sobota, 20 czerwca 2015

Moja osobista dobroć

W poście „Jazdy lokalne” pisałem Państwu o pozbawionym podstaw prawnych pobieraniu przez przewodniczącego Rady Miejskiej, ryczałtu na „jazdy lokalne” w wymiarze do 300 km miesięcznie. Podczas sesji Rady Miejskiej, która odbyła się 16 czerwca br., radni unieważnili uchwałę z 27 kwietnia 2000 r., dotyczącą możliwości korzystania z tego niczym nieuzasadnionego przywileju.

W uzasadnieniu uchwały stwierdzono, że po analizie radcy prawni tutejszego UMiG stwierdzili, że jest ona bezprawna.

Ktoś powie, że dobrze się stało. Ktoś inny stwierdzi, że „załatwiłem” przewodniczącego Rady Miejskiej.

A sam zainteresowany cóż miał do powiedzenia w tej sprawie? Jerzy Kubicki poinformował, że już od miesiąca maja nie pobiera ryczałtu. Obecnie odbywa „jazdy lokalne” pobierając delegacje. Ponadto przewodniczący Jerzy Kubicki stwierdził, że jest to lepsze wyjście, bo jako delegowany jest objęty ubezpieczeniem. A przy ryczałcie nie był. W tym momencie spojrzał w moim kierunku a w oczach jego odczytałem niebywałą wprost wdzięczność za dobroć, którą mu w swojej nieskończonej łaskawości sprawiłem. W moich oczach pojawiły się łzy najwyższego wzruszenia, które zrosiły mi policzki. I gdyby nie to, że wstrzemięźliwy wielce jestem w okazywaniu uczuć płci „brzydkiej”, to rzucilibyśmy sobie się w ramiona, by braterskiego „niedźwiadka” sobie zafundować. Wytrzymałem jednak tę chwilę słabości, gdyż nie jestem rurą z wodociągów miejskich i nie pękłem.

Jak więc widać dzięki mnie wzrósł poziom bezpieczeństwa przewodniczącego, który dzięki mnie będzie korzystał z ubezpieczenia na wypadek, gdyby (nie daj panie Boże!) coś mu się przytrafiło podczas „jazd lokalnych”. Wiemy przecież jaki jest stan dróg powiatowych i gminnych. Niebezpieczeństwo czyha na nich co kilka metrów. Serce me przepojone jest poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. A mówią, żem Kanalia co się zowie!

Kto kręci?

Znowu mamy problem z rzetelną informacją dotyczącą przebiegu sesji Rady Miejskiej, która obradowała 16 czerwca br. Na internetowej stronie gminy znajdujemy tylko część informacji o przebiegu sesji, i to nie najbardziej istotnych z punktu widzenia mieszkańca naszej gminy.

W relacji pominięto całkowitym milczeniem sprawę związaną z firmą „Ekokogeneracja”, która miała – nadal ma niezłomny zamiar – budować spalarnię przetworzonych śmieci przy ul. Wierzbowej.

Sprawę tę poruszyła burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która nieco wzburzona stwierdziła, że w internecie pisze się nieprawdę na temat umowy zawartej przez Zakład Energetyki Cieplnej z „Ekokogeneracją”. A ponieważ to ja w poście "Klasyka ściemy” poruszyłem ów problem, więc jasne dla mnie było stwierdzenie kto pisze ową „nieprawdę”.

Pragnę tylko przypomnieć, że w poście „Klasyka ściemy” dowodziłem, iż nie ma takiej możliwości, by burmistrz Irena Krzyszkiewicz, która z ramienia gminy sprawuje nadzór właścicielski nad ZEC nie wiedziała, iż tenże ZEC zawarł z „Ekokogeneracją” umowę na dzierżawę terenu przy ul. Wierzbowej na okres 10 lat.

