inne zdanie niż samorządowa władza! Pan najwyraźniej nie zauważasz, że przygniatająca większość radnych popiera panią burmistrz, chociaż nie bardzo wie o co chodzi. A pan chcesz mieć własne zdanie! Nie tutaj, szanowny panie radny! Nie tutaj i nie teraz!

Albo takie wyskakiwanie z wątpliwościami podczas sesji. Wyciąganie różnych rzeczy na wierzch. A nie można tak zdusić tej żądzy wiedzy w sobie? Patrz pan, jak reszta radnych o nic nie pyta, nie ma wątpliwości, duchowych rozterek i głosuje „po kursie i obowiązującej linii”. I miewają się dobrze! Dieta leci, szefowa zadowolona, pochwali, uśmiech skieruje, rączkę gładą poda. I fajnie jest! Taki samorządowiec jest ceniony, niczym tombak wśród Buszmenów.


Wracając do rzeczy stwierdzić trzeba, że ja odpowiedzi na zadane pytania od dyrektora ALK wydębię. Po swojej stronie mam prawo a nie tzw. „lokalną samorządową tradycję”. Będzie dyrektora to bolało, bo boleć musi. Wszak cierpienie uszlachetnia. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Na ratunek



Niegdyś w tym miejscu znajdował się park cieszący się dużym powodzeniem wśród górowian. Miał on jeszcze tradycję przedwojenną i stanowił uroczy kompleks zieleni w samym sercu naszego miasta.


Obecnie zamiast parku mamy zabetonowaną nawierzchnię, która uroku miastu nie dodaje i tak naprawdę nie rozwiązuje problemów z parkowaniem w mieście, gdyż jak informowali mnie już wielokrotnie znajomi kierowcy, na parkingu tym odnaleźć można wciąż samochody o tych powtarzających się numerach rejestracyjnych. Pomimo, że znajduje się tam tabliczka informująca o możliwości postoju do 2 godzin to jednak informacja ta jest przez wielu posiadaczy aut ignorowana. Z ubolewaniem jednak stwierdzić należy, że parking ten jest bezpłatny, gdyż wybudowany jest z funduszy unijnych, a to nie pozwala postawić tam parkometrów – ulubionych gadżetów pani burmistrz. Trzeba przyznać, że przepisy unijne nie pozwalające na taki myk, są w niesmak wielu kierowcom, którzy z utęsknieniem oczekują na możliwość wniesienia symbolicznej złotówki do kasy gminy, by przewodniczący Rady Miejskiej Jerzy „Chochoł” Kubicki mógł swobodnie pobrać ok. 250 złotych na sławetne „jazdy lokalne”.

W miniony piątek spotkałem swojego dobrego znajomego Przemka. Poinformował mnie on z wyraźnym przejęciem w głosie, że świerk ten wykazuje wyraźne objawy obumierania. Podzieliłem niepokój szanownego kolegi, gdyż pod tym świerkiem nie jednokrotnie w młodości działy się rzeczy, które wspominam dzisiaj z rozrzewnieniem. Z kolei kolega Przemek ma do świerku stosunek potrosze rodzinny. Drzewo te zasadził jego dziadek Jan Janowski, który tuż po wojnie uruchamiał górowskie wodociągi i przez wiele lat był ich kierownikiem.

Ponieważ niezbyt chciało mi się iść na tę betonową pustynię, która jest po prostu odrażająca postanowiłem wykonać telefon w celu poinformowania niedoinformowanej władzy o sytuacji w jakiej znajduje się świerk.

Pierwszy telefon wykonałem do wydziału ochrony środowiska urzędu, ale okazało się, że pani naczelnik ma urlop. A drzewo cierpi! Drugi telefon wykonałem do Tekomu, który opiekuje się miejską zielenią. Tam nikt nie powiedział mi nic, gdyż telefon był głuchy niczym pień. A drzewo usycha! Trzeci telefon wykonałem do sekretariatu burmistrza i poprosiłem o połączenie z wiceburmistrzem, co pani sekretarka wykonała, ale okazało się, że wiceburmistrz Andrzej Rogala ma naradę i w tej sytuacji nie może ze mną rozmawiać. A drzewo cierpi!

