Strony

wtorek, 30 września 2014

Ciach! - i po kulturze

Jak wszyscy wiemy, nasz Dom Kultury raczej ofertą kulturalną nas, mieszkańców miasta, na kolana nie powala. Można nawet powiedzieć, że chętnych do robienia kultury raczej odstrasza o czym wielokrotnie pisałem przytaczając opinie młodzieży na temat działalności tej placówki. Władza na negatywne opinie konsumentów kultury wrażliwa nie była i w efekcie w Domu rzekomej Kultury nic się nie zmieniło.

Jeżeli wsłuchać się pilnie w krytyczne głosy dotyczące funkcjonowania tej placówki, to okaże się, że negatywne emocje budzi osoba piastująca funkcję jej szefa – Danuta Piwowarska – Berus. Ostatnie wydarzenie potwierdza w całej rozciągłości fakt, iż obecna dyrektorka tej placówki jest osobą, która funkcji tej absolutnie piastować nie powinna.

28 września br. odbyć się miała wystawa twórczości Tadeusza Zielińskiego. Młodszych Czytelników odsyłam do Legenda, który co nieco opowie im o tej niezwykle barwnej postaci życia kulturalnego (jakież to było życie!) w latach 60. i 70. Jednym słowem żywa legenda górowskiej kultury z lat największej świetności górowskiej kultury zgodziła się zrobić w naszym mieście wystawę. Kim jest obecnie i co robi Tadeusz Zieliński mogą Państwo sprawdzić wpisując jego imię i nazwisko do wyszukiwarki (można dodać Świnoujście), albo wchodząc Tutaj

Pomysł wystawy zrodził się w głowie Jerzego Jakuczuna, który też należy do pokolenia animatorów górowskiej kultury w jej najlepszych latach. Rozmowy na ten temat z Tadeuszem Zielińskim trwały od roku, gdyż artysta ten – bardzo mocno zajęty – ma niewiele wolnych terminów w swoim kalendarzu.

Pomysłodawca – Jerzy Jakuczun – poczynił wstępne uzgodnienia na odpowiednim szczeblu w UMiG, poinformował dyrektorkę naszej leżącej na płask placówki z nazwy kulturalnej o planowanej wystawie. A artysta Tadeusz czekał.

Drogi Tadeusz czekał na oficjalne zaproszenie władz odpowiedzialnych za kulturę w naszej gminie. Jak stwierdził szanowny Tadeusz oczekiwał, iż: „pewna forma etykiety powinna być zachowana” i wystosowane do niego oficjalne zaproszenie władz odpowiedzialnych za kulturę.

W rozmowie telefonicznej wyznał mi, iż powodem oczekiwania była pewna zaszłość, która wywołała w nim odrobinę goryczy. Przypomniał mi swoje odczucia po występie  reanimowanej na „Dni Góry” kapeli „Walcmany”. Pamiętał bowiem, jak tuż po występie „wyciągnięto nam spod dupy krzesła”. No cóż, „łaska pańska na pstrym koniku hasa!” Artysta czekał na zaproszenie, ale nie mógł się niczego doczekać.

Okazało się, że przezorność artysty Tadeusza była w pełni uzasadniona. Jakieś trzy tygodnie temu zadźwięczał dzwonek jego telefonu. W słuchawce odezwał się głos dyrektorki Domu zwanego oficjalnie, ale na wyrost Kultury. I w tym momencie nasz artysta zaniemówił. Dyrektorka wyskoczyła bowiem do niego z …. pretensjami. Stwierdza, że jest ona planami zorganizowania wystawy zaskoczona. Zadała pytania o koszt organizacji wystawy i kto je pokryje. „Jakby oczekiwała ode mnie, iż to ja będę sponsorem własnej wystawy” – stwierdził nasz drogi artysta. „Ja nie mam pieniędzy!” – padło z ust dyrektorki. Takie były główne motywy rozmowy telefonicznej odbytej z dyrektorką rzeczonej martwej instytucji, zwanej
Domem Kultury.