Swoje przekonanie co do niemożności zajścia tego typu nieświadomości u szefowej gminy wywiodłem ze znajomości osobowości burmistrz Ireny Krzyszkiewicz. Co prawda od pewnego czasu jest ona członkinią Platformy, rzekomo Obywatelskiej, ale reszta „platfusów” inteligencją, sprytem, wiedzą i doświadczeniem jej nie dorównuje. O! Gdyby powiedział to starosta – niestety! – Wołowicz uwierzyłbym w ciemno! Ale z szefową gminy rzecz ma się zgoła inaczej.

Napisany przeze mnie post „Klasyka ściemy” wywołany został pewną nerwowością okazywaną przez władze samorządowe naszej gminy, które to „ni z kija – ni z pietruszki” nawoływać zaczęły do pisania przez mieszkańców naszej gminy protestów w sprawie budowy spalarni śmieci. Owe protesty miały posłużyć za alibi dla władzy przed kolejnym postępowaniem przed Samorządowym Kolegium Odwoławczym w Legnicy.

A muszą Państwo wiedzieć, że 7 maja 2015 r. „Ekokogeneracja” otrzymała z SKO w Legnicy decyzję, która uchyliła w całości decyzję burmistrz Ireny Krzyszkiewicz o odmowie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji, czyli budowy spalarni śmieci. SKO nakazało burmistrz Irenie Krzyszkiewicz ponownie rozpatrzyć sprawę. Decyzja SKO zarzuca burmistrz Irenie Krzyszkiewicz wadliwość przeprowadzonego postępowania administracyjnego, niesprecyzowanie przesłanek powodujących niewydanie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji i to tym bardziej, że pozytywnie o środowiskowych uwarunkowaniach wypowiedziała się Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska we Wrocławiu. SKO zauważyło również, iż brak jest podstawy prawnej dla odmowy wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. Z decyzji legnickiej SKO dowiadujemy się również, że odmowę wydania decyzji dla realizacji inwestycji przez „Ekokogenerację” burmistrz Irena Krzyszkiewicz argumentowała …protestami zgłaszanymi przez mieszkańców! Tak więc już wiadomo jest czemu służyć mają protesty, do których pisania szefowa gminy zachęcała na forum „Elki”.

A co na to „Ekokogeneracja”? Zapowiada ona, że w przypadku wygaśnięcia podpisanych z ZEC – em warunkowych umów na dostawę energii cieplnej i w związku z przedłużającym się procesem wydania przez burmistrza Góry decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji, rozważy wystąpienie na drogę sądową o zwrot nakładów, które poniósł w związku z przygotowaniem inwestycji oraz zasądzenie odszkodowania.


Tak sytuacja wygląda na ten ulotny moment. Powróćmy jednak do sesji. Komentując post „Klasyka ściemy” burmistrz stwierdziła, że nic nie wiedziała o 10 letnim terminie dzierżawy przez „Ekokogenerację” działki przy ul. Wierzbowej. Stwierdziła także, że do umowy podpisano aneks, który zmieniał okres dzierżawy z 6 miesięcznego na 10 letni o czym nie była poinformowana przez ówczesnego prezesa ZEC – Jerzego Bireckiego. Wg oświadczenia burmistrz Ireny Krzyszkiewicz w protokołach z posiedzeń Rady Nadzorczej ZEC nie ma wzmianki o 10 letnim okresie dzierżawy, który dodany został – wg jej słów – dopiero w aneksie do umowy., co miało miejsce 30 września 2014 r. Ów aneks, który otrzymała Irena Krzyszkiewicz, miał nie zawierać 1 strony. Szefowa gminy zapewniła równocześnie, że wszelkie dokumenty dotyczące tej sprawy zostaną upublicznione. Na koniec stwierdziła, iż w ZEC działy się też „różne dziwne rzeczy”, ale nie wyjaśniła jakie.

Do dnia dzisiejszego na stronie ZEC żadnych dokumentów dotyczących tej sprawy nie odnalazłem. Takoż samo na internetowej stronie naszej gminy.