Widząc, że sytuacja jest beznadziejna – a drzewo cierpi! - postanowiliśmy z Przemkiem zająć się sprawą osobiście. Dokonaliśmy wizji lokalnej i zauważyliśmy, że drzewo usycha, a ziemia wokół niego jest tak sama twarda jak betonowa kostka położona na parkingu.
Po krótkiej naradzie do współpracy zaprosiliśmy radnego Adriana Grochowiaka, którego pradziadkiem był „ojciec” tegoż drzewa. Radny Grochowiak zadzwonił do jednego z pracowników Nadleśnictwa i zasięgnął fachowej porady co do sposobu przyjścia z pomocą choremu drzewu. Przystąpiono do organizacji akcji ratunkowej.

Adrian Grochowiak ze swojej diety zakupił: 160 litrów kory pod iglaki i paczkę jakościowego nawozu. Kolega Przemek poświęcił starannie zbieraną wodę deszczową w ilości 200 litrów, ponadto zapożyczył się u sąsiadów poprzez pożyczenie szpadla. Wszystko zostało to załadowane do samochodów i zawiezione na miejsce akcji.

Tuż po godzinie 18 rozpoczęły się prace. Wylano pierwszy baniak wody (50 litrów), by zmiękczyć glebę. Woda wsiąkła jak w gąbkę, ale pożyczonego od sąsiada szpadelka nie dało się nadal wbić. Wylano kolejne 50 litrów wody, która nadal wsiąkała niczym w gąbkę i rozpoczęto zmiękczanie ziemskiej skorupy, która w tym miejscu przypominała lawę wulkaniczną.



Szło ciężko, żmudnie i powoli. Po kolei z ziemi pod drzewem wyciągaliśmy: dwa fragmenty starych krawężników o łącznej wadze ponad 20 kg, pięć cegieł z grubsza pokruszonych, nieco kamieni, fragmenty szkła i kilkadziesiąt metrów plastykowych linek używanych do pakowania kostki brukowej.






Grunt sporo się obniżył i w tej sytuacji mogliśmy przystąpić do rozsypania nawozu a następnie 160 litrów kory.



Widzieliśmy jednak, że 100 litrów wody to dla odwodnionego drzewka jest zbyt mało i w tej sytuacji udaliśmy się po kolejne 100 litrów. A drzewko w tym czasie już piło i mniej cierpiało! Wróciliśmy z kolejną porcją wody i zasililiśmy drzewo tym życiodajnym płynem.


Praca dobiegła końca i zadowoleni – a drzewko pije i odżywa! - udaliśmy się oddać sąsiadowi szpadel. 




Obszar wokół drzewa, który nie został pokryty kostką jest zbyt mały by dostarczyć świerkowi odpowiednią ilość wody. Jeżeli drzewo to nie będzie podlewane to prędzej czy później trafi je szlag. Tak jak trafił szlag prezydenturę Bronka (ależ się cieszę!). Widać było wyraźnie, że ktoś pokpił sprawę z drzewkiem i zamiast prawdziwej żyznej ziemi nasypany został tam zwykły pospolity piach i zakopano przeróżne śmieci. Ktoś tę inwestycję odbierał i na to uwagi nie zwrócił. A szkoda! Bo teraz mamy kłopot polegający na tym, że przy braku należytego nadzoru drzewo to uschnie. Każde drzewo w naszym mieście jest cenne, gdyż nadaje mu uroku. Należy mieć nadzieję, że władze docenią wagę tego problemu i spowodują by odpowiednie służby regularnie zajmowały się świerkiem, który ma pół wieku. Przypomnę tylko, że kadencja żadnej władzy nie trwa pół wieku, a drzewo to widziało nie jedną kadencję, nie jednego radnego, burmistrza i naczelnika. Ich nie ma, a on trwa. I niech tak zostanie.

Klasyka ściemy

Stare przysłowie mówi, że baba się nie przeżegna, dopóki piorunu nie usłyszy. Tak też dzieje się w naszej gminie, gdzie burmistrz Irena Krzyszkiewicz – najpierw nagrzeszywszy do woli – obecnie w stan głębokiej pokuty wpadła i wzorem papieży wzywa do ogólno gminnej krucjaty. Krucjata owa ma być skierowana przeciwko poganom, którzy nie szanują naszego środowiska i chcą zbudować spalarnię śmieci, która ma podgrzewać wodę. Mowa tu o spalarni, która mieścić się ma przy ul. Wierzbowej.