Poczułem się jakbym dostał w pysk” – wyznał mi Tadeusz Zieliński. „Chciałem zrobić tę wystawę, mieli przyjechać muzycy działający w latach 60. I 70. w Domu Kultury. Planowaliśmy zrobienie takiego zjazdu dinozaurów. Uważałem, że pomysł Jurka jest bardzo dobry i w to wszedłem. Niestety, w górowskim Domu Kultury takie pomysły nie są najwyraźniej mile widziane.”

Usiłowałem nieco bronić dyrekcji. Poinformowałem Tadeusza, że jest powszechnie wiadomo, że kultury obecna dyrektorka nie czuje. Młodzież od lat się na nią skarży, ale na skutek różnych układów, szkodliwych dla kultury, ale pożądanych przez władzę (mąż dyrektorki jest radnym miejskim), ten chory układ w kulturze trwa. Zgodziłem się z artystą, że czas z tym skończyć, bo nic sensownego z tego nie wynika, ale zmienić to mogą jedynie wybory. „Najwyższy czas z tym skończyć!” – zgodził się ze mną artysta - "i pozbyć się jej z zajmowanego stanowiska”. Na tym zakończyliśmy oficjalną część rozmowy i pogadaliśmy o kształtnym tyłeczku nieznanej nam obu ślicznej Maryny. Ślicznej dlatego, że nam obu nieznanej.


Wnioski z treści tego posta sami Państwo sobie wyciągną.
Poniżej skrin z FB na temat wystawy.

poniedziałek, 29 września 2014

Moje wyborcze 500 słów

Czytam sobie różne rzeczy na temat wyborów do samorządu. Szczególnie rajcują mnie te, w których mi się dowala. Niestety dla piszących te „dowalanki” nie robią one na mnie najmniejszego wrażenia. Czytam je z uczuciem narastającej dzikiej satysfakcji. Polemizować z nimi nie zamierzam, bo są nędznie napisane. Brak polotu i fantazji, ubogie słownictwo, prostacka składnia, argumentacja psu na budę się nie zda.

Nie moją rolą jest wskazywanie i popieranie kogokolwiek w zbliżających się wyborach. Ja na siebie tego kaftaniku wdziać nie dam. Wyborcy mają własny rozum i sami ocenią kandydatów, którzy zdecydowali się stanąć w wyborcze szranki.

Tak się jednak składa, że znakomita część kandydatów aspirujących do bycia radnym – lub pozostania radnym – jest mi znana. Z wieloletniej obserwacji samorządów – naszej Rady Miejskiej i Rady Powiatu – wiem o kandydatach więcej niż zwykły wyborca. Znam ich możliwości intelektualne i ograniczenia wynikające z braku – często elementarnej – wiedzy na temat funkcjonowania samorządu.

Jako górowianin z bogatym bagażem wiedzy i doświadczeń na temat realnego działania  samorządów, muszę jednak informować Szanownych Wyborców o swoich spostrzeżeniach na temat kandydatów do samorządu, którzy totalnie zawiedli swoich wyborców. Kandydatów, którzy niczego do pracy samorządu nie wnieśli.

Niech każdy z Państwa, którzy jesteście wyborcami, przypomni sobie ilu z obecnych radnych, gminnych czy powiatowych, zaprosiło Państwa w trakcie trwania swojego mandatu radnego na spotkanie z sobą? Ilu z nich zapukało do Państwa drzwi i spytało czy Państwo mają jakieś problemy, w których rozwiązaniu mógłbym/mogłabym pomoc jako radny/radna?

Z chwilą wyboru do rady – obojętnie jakiego szczebla – nasi wybrańcy najczęściej się wyobcowują ze środowiska, by przed upływem kadencji stać się ponownie aktywnymi i obiecującymi przysłowiowe „gruszki na wierzbie”. A na nieomal całe 4 lata znikają nam z oczu. Czy tak być powinno?

Szczególnym zagrożeniem są dla nas listy, na których ukryci są członkowie partii. Ci ostatni, dla kamuflażu, jakoś zaczynają się przed wyborami wstydzić własnej partii i chowają się za jakimś szyldem. A nieszczęście samorządu polega na jego upartyjnieniu. Zachodzi bowiem wówczas zjawisko tzw. „podwójnej lojalności”. I która bierze górę? Zawsze partyjna, bo delikwent zawiesza się z marzeniami o swojej karierze na jakiejś tam partii. A gdzie lojalność wobec Wyborców? I to jest nasze nieszczęście, czyli partie w wyborach samorządowych. To jest zabójcze dla samorządu!