By rozwikłać tę nieco zagadkową historię zaglądnąłem na internetową stronę „Ekokogeneracji”. I znalazłem tam taki oto cymes.
A więc umowę dzierżawy podpisano już 16 października 2013 r., czyli miesiąc po konferencji dotyczącej „Technologii instalacji wodorowego generatora energii”, która to odbyła się w sali nr 106 UMiG. W konferencji tej uczestniczyła burmistrz Irena Krzyszkiewicz, ówczesny prezes ZEC – Jerzy Birecki oraz prezes „Ekokogeneracji” – Jerzy Rychlicki.

Na internetowej stronie „Ekokogeneracji” przeglądnąłem wykaz umów z innymi gminami, które zdecydowały się na budowę spalarni śmieci. I tak w Brodnicy umowa dzierżawy opiewa na okres 10 lat. Nowy Dwór Mazowiecki - 10 lat dzierżawy. Dlaczego więc w Górze okres dzierżawy miałby trwać 6 miesięcy?! Jakoś tego nie pojmuję, bo włożyć w inwestycję ok. 10 mln zł i nie mieć pewności, że ten interes się zwróci, to chyba filantrop jakiś musi być inwestorem.

Szkoda tylko, że burmistrz Irena Krzyszkiewicz, nie poinformowała radnych (i tak nikt nie pytał!), dlaczego np. jeszcze w 2014 r. nie wyciągnięto konsekwencji służbowych wobec byłego prezesa ZEC – Jerzego Bireckiego?

Żal też, że nie usłyszeliśmy czy zbadano pod względem prawnym, czy były prezes ZEC miał prawo do samodzielnego podpisania aneksu do umowy. Przykro też słuchać, gdy szefowa gminy przyznaje się do niestarannego nadzoru właścicielskiego nad spółką będącą własnością gminy a więc wszystkich. Warto byłoby też spytać o dalsze losy członków Rady Nadzorczej ZEC, którzy najwyraźniej zawalili sprawę na całej linii.

Rysuje się przed naszą gminą widmo procesu a mieszkańcy wciąż nie wiedzą kto jest winien i w jakim stopniu. Opinia publiczna informowana jest o sprawie wybiórczo, i jak widać nie w pełni. Miejmy nadzieję, że uda się uniknąć procesu i wypłacenia odszkodowania. Wypada wierzyć, że nie powtórzy się, jak zły sen, sytuacja jaką powiat miał z wysypiskiem śmieci w Rudnej Wielkiej.

Sądzę, że dla jasności sprawy całość dokumentów związanych z „Ekokogeneracją” należy ujawnić, by nie dawać pola do plotek i niesłusznych oskarżeń. Tylko cudowna prawda jest tutaj pożądana. Że ktoś tu kręci to czuć. Chodzi tylko o to, by ustalić kto!

sobota, 13 czerwca 2015

Pisz pan na Berdyczów

Onegdaj, bo 11 maja roku Pańskiego, skierowałem maila do dyrektora Administracji Lokali Komunalnych w Górze, w którym to zawarłem nieco pytań dotyczących funkcjonowania tej jednostki. Prawdę mówiąc działalność ALK, która nie cieszy się dobrą opinią wśród tych, którzy zmuszeni są do korzystania z jej wątpliwej jakości usług. Na czele tej jednostki, która podlega bezpośrednio burmistrz Irenie Krzyszkiewicz, stoi dyrektor Marek Downar. Poniżej mają Państwo skriny pytań, które zadałem dyrektorowi ALK, a na które do dnia dzisiejszego nie otrzymałem odpowiedzi. Sytuację też resztą przewidziałem, gdyż nieco znam dyrektora ALK i wiedziałem, że odpowiedzi na moje pytania go przerosną. Przerost ów nastąpi z prostego powodu: dyrektor ALK tych pytań nie ogarnie! I się nie myliłem.