Na portalu „Panoramy Leszczyńskiej” zapoznać się na ten  wynurzeniami szefowej gminy na ten temat. Pokrótce mówiąc z gadki burmistrzyni nic a nic nie wynika. Jakiś taki chaos informacyjny tam panuje i mnogość niedopowiedzeń. Gdy teks w „PL” przeczyta ktoś, kto nie jest wtajemniczony w sedno samorządowych spraw może odnieść dziwne odczucia.

Odczucie pierwsze jest takie, iż nie wiadomo jaka firma (z Marsa?!), wylądowała w Górze, upatrzyła sobie teren przy ul. Wierzbowej i postanowiła wybudować tam wredną spalarnię śmieci. Dalej Czytelnik może odnieść nieodparte wrażenie, że ta inwazja obcych odbyła się w sposób skryty i zakamuflowany a władze naszej gminy całkowicie nic o tym nie wiedziały.

Warto więc i należy – w imię szacunku dla prawdy – przypomnieć jak rzeczy miały się rzeczywiście, czyli bez picu i informacyjnego zadymiania obrazu.

Mamy w Górze firmę o wdzięcznej nazwie Zakład Energetyki Cieplnej. Pod względem prawnym jest on spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Jej właścicielem jest gmina Góra. Jak to w spółkach bywa, bo jest zgodne z prawem, zarządza nią zgromadzenie wspólników. Gmina ma 100% udziałów w spółce ZEC, a więc z braku innych wspólników, funkcję zgromadzenia wspólników pełni jednoosobowo burmistrz Irena Krzyszkiewicz.

To właśnie spółka ZEC podpisała z firmą Ekokogeneracja S.A. w Warszawie umowę o wydzierżawieniu na 10 części terenu przy ul. Wierzbowej, gdzie miała zostać zrealizowana ta inwestycja. Usytuowanie spalarni – teren przy kotłowni gazowej.

Jak więc jasno widać inwazji obcych nie było, aneksji również a władze gminy doskonale wiedziały co i z kim zostało podpisane. I dodajmy tu od razu, że podpisano umowę bez konsultacji z mieszkańcami gminy. Oczywiście, w myśl zasady, że najważniejsze jest dobro mieszkańców. Zasady jedynie u nas deklaratywnej, bo życie i praktyka dowodzi niebywałej wprost arogancji naszej władzy w kwestii konsultacji społecznych.

Powiedzieć też sobie musimy szczerze i otwarcie, że bez wiedzy i akceptacji zgromadzenia wspólników, czyli Ireny Krzyszkiewicz, rzecz cała nie mogła zaistnieć.

Co prawda 3 września 2014 r. odbyło się w Domu Kultury spotkanie z mieszkańcami, ale było ono efektem nacisku mieszkańców zaniepokojonych wizją budowy spalarni śmieci. Pamiętać też należy, że za pasem były wybory na burmistrza i jakiś ruch uspokajający opinię publiczna należało wykonać. Powiedzmy też sobie, że nie były to konsultacje społeczne, ale luźna gadka, podczas której reprezentant inwestora zaproponował niebywałą arogancję i butę wobec mieszkańców zebranych w kinowej sali.

W artykule zamieszczonym na portalu „PL” odnajdujemy wątek, w którym szefowa gminy, sprawczyni tego całego ambarasu, apeluje do mieszkańców miasta, by ci pisali protesty, ale mają być one rzeczowo uargumentowane.

I w tym miejscu ja nie wiem czy mam śmiać się, płakać, wyć i drzeć włosy z głowy. Nagle pani burmistrz przypomniała sobie o mieszkańcach. A ja skromnie pytam: a czemuż to szanowna pani burmistrz nie pytała mieszkańców o wyrażenie opinii zanim podpisano umowę? Wówczas lud był za głupi a po niecałym roku niebywale wprost zmądrzał i dojrzał do pisania protestów?

A czemuż to lud ma wymagać gorące kasztany z tego ogniska? Lud ani ogniska nie rozpalał, ani też śmieciowych kasztanów tam nie wrzucał? A czemuż to na internetowej stronie Góry nie ma umowy z firmą Ekokogeneracja? Czy pani burmistrz uważa, że lud za głupi jest, by zrozumieć treść umowy? Za głupi na dostęp do umowy, ale mądry by pisać protesty?

Ktoś zajebał sprawę po całości, śmieci ante portas, więc ludu na barykady?! Lud ma chronić dupska tych, którzy rzecz cała spartaczyli. Oj, jak wtedy kocha się lud!