Proszę więc nie oczekiwać, że ja opowiem się po stronie jakiegokolwiek komitetu wyborczego – powtarzam raz jeszcze. Nie taka moja rola! Moją rolą jest uświadamianie wyborcom kto jest kim, co zrobił lub nie zrobił dla samorządu, jak bardzo był aktywny jeżeli był w samorządzie a jak tylko okazję bycia samorządowcem wykorzystał, by brać dietę z siebie nic w zamian nie dając.

Jak nikt byłem obserwatorem działalności samorządów. To dzięki mnie mieli Państwo możliwość poznania wielu rzeczy, które chętnie by zamieciono pod przysłowiowy dywan.


Swój blog prowadzę ósmy rok i tam spisane zostały rozmowy i czyny wielu kandydatów. I to zobowiązuje mnie do informowania Państwa, jako wyborców, co do wartości wielu kandydatów pretendujących do samorządów. Mam do tego prawo, ale i obowiązek, bo obowiązuje mnie wciąż imperatyw kategoryczny Kanta: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie.” A to wyczerpuje temat.  

W krainie wyborczych fantazji II

Powróćmy do wyprodukowanego przez kandydatkę na wójta gminy Niechlów – Beatę Ponę – tzw. programu wyborczego.

Kolejny punkt programu kandydatki to bezrobocie. Wiadomo, że nie tylko w gminie Niechlów jest ono wysokie. Tym smutnym wskaźnikiem może „chlubić” się każda gmina naszego powiatu. Przypatrzmy się więc, co do zaoferowania swoim potencjalnym wyborcom ma kandydatka. Oprócz oczywistego truizmu, którym jest stwierdzenie o „bardzo wysokim bezrobociu”, pada też deklaracja o pomocy dla przedsiębiorców, którzy: „dają i tworzą nowe miejsca pracy.” Nieco mnie to zbiło z tropu, bo czytałem i wielokrotnie słyszałem z ust ekonomistów, i to z nie pierwszej łapanki, że miejsca pracy tworzy matka Koniunktura a likwiduje wredna macocha Recesja. Gdy górą jest matka, i jest wzrost gospodarczym, to powstają nowe miejsca pracy, by odpowiedzieć na większy popyt wyrobów na rynku. Gdy przy głosie jest macocha, firmy tną koszty – najczęściej zwalniając pracowników – bo na rynku podaż przewyższa znacznie popyt. Nie bardzo więc rozumiem w jaki sposób kandydatka Beata Pona chce odgórnie stymulować rynek pracy i w ten sposób obniżać bezrobocie. Pogodzi z sobą Koniunkturę z Recesją?! Jak się uda, to Nobel z ekonomii murowany! A może gminny protekcjonizm gospodarczy wprowadzi? 

W kwestii bezrobocia Beata Pona deklaruje: „Podejmę starania, by obniżyć stawkę podatku od nieruchomości przeznaczonej na działalność gospodarczą.” Deklaracja o obniżaniu podatków miłą rzeczą jest dla każdego ucha! Gorzej znacznie jest, gdy od deklaracji ma się przejść do czynów. Zresztą kandydatka nie stwierdza, że „obniży podatki”, ale jedynie, iż „podejmie starania” o ich obniżenie. 

A to jest proszę Państwa kolosalna różnica! Zdecydowana deklaracja musiałaby brzmieć: „Na drugi dzień po wyborze na wójta obniżę podatki o np. 50%”. I to byłaby twarda deklaracja i wówczas Państwo wiedzieliby, że kandydatka Beata Pona to sobie przeliczyła, przekalkulowała i wie, że gminę na to będzie stać. A takie stwierdzenia, że: „Podejmę starania …", to ja dziękuję. Do tego tramwaju bym wsiadł, bo potem może okazać się, że: chciałam, ale realia ekonomiczne nie pozwoliły, budżet gminy by się nie domknął, będziemy pochylali się nad problemem i rozważymy, może uda się za jakiś czas, itd. i itp