Podczas majowej sesji naszej niezrównanej Rady Miejskiej miało miejsce takie oto wydarzenie. Niezrównany w wygadywaniu głupot i pseudo – mądrości przewodniczący tego szlachetnego ciała uchwałodawczego – Jerzy „chochoł” Kubicki – zarzucił radnemu Adrianowi Grochowiakowi że ten dezorganizuje pracę szanownego dyrektora – i teraz uwaga! – poprzez żądanie od dyrektora tegoż ALK różnych informacji.

W celu ukazania rozpaczliwej sytuacji dyrektora ALK pozwolono mu również na występ. Wzmiankowany dyrektor wstał i zaczął najzwyczajniej jęczeć, biadolić i lamentować nad swoim niezwykle ciężkim położeniem. Sytuacja stała się ciężko kretyńska i zalatująca zapachem komuszym. Nad salą obrad zawisła ciężka atmosfera. „Poszkodowany” dyrektor ALK nieomal łkał opowiadając o „niegodziwościach” radnego Adriana Grochowiaka. My zbierało się na śmiech, bo podobnych cyrków dawno nie widziałem. Pełne kuglarstwo samorządowe! Tyle, że aktor tandetą zalatywał. Dyrektor ALK jako aktor (nawet amator) kompletnie się nie sprawdził. Jako dyrektor ALK natomiast się sprawdził, bo biadolił zgodnie z wolą jaśnie nam panujących.

Należy też – by być obiektywnym – skierować słowa najwyższej przestrogi pod adresem radnego Adriana Grochowiaka. Szanowny pan radny sądzi, że w naszej lokalnej odmianie tzw. „samorządu” można tak sobie hasać i pytać bez odgórnej akceptacji? Co pan sobie wyobraża? Że taki dyrektor ALK jest od odpowiadania na pana pytania? A może by pan najpierw uzgodnił treść pytań? Przesłał je dyrektorowi ALK do konsultacji i akceptacji? Co by panu zaszkodziło. Ale nie! Pan nie chce się trzymać niedawno ustanowionej tradycji! Pan – za przeproszeniem! - szczasz na wypracowane w pocie czoła tradycje naszego samorządu w naszym lokalnym wydaniu! Pan śmiesz mieć inne zdanie niż samorządowa władza! Pan najwyraźniej nie zauważasz, że przygniatająca większość radnych popiera panią burmistrz, chociaż nie bardzo wie o co chodzi. A pan chcesz mieć własne zdanie! Nie tutaj, szanowny panie radny! Nie tutaj i nie teraz!

Albo takie wyskakiwanie z wątpliwościami podczas sesji. Wyciąganie różnych rzeczy na wierzch. A nie można tak zdusić tej żądzy wiedzy w sobie? Patrz pan, jak reszta radnych o nic nie pyta, nie ma wątpliwości, duchowych rozterek i głosuje „po kursie i obowiązującej linii”. I miewają się dobrze! Dieta leci, szefowa zadowolona, pochwali, uśmiech skieruje, rączkę gładą poda. I fajnie jest! Taki samorządowiec jest ceniony, niczym tombak wśród Buszmenów.


Wracając do rzeczy stwierdzić trzeba, że ja odpowiedzi na zadane pytania od dyrektora ALK wydębię. Po swojej stronie mam prawo a nie tzw. „lokalną samorządową tradycję”. Będzie dyrektora to bolało, bo boleć musi. Wszak cierpienie uszlachetnia. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Na ratunek



Niegdyś w tym miejscu znajdował się park cieszący się dużym powodzeniem wśród górowian. Miał on jeszcze tradycję przedwojenną i stanowił uroczy kompleks zieleni w samym sercu naszego miasta.