A my nie dajmy się robić w „wała”. Nie jesteśmy pachołkami władzy, by lecieć na jej wezwanie, gdy sama nawarzyła kaszy. Niech władza sobie ją konsumuje w zaciszu gabinetów, tak jak w zaciszu i skrycie, bez powiadomienia ludu, podpisywała umowę. A jak władza skonsumuje umowę to ludowi w gardle stanie. A jak coś stoi człowiekowi w gardle to musi to usunąć. Z praktyki wiem, że najlepiej jest wyrzygać.

środa, 3 czerwca 2015

Samorządowa znieczulica?

W Polsce istnieje Karta Dużej Rodziny, którą wprowadzono na podstawie ustawy z 5 grudnia 2014 r. Przyznawana jest ona każdemu członkowi rodziny, także rodzinom zastępczym i rodzinnym domom dziecka. Karta Dużej Rodziny przysługuje dzieciom z wielodzietnych rodzin w wieku do lat 18 oraz tym, które nie ukończyły 25 roku życia, ale nadal pobierają naukę. KDR objęte są również osoby niepełnosprawne, które otrzymują ją na okres trwania orzeczenia o niepełnosprawności. Karta przyznawana jest bezpłatnie a jej otrzymanie nie wiąże się z kryterium dochodowym.

Nie będę Państwa nudził przytaczaniem zniżek ustawowych, które przysługują z racji posiadania KDR. Dodać jednak należy, że poza zniżkami ustawowymi posiadanie KDR daje uprawnienia także do korzystania ze zniżek handlowych. Dobrowolnie w program KDR włączyło się szereg instytucji publicznych i firm prywatnych np. PKO BP, BOŚ, sieć kin Helios, centra handlowe, stacje paliw Lotos, supermarkety Alma i wielu innych partnerów. Wszystko to odbyło się na zasadzie pełnej dobrowolności.

W naszej gminie również wydawane są Karty Dużej Rodziny. W roku ubiegłym otrzymało je br. 17 wielodzietnych rodzin. Do maja br. KDR otrzymało 59 rodzin wielodzietnych. Trudna do oszacowania jest liczba rodzin mających uprawnienia do otrzymania KDR. Z informacji zaczerpniętych z górowskiego OPS – u w wypłacono w maju br. 186 rodzinom zasiłek na 3 i kolejne dziecko. Jak więc widać KDR nie cieszy się w naszej gminie jakimś szczególnym powodzeniem. Wypada więc zapytać – dlaczego?

Włodarze gminy Góra przyjęli do informacji fakt istnienia Karty Dużej Rodziny. Przyjęli, bo musieli, gdyż tak nakazywała ustawa. Dotąd jednak nie uczyniono nawet najmniejszego kroku, by przeszczepić ją na grunt naszej gminy. Idzie o to, by owym wielodzietnym rodzinom również zaproponowała coś gmina. I nie idzie tu o wyrazy uznania, kwiaty, uśmiechy i klepanie po ramieniu, ale o realną materialna pomoc dla tych rodzin.

A szkoda, bo w wielu miastach i gminach jeszcze przed uchwaleniem ustawy funkcjonowały kart wspomagające rodziny wielodzietne. Wiele samorządów widząc problem same się z nim zmierzyły, nie oczekując na żadne wytyczne z góry. To jest łatwe do sprawdzenia w Internecie.

Warto byłoby, by władze samorządowe naszej gminy też realnie włączyły się w program KDR. I przyszły rodzinom wielodzietnym z wymierną pomocą. A taką można stworzyć.

Dlaczego na przykład nie umożliwić dzieciom z rodzin wielodzietnych wstępu do górowskiego kina za znaczną zniżką? Czemu nie zastosować znaczącej zniżki na bilety uprawniające do wejścia na basen miejski? Czyż nie można zastosować zniżek na korzystanie z siłowni, wynajmu sal sportowych? Można – ale należy chcieć – wprowadzić zniżki za gospodarowanie odpadami komunalnymi zbieranymi w sposób selektywny dla rodzin wielodzietnych.


Wszak wszystko to można zrobić, ale pod warunkiem sprzyjającego klimatu ze strony władzy samorządowej wobec rodzin wielodzietnych. Szkoda tylko, że dotąd tego w naszej gminie nie zrobiono, bo czasu było na to od cholery. Na co więc się czeka?