Na taką miazgę rzekomo programową to ja bym się nie pisał. Zresztą, jak już – model teoretyczny rzecz jasna! – kandydatka miałaby zostać wójtem i obniżyć podatki, to niech zechce powiedzieć wyborcom skąd weźmie pieniądze na wydatki budżetowe, np. remonty i doposażenie świetlic, stypendia dla dobrych uczniów, dotacje dla Zakładu Gospodarki Komunalnej, Mieszkaniowej i Wodociągów w Niechlowie, Gminnego Ośrodka Kultury czy Gminnej Biblioteki w Niechlowie. Wspomnę jeszcze, że skąd w tej sytuacji weźmie środki finansowe na wkład własny do jakże pożądanych przez nią dotacji unijnych, na których pozyskiwaniu opiera ona cały swój program. Fundusze unijne to taki nowy świecki katechizm kandydatki.

Przyznają Państwo sami, że program kandydatki Beaty Pony jakoś mocno niespójny i raczej publicystyczny jest, ale mało realistyczny. Ot, taki cykl wyborczy: „Dla każdego coś miłego.” Może ktoś tu kupi, jak kota w worku, ale niech się potem nie dziwi, że kot myszy n ie łapie, bo głuchy i ślepy. 

A tu fragment, który bardzo mnie ucieszył. Punkt „W służbie najsłabszym”. Czytamy: „Na moją zdecydowaną pomoc mogą liczyć rodziny wielodzietne, ubogie czy samotne, znajdujące się w bardzo trudnej sytuacji materialnej oraz osoby starsze.” Fajnie, że kandydatka deklaruje publicznie chęć swojej osobistej, czyli Beaty Pony, pomoc. Cieszy fakt, że kandydatka chce sama, z własnej „szkatuły”, że tak powiem, pomagać ludziom. To piękny gest i godny najwyższego szacunku.

Kandydatka wie bowiem doskonale, że każda gmina ma w zakresie pomocy najsłabszym, najuboższym, potrzebującym, ręce związane przepisami, które często są nadmiernie zbiurokratyzowane i niewiele mają wspólnego z ludzkimi przypadkami. Ale przepis jest przepisem i organa kontrolne (np. Regionalna Izba Obrachunkowa, nadzór prawny wojewody, NIK) nie oceniają miękkiego serca wójta czy burmistrza dla potrzebujących, ale zapis prawa. Jak prawo mówi, że kryterium dochodowe powyżej którego rodzina nie może dostać zapomogi wynosi tyle a tyle, to nie ma zmiłuj się! Choćbyś konał, to zapomogi nie dostaniesz! I tego nie zmieni również kandydatka Beata Pona. To zmienić może tylko „ulica” dekorując nieco latarni politykami, którzy w wyborach bardzo lud biedny kochają, by po wyborach powiedzieć: „Teraz to nas wyborcy przez cztery lata w dupę mogą pocałować!"(stwierdzenie radnego powiatowego Marka Bananowego Uśmiechu Biernackiego z listopada 2010 r.).

W dziale programu „Oświata i wychowanie” też jest ciekawie. W drugim zdaniu programu ukłon wobec dyrektorów placówek oświatowych na terenie gminy Niechlów: „W mojej ocenie naszymi szkołami zarządzają profesjonaliści, więc jakakolwiek zmiany w tym obszarze (ach ta tępawa nowomowa!) nie będą wprowadzane bez ich udziału oraz oceny audytorów zewnętrznych.” Dyrektorzy mogą odetchnąć z ulgą! Wszak przedwyborcze zapewnienie padło! A po wyborach? „Zwycięzcy nikt nie będzie pytał, czy mówił prawdę” – rzekł pewien Adolf - bandyta z mało sympatycznym wąsikiem.

Następnie kandydatka ubolewa nad niżem demograficznym panującym w oświacie i stwierdza, że „kategorycznie się temu sprzeciwia”. Nie! Zaraz. Coś pokręciłem. Aaaa! Kandydatka nie sprzeciwia się niżowi demograficznemu (i słusznie, bo też się do niego przyczyniła mając tylko jedno dziecko). Ona sprzeciwia się „nieuchronnej likwidacji gimnazjum w Naratowie”! Proszę czekać, bo muszę doczytać. Czytam: „Kategorycznie się temu sprzeciwiam” – to już było i dalej czytam: „Mam pomysł jak utrzymać obecny stan szkół w naszej gminie.” Dobra, fajnie, interesująco, apetycznie! Czytajmy jaki to pomysł. 