Obecnie zamiast parku mamy zabetonowaną nawierzchnię, która uroku miastu nie dodaje i tak naprawdę nie rozwiązuje problemów z parkowaniem w mieście, gdyż jak informowali mnie już wielokrotnie znajomi kierowcy, na parkingu tym odnaleźć można wciąż samochody o tych powtarzających się numerach rejestracyjnych. Pomimo, że znajduje się tam tabliczka informująca o możliwości postoju do 2 godzin to jednak informacja ta jest przez wielu posiadaczy aut ignorowana. Z ubolewaniem jednak stwierdzić należy, że parking ten jest bezpłatny, gdyż wybudowany jest z funduszy unijnych, a to nie pozwala postawić tam parkometrów – ulubionych gadżetów pani burmistrz. Trzeba przyznać, że przepisy unijne nie pozwalające na taki myk, są w niesmak wielu kierowcom, którzy z utęsknieniem oczekują na możliwość wniesienia symbolicznej złotówki do kasy gminy, by przewodniczący Rady Miejskiej Jerzy „Chochoł” Kubicki mógł swobodnie pobrać ok. 250 złotych na sławetne „jazdy lokalne”.

W miniony piątek spotkałem swojego dobrego znajomego Przemka. Poinformował mnie on z wyraźnym przejęciem w głosie, że świerk ten wykazuje wyraźne objawy obumierania. Podzieliłem niepokój szanownego kolegi, gdyż pod tym świerkiem nie jednokrotnie w młodości działy się rzeczy, które wspominam dzisiaj z rozrzewnieniem. Z kolei kolega Przemek ma do świerku stosunek potrosze rodzinny. Drzewo te zasadził jego dziadek Jan Janowski, który tuż po wojnie uruchamiał górowskie wodociągi i przez wiele lat był ich kierownikiem.

Ponieważ niezbyt chciało mi się iść na tę betonową pustynię, która jest po prostu odrażająca postanowiłem wykonać telefon w celu poinformowania niedoinformowanej władzy o sytuacji w jakiej znajduje się świerk.

Pierwszy telefon wykonałem do wydziału ochrony środowiska urzędu, ale okazało się, że pani naczelnik ma urlop. A drzewo cierpi! Drugi telefon wykonałem do Tekomu, który opiekuje się miejską zielenią. Tam nikt nie powiedział mi nic, gdyż telefon był głuchy niczym pień. A drzewo usycha! Trzeci telefon wykonałem do sekretariatu burmistrza i poprosiłem o połączenie z wiceburmistrzem, co pani sekretarka wykonała, ale okazało się, że wiceburmistrz Andrzej Rogala ma naradę i w tej sytuacji nie może ze mną rozmawiać. A drzewo cierpi!

Widząc, że sytuacja jest beznadziejna – a drzewo cierpi! - postanowiliśmy z Przemkiem zająć się sprawą osobiście. Dokonaliśmy wizji lokalnej i zauważyliśmy, że drzewo usycha, a ziemia wokół niego jest tak sama twarda jak betonowa kostka położona na parkingu.
Po krótkiej naradzie do współpracy zaprosiliśmy radnego Adriana Grochowiaka, którego pradziadkiem był „ojciec” tegoż drzewa. Radny Grochowiak zadzwonił do jednego z pracowników Nadleśnictwa i zasięgnął fachowej porady co do sposobu przyjścia z pomocą choremu drzewu. Przystąpiono do organizacji akcji ratunkowej.

Adrian Grochowiak ze swojej diety zakupił: 160 litrów kory pod iglaki i paczkę jakościowego nawozu. Kolega Przemek poświęcił starannie zbieraną wodę deszczową w ilości 200 litrów, ponadto zapożyczył się u sąsiadów poprzez pożyczenie szpadla. Wszystko zostało to załadowane do samochodów i zawiezione na miejsce akcji.

Tuż po godzinie 18 rozpoczęły się prace. Wylano pierwszy baniak wody (50 litrów), by zmiękczyć glebę. Woda wsiąkła jak w gąbkę, ale pożyczonego od sąsiada szpadelka nie dało się nadal wbić. Wylano kolejne 50 litrów wody, która nadal wsiąkała niczym w gąbkę i rozpoczęto zmiękczanie ziemskiej skorupy, która w tym miejscu przypominała lawę wulkaniczną.



Szło ciężko, żmudnie i powoli. Po kolei z ziemi pod drzewem wyciągaliśmy: dwa fragmenty starych krawężników o łącznej wadze ponad 20 kg, pięć cegieł z grubsza pokruszonych, nieco kamieni, fragmenty szkła i kilkadziesiąt metrów plastykowych linek używanych do pakowania kostki brukowej.






Grunt sporo się obniżył i w tej sytuacji mogliśmy przystąpić do rozsypania nawozu a następnie 160 litrów kory.



Widzieliśmy jednak, że 100 litrów wody to dla odwodnionego drzewka jest zbyt mało i w tej sytuacji udaliśmy się po kolejne 100 litrów. A drzewko w tym czasie już piło i mniej cierpiało! Wróciliśmy z kolejną porcją wody i zasililiśmy drzewo tym życiodajnym płynem.


Praca dobiegła końca i zadowoleni – a drzewko pije i odżywa! - udaliśmy się oddać sąsiadowi szpadel. 




Obszar wokół drzewa, który nie został pokryty kostką jest zbyt mały by dostarczyć świerkowi odpowiednią ilość wody. Jeżeli drzewo to nie będzie podlewane to prędzej czy później trafi je szlag. Tak jak trafił szlag prezydenturę Bronka (ależ się cieszę!). Widać było wyraźnie, że ktoś pokpił sprawę z drzewkiem i zamiast prawdziwej żyznej ziemi nasypany został tam zwykły pospolity piach i zakopano przeróżne śmieci. Ktoś tę inwestycję odbierał i na to uwagi nie zwrócił. A szkoda! Bo teraz mamy kłopot polegający na tym, że przy braku należytego nadzoru drzewo to uschnie. Każde drzewo w naszym mieście jest cenne, gdyż nadaje mu uroku. Należy mieć nadzieję, że władze docenią wagę tego problemu i spowodują by odpowiednie służby regularnie zajmowały się świerkiem, który ma pół wieku. Przypomnę tylko, że kadencja żadnej władzy nie trwa pół wieku, a drzewo to widziało nie jedną kadencję, nie jednego radnego, burmistrza i naczelnika. Ich nie ma, a on trwa. I niech tak zostanie.

Klasyka ściemy

Stare przysłowie mówi, że baba się nie przeżegna, dopóki piorunu nie usłyszy. Tak też dzieje się w naszej gminie, gdzie burmistrz Irena Krzyszkiewicz – najpierw nagrzeszywszy do woli – obecnie w stan głębokiej pokuty wpadła i wzorem papieży wzywa do ogólno gminnej krucjaty. Krucjata owa ma być skierowana przeciwko poganom, którzy nie szanują naszego środowiska i chcą zbudować spalarnię śmieci, która ma podgrzewać wodę. Mowa tu o spalarni, która mieścić się ma przy ul. Wierzbowej.

Na portalu „Panoramy Leszczyńskiej” zapoznać się na ten  wynurzeniami szefowej gminy na ten temat. Pokrótce mówiąc z gadki burmistrzyni nic a nic nie wynika. Jakiś taki chaos informacyjny tam panuje i mnogość niedopowiedzeń. Gdy teks w „PL” przeczyta ktoś, kto nie jest wtajemniczony w sedno samorządowych spraw może odnieść dziwne odczucia.

Odczucie pierwsze jest takie, iż nie wiadomo jaka firma (z Marsa?!), wylądowała w Górze, upatrzyła sobie teren przy ul. Wierzbowej i postanowiła wybudować tam wredną spalarnię śmieci. Dalej Czytelnik może odnieść nieodparte wrażenie, że ta inwazja obcych odbyła się w sposób skryty i zakamuflowany a władze naszej gminy całkowicie nic o tym nie wiedziały.

Warto więc i należy – w imię szacunku dla prawdy – przypomnieć jak rzeczy miały się rzeczywiście, czyli bez picu i informacyjnego zadymiania obrazu.