Czytamy: „Szkoła to nie tylko lekcje”. Słuszna uwaga i bardzo odkrywcza, bo mało kto wie, że są jeszcze przerwy międzylekcyjne. Dobrze, że kandydatka mimochodem o tym przypomniała. Wróćmy do pomysłu. „Uważam, że zajęcia pozalekcyjne powinny być dostępne dla wszystkich dzieci, zarówno tych miejscowych jak i dojeżdżających.” Też mocna rzecz! Szukajmy jednak pomysłu na utrzymanie przy życiu gimnazjum w Niechlowie. Czytam, czytam, ale zarysu pomysłu nie widzę! Już nie ma ani słowa o gimnazjum w Naratowie. To jaki to jest pomysł? 

Być może jest to pomysł nad pomysłami, ale ja widzę hasło a nie opis czynów, które mają ocalić gimnazjum w Naratowie. Szkoda! A tak dobrze zaczęło kandydatce programowo żreć i wzięło zdechło! Żeby nauczycielka potknęła się na pomyśle co z robić, by ocalić wiejskie gimnazjum?! Toż to nie Uniwersytet Jagielloński z 15 tys. studentów? A jak się potknęła na gimnazjum, go którego uczęszcza kilkadziesiąt dzieciaków, to czy całkiem nie wykopyrtnie się ma gminie liczącej 5000 mieszkańców? Gminy żal!

Jak Państwo widzą gimnazjum nie przełknęła, bo pomysł na jego uratowanie wyborcom przedstawiony nie został, więc dobrała się kandydatka Beata Pona do świetlic wiejskich. Czytamy: „Tam może tętnić życie, świetlica nie musi być pomnikiem. Lecz musi być miejscem, gdzie udzielana jest pomoc pedagogiczna, rozwija się działalność profilaktyczna i kulturalna.”
Złote słowa! Szczególnie zafrapowała mnie fraza o udzielaniu „pomocy pedagogicznej”. To w szkołach nie jest wystarczająca? Kandydatka ma jakieś zastrzeżenia do pracy szkolnych pedagogów? Obijają się w czasie swoich godzin pracy?

Co do frazy: „Tam może tętnić życie”, to też mam kilka pytań. A jak komuś nie będzie się chciało siedzieć w świetlicy wiejskiej, bo woli np. działać na rzecz wyżu demograficznego, czyli nadrabiać zaległości za kandydatkę, to co? A jak ktoś nie lubi świetlic wiejskich, bo woli piesze wycieczki. To co? Zabroni mu się robić, co lubi i nakaże – odgórnie – trzy razy w tygodniu być w świetlicy, by ta tętniła pozornym życiem? Nie tędy chyba droga. 

Aktywność świetlic, ich rola kulturotwórcza, zależy od aktywności mieszkańców wsi, w której jest świetlica. Rolą wójta jest dopilnowanie, by świetlice wiejskie były w stanie nadającym się do użytkowania. W latach 2011 – 2014 (I półrocze) na świetlice wiejskie gmina wydała łącznie 111.378 zł. Standard świetlic wiejskich więc rośnie. Ale czy rola wójta jest tam organizowanie imprez, życia kulturalnego, naganianie do nich ludzi?

Jestem ogromnie ciekaw w jaki sposób animowała kandydatka Beata Pona, życie kulturalne w świetlicy wiejskiej w Miechowie, gdzie zamieszkuje? Jakiż „demon” kulturalny w niej tam ożył i jak bardzo udzielił się on mieszkańcom tej miejscowości?

To stwierdzenie kandydatki też jest fajne: „Człowiek XXI wieku powinien posługiwać się językami obcymi.” Wolę własny język niż przyszyty cudzy, bo nie daj Boże jeszcze przeszyją człowiekowi język jakiegoś polityka i łgał człowiek będzie na okrągło. Sformułowanie „posługiwać się językami obcymi” szczęśliwe nie jest. Wolałbym zwrot „znać języki obce”. Alles gut, donnerwetter, Frau Pona!