Mamy w Górze firmę o wdzięcznej nazwie Zakład Energetyki Cieplnej. Pod względem prawnym jest on spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Jej właścicielem jest gmina Góra. Jak to w spółkach bywa, bo jest zgodne z prawem, zarządza nią zgromadzenie wspólników. Gmina ma 100% udziałów w spółce ZEC, a więc z braku innych wspólników, funkcję zgromadzenia wspólników pełni jednoosobowo burmistrz Irena Krzyszkiewicz.

To właśnie spółka ZEC podpisała z firmą Ekokogeneracja S.A. w Warszawie umowę o wydzierżawieniu na 10 części terenu przy ul. Wierzbowej, gdzie miała zostać zrealizowana ta inwestycja. Usytuowanie spalarni – teren przy kotłowni gazowej.

Jak więc jasno widać inwazji obcych nie było, aneksji również a władze gminy doskonale wiedziały co i z kim zostało podpisane. I dodajmy tu od razu, że podpisano umowę bez konsultacji z mieszkańcami gminy. Oczywiście, w myśl zasady, że najważniejsze jest dobro mieszkańców. Zasady jedynie u nas deklaratywnej, bo życie i praktyka dowodzi niebywałej wprost arogancji naszej władzy w kwestii konsultacji społecznych.

Powiedzieć też sobie musimy szczerze i otwarcie, że bez wiedzy i akceptacji zgromadzenia wspólników, czyli Ireny Krzyszkiewicz, rzecz cała nie mogła zaistnieć.

Co prawda 3 września 2014 r. odbyło się w Domu Kultury spotkanie z mieszkańcami, ale było ono efektem nacisku mieszkańców zaniepokojonych wizją budowy spalarni śmieci. Pamiętać też należy, że za pasem były wybory na burmistrza i jakiś ruch uspokajający opinię publiczna należało wykonać. Powiedzmy też sobie, że nie były to konsultacje społeczne, ale luźna gadka, podczas której reprezentant inwestora zaproponował niebywałą arogancję i butę wobec mieszkańców zebranych w kinowej sali.

W artykule zamieszczonym na portalu „PL” odnajdujemy wątek, w którym szefowa gminy, sprawczyni tego całego ambarasu, apeluje do mieszkańców miasta, by ci pisali protesty, ale mają być one rzeczowo uargumentowane.

I w tym miejscu ja nie wiem czy mam śmiać się, płakać, wyć i drzeć włosy z głowy. Nagle pani burmistrz przypomniała sobie o mieszkańcach. A ja skromnie pytam: a czemuż to szanowna pani burmistrz nie pytała mieszkańców o wyrażenie opinii zanim podpisano umowę? Wówczas lud był za głupi a po niecałym roku niebywale wprost zmądrzał i dojrzał do pisania protestów?

A czemuż to lud ma wymagać gorące kasztany z tego ogniska? Lud ani ogniska nie rozpalał, ani też śmieciowych kasztanów tam nie wrzucał? A czemuż to na internetowej stronie Góry nie ma umowy z firmą Ekokogeneracja? Czy pani burmistrz uważa, że lud za głupi jest, by zrozumieć treść umowy? Za głupi na dostęp do umowy, ale mądry by pisać protesty?

Ktoś zajebał sprawę po całości, śmieci ante portas, więc ludu na barykady?! Lud ma chronić dupska tych, którzy rzecz cała spartaczyli. Oj, jak wtedy kocha się lud!


A my nie dajmy się robić w „wała”. Nie jesteśmy pachołkami władzy, by lecieć na jej wezwanie, gdy sama nawarzyła kaszy. Niech władza sobie ją konsumuje w zaciszu gabinetów, tak jak w zaciszu i skrycie, bez powiadomienia ludu, podpisywała umowę. A jak władza skonsumuje umowę to ludowi w gardle stanie. A jak coś stoi człowiekowi w gardle to musi to usunąć. Z praktyki wiem, że najlepiej jest wyrzygać.

środa, 3 czerwca 2015

Samorządowa znieczulica?

W Polsce istnieje Karta Dużej Rodziny, którą wprowadzono na podstawie ustawy z 5 grudnia 2014 r. Przyznawana jest ona każdemu członkowi rodziny, także rodzinom zastępczym i rodzinnym domom dziecka. Karta Dużej Rodziny przysługuje dzieciom z wielodzietnych rodzin w wieku do lat 18 oraz tym, które nie ukończyły 25 roku życia, ale nadal pobierają naukę. KDR objęte są również osoby niepełnosprawne, które otrzymują ją na okres trwania orzeczenia o niepełnosprawności. Karta przyznawana jest bezpłatnie a jej otrzymanie nie wiąże się z kryterium dochodowym.

Nie będę Państwa nudził przytaczaniem zniżek ustawowych, które przysługują z racji posiadania KDR. Dodać jednak należy, że poza zniżkami ustawowymi posiadanie KDR daje uprawnienia także do korzystania ze zniżek handlowych. Dobrowolnie w program KDR włączyło się szereg instytucji publicznych i firm prywatnych np. PKO BP, BOŚ, sieć kin Helios, centra handlowe, stacje paliw Lotos, supermarkety Alma i wielu innych partnerów. Wszystko to odbyło się na zasadzie pełnej dobrowolności.

W naszej gminie również wydawane są Karty Dużej Rodziny. W roku ubiegłym otrzymało je br. 17 wielodzietnych rodzin. Do maja br. KDR otrzymało 59 rodzin wielodzietnych. Trudna do oszacowania jest liczba rodzin mających uprawnienia do otrzymania KDR. Z informacji zaczerpniętych z górowskiego OPS – u w wypłacono w maju br. 186 rodzinom zasiłek na 3 i kolejne dziecko. Jak więc widać KDR nie cieszy się w naszej gminie jakimś szczególnym powodzeniem. Wypada więc zapytać – dlaczego?

Włodarze gminy Góra przyjęli do informacji fakt istnienia Karty Dużej Rodziny. Przyjęli, bo musieli, gdyż tak nakazywała ustawa. Dotąd jednak nie uczyniono nawet najmniejszego kroku, by przeszczepić ją na grunt naszej gminy. Idzie o to, by owym wielodzietnym rodzinom również zaproponowała coś gmina. I nie idzie tu o wyrazy uznania, kwiaty, uśmiechy i klepanie po ramieniu, ale o realną materialna pomoc dla tych rodzin.

A szkoda, bo w wielu miastach i gminach jeszcze przed uchwaleniem ustawy funkcjonowały kart wspomagające rodziny wielodzietne. Wiele samorządów widząc problem same się z nim zmierzyły, nie oczekując na żadne wytyczne z góry. To jest łatwe do sprawdzenia w Internecie.

Warto byłoby, by władze samorządowe naszej gminy też realnie włączyły się w program KDR. I przyszły rodzinom wielodzietnym z wymierną pomocą. A taką można stworzyć.

Dlaczego na przykład nie umożliwić dzieciom z rodzin wielodzietnych wstępu do górowskiego kina za znaczną zniżką? Czemu nie zastosować znaczącej zniżki na bilety uprawniające do wejścia na basen miejski? Czyż nie można zastosować zniżek na korzystanie z siłowni, wynajmu sal sportowych? Można – ale należy chcieć – wprowadzić zniżki za gospodarowanie odpadami komunalnymi zbieranymi w sposób selektywny dla rodzin wielodzietnych.


Wszak wszystko to można zrobić, ale pod warunkiem sprzyjającego klimatu ze strony władzy samorządowej wobec rodzin wielodzietnych. Szkoda tylko, że dotąd tego w naszej gminie nie zrobiono, bo czasu było na to od cholery. Na co więc się czeka?