Frau Pona chce, by dać dzieciom szansę nauki nauki „dodatkowego języka.” Ależ się zdziwiłem! To w oświacie w gminie Niechlów nie ma nauki języków obcych?! Toż to skandal! Tu muszę się zgodzić z madame Poną, że stan taki jest godny potępienia. Ale z drugiej strony zachodzi tu brak logiki z wcześniejszym zapewnieniem, iż „naszymi szkołami zarządzają profesjonaliści.” Więc co jest grane?
Grana jest proszę Państwa wyborcza płyta z wyborczym  szlagierem zatytułowanym: „Wyborcze obiecanki – cacanki”.

C.d.n.



Cymes antybudowlany

Zdjęcia przedstawiają ogrodzenie naszego basenu, którego przebudowa zakończyła się w tym roku tak wielce niefortunnie. Wykonawcami tego "ogrodzenia" byli pracownicy głównego wykonawcy, czyli firmy "Rejjs". Na zdjęciach widać wyraźnie, że stawiający ogrodzenie mieli dość mgliste pojęcie o tym, co robią. Po obejściu całego ogrodzeni każdy może wysnuć jedyny prawidłowy wniosek - czysta fuszerka! W zasadzie całość trzyma się na partyjne słowo honoru. W mojej ocenie - by uniknąć wypadku należy ustawić wzdłuż "ogrodzenia" tablice ostrzegające przed zbliżaniem się do niego, dotykaniem a już roń Boże przełażeniem przez nie. Całość chybotliwa i niestabilna, w kształcie węża i mocno pagórkowata. Modlić się należy, by wytrzymało do wiosny, chociaż w kilku miejscach należałoby te nowe "ogrodzenie" czymś solidnie podeprzeć. Może kołkiem z pobliskiego lasu?


niedziela, 28 września 2014

Dar serca

Niniejszy plakat dedykują radnemu powiatowemu Markowi "Bananowemu Uśmiechowi" Biernackiemu w ramach darmowej promocji wyborczej. Piękny baner! Sam robiłem!

Możesz pana panie Marku wziąć go sobie za darmo i rozwieszać gdzie panu się rzewnie spodoba. Zysk masz pan murowany. Przecież ja, jako jego twórca, nie będę się niego naśmiewał! Konsumuj pan zdrów! Inne pana zasługi również - w swoim czasie - będą docenione i opisane. To masz pan u mnie bankowo!

Zaczęło się!

Czytelnikowi za nadesłany fotomontaż dziękuję. Proszę o więcej!

Uwaga!

Radny powiatowy - niepotrzebnie! - Dariusz Wołowicz. Człowiek, który przez 4 lata w Radzie Powiatu nigdy nie zabrał głosu. W skrytości ducha zwę go "Manekinem". Przykład człowieka, który Radzie Powiatu  i samorządowi powiatowemu niczego z siebie nie dał, niczego nie zainicjował, nigdy nie błysnął żadnym pomysłem.

Bardzo przydatny dla obecnej koalicji w charakterze rączki do głosowania. Głosował za sprzedażą szpitala i zamknięciem dla Państwa aptek w porze nocnej. Oczywiście, czynił to po konsultacjach ze swoimi wyborcami, którzy z tego powodu byli niezwykle szczęśliwi.  A jakże inaczej?!

Przykład klasycznie wystruganego przez koalicjantów. W 2011 r. miał zostać przewodniczącym Rady Powiatu z ramienia tejże nieszczęsnej koalicji. Z tej okazji pojawił się w nowym garniturze z - podobno! -nieobciętą jeszcze metką. Koalicjanci zakpili sobie z niego i pomimo nowego lśniącego i błyszczącego garnituru, nie oddali swoich głosów na jego kandydaturę. Ależ wtedy byłem niepocieszony! Cyrk bowiem byłby pełny! Pomimo bolesnego wystrugania gościa pozostał on wierny koalicji.

Nie wiem, do jakiego komitetu wyborczego Dariusz Wołowicz przykleił się obecnie, ale wiem, że jego tam obecność stanowi dowód na lichość intelektualną tego komitetu.

Wszyscy, którym na sercu leży dobro powiatu, proszeni są o niebranie jego kandydatury na poważnie podczas listopadowego głosowania. Z racji bycia radnym powiatowym na jego konto wpłynęło ok. 32.000 zł. Zapłacili Państwo za milczenie i bierność. 
Stać Państwa na taką rozrzutność?!


Wyborcza słoma i sianko II

Rozdział: „Miejsca pracy i rozwój gospodarki w gminie Niechlów” – bardzo pouczający. Kandydat stawia na: „(…) odrestaurowanie i zagospodarowanie zabytkowego pałacu w Bełczu Wielkim.” Nowy wójt ma podjąć starania, by pałac ten odbić z rąk prywatnej firmy.

I tu rodzi się szereg pytań. A co będzie jak firma nie zechce za darmo oddać pałacu? Czy kandydat na wójta sądzi, że to tak, z dobroci serca prywatna firma odda pałac w Bełczu Wielkim? A jak nie zechce, to co? Właścicieli „przez pysk” się strzeli i oddadzą?!

Dobra. Niech będzie. Pałac oddali. Hura! Pałac jest zrujnowany i wymaga gruntownego remontu. Kulczyk go nie chciał a jaki zamożny. Ale gmina – oczywiście pod rządami nowego wójta – od razu będzie zamożniejsza od Kulczyka. Pod warunkiem, że wójtem zostanie autor artykułu zamieszczonego w „Faktach Górowskich”.

Czytamy: „Następnie poprzez pozyskanie środków zewnętrznych” - z partyjnej kasy PiS – u? – „należy zagospodarować obiekt na centrum turystyczno – hotelarsko – konferencyjne, które zapewni miejsca pracy i znacznie obniży bezrobocie w gminie.” Jakaż piękna wizja! Pustyni w gminie Niechlów nie ma, ale fotomorgana występuje. U kandydata oczywiście. Przepraszam, że pytam, ale czy kandydat wie ile to może kosztować? Bo jakoś cyferek w tekście nie widzę. Obietnice są., ale liczb brak. Rozumiem! Wszak to obietnice wyborcze, czyli nic poważnego.

Kandydat będzie rewitalizował gminę. Dodajmy, iż wielce czcigodny kandydat w gminie tej nie mieszaka. On w niej bywa. Bywnął tu, bywnął tam, i już wie, co gminie jest najbardziej potrzebne. W pierwszy rzędzie oczywiście „łon”. Bez niego na fotelu wójtowskim gmina leży. Wiadoma rzecz! W kwestii rewitalizacji kandydat stawia na ścieżki rowerowe, które powstać mają przy wszystkich głównych drogach. Ile kilometrów ma tych ścieżek być i przy jakich drogach mają powstać słowa nie przeczytamy. Bo co to znaczy „główne” drogi? Dla mieszkańca każdej miejscowości w gminie Niechlów, droga przebiegająca przez jego miejscowość jest „główna”. Tak więc wypada, że wszystkie miejscowości gminy Niechlów będą miały ścieżki rowerowe. Warszawa się schowa!

Kolejne hasło: „agroturystyka”. Wspieranie rozwoju agroturystki ważne jest! Bez dwóch zdań! Ale proszę mi wyjaśnić w jaki sposób kandydat chce wspierać agroturystykę? Marek Zagrobelny napisał tylko, że wójt „powinien wspierać”, ale nie raczył wskazać form tego wsparcia. Wydaje mi się, że werbalnie to wszyscy – w tym i wójt – wspierają agroturystykę, ale możliwości wójta kończą się raczej na dobrym słowie i pomocy w kwestii papierków, zaświadczeń i innych niezbędnych formalności, by wejść w ten biznes.

Mamy też w programie wyborczym pretendenta „spływy kajakowe”, „przystań”, „domki letniskowe” i stwierdzenie: „Po wyborach nowy wójt powinien przeznaczyć na ten cel dużą część środków.” To komu nowy wójt zabierze środki? Ubogim na zasiłki i zapomogi? Oświacie? Zwolni pracowników z UG lub jednostek gminnych?  Jak tego nie zrobi to skąd weźmie? Może podatki podniesie? To szlag trafi lokalna drobną i średnią przedsiębiorczość. Na te pytania program kandydata nie niesie odpowiedzi.

Czytamy: „Doskonałym pomysłem na edukowanie dzieci i młodzieży w zakresie samorządności, powinno być powołanie do życia Dziecięco – Młodzieżowej Rady Gminy, która będąc organem doradczym przy wójcie i radzie gminy, zabiegałaby o prawa dzieci i młodzieży.”

Przeżyłem lekki szok, gdy to przeczytałem. Kandydat jakby nie wiedział, że są w naszym kraju instytucje powołane do pilnowania tych praw (np. Rzecznik Praw Dziecka) i chce leźć w nie swoje buty. Mój pogląd jest taki, że praw to gówniarze mają od cholery! Gorzej z wywiązywaniem się przez nich z obowiązków, których istnienie ciężko przychodzi im sobie uświadomić. Dzieciaki mają się uczyć a nie szwendać po radach i za paprotki robić, bo tylko solidnie wyedukowane są w stanie sobie pomoc w życiu. Od edukacji samorządowej są w szkołach odpowiednie przedmioty. A jak nauczyciel takiego przedmiotu zechce wziąć klasę na sesję jakiejś rady, to dobrze się stanie. A tu masz: „dzieci”, „organ doradczy”, „prawa”! Co to za mętna woda?! A przedszkolaki też tam będą? Już to widzę i słyszę. „Wójcie Marku, pokolorujcie mi malowankę!”, „Wójcie Marku, siusiu mi się chce! Daj nocnik!” „Wójcie Marku, wytrzyjcie mi gluta i podetrzyjcie pupcie!” Gimnazjaliści: „Wójt! Łykasz bełta?!”, „Stary, kopsnij szluga!”, „Marek, jaramy blanta!” „Nie jaramy? A w ryja chcesz?” Oj, to może być ciekawe, ale krótkotrwałe i bolesne doświadczenie.

Nowo wybrany wójt będzie musiał aktywniej wspierać gminne kluby sportowe.” Bardzo szczytny cel. A teraz czytajcie Państwom dalej: „Wsparcie powinno polegać nie tylko na dotowaniu klubów z budżetu gminy, ale również na stworzeniu mechanizmu, który  w niedalekiej przyszłości zapewni klubom szybki awans do klasy okręgowej, a także w miarę możliwości wyżej.”

Aż gwizdnąłem z podziwu! Nieodkryty działacz piłkarski z dawnych lat z tego kandydata! „Stworzenie mechanizmu” – to bardzo fajne stwierdzenie. Tyle, że bardzo niebezpieczne. Ponad 300 działaczy PZPN stworzyło taki „mechanizm”, ale nie znaleźli oni uznania w oczach wrocławskiej prokuratury. Znaczy, znaleźli uznanie i prokuratury i sądu, i  wyraziło się ono wyrokami.

W tym miejscu widać, że kandydat ma mierne pojęcie o zasadach rządzących piłką nożną. Wymienione przez niego drużyny piłkarskie, które dofinansowane są przez gminę Niechlów, grają w „B” i „A” klasie. I tu ledwie starcza im klubowych budżetów. Kandydat nie zdaje sobie sprawy z kosztów, jakie wiążą się z awansem. Kandydat nie wie, że podstawą stabilnego istnienia klubu piłkarskiego są młodzicy, trampkarze i juniorzy. Bez tej bazy żaden klub nie będzie miał solidnych podstaw bytu. Do tego dochodzi problem trenerów, których jest po prostu brak. A jak już są, to za swoją pracę żądają pieniędzy, których kluby z niższych lig nie mają. Proszę popatrzeć na „Orlę” Wąsosz, która do niedawna grał w IV lidze. Korzystali z graczy z innych miejscowości, nie mieli zbyt dużo swoich wychowanków, wpompowali w tę imprezę masę kasy i spadli. Czemu spadli? Fundament lotny był.

Mamy więc kolejny tzw. „program wyborczy” skonstruowany na zasadzie „temu słomy a temu sianka, czyli przedwyborcza obiecywanka”. Kupy się te wynurzenia (wynaturzenia?) nie trzymają, bo w realiach nie są osadzone. Kandydat obiecuje wszystko, ale nie wskazuje źródeł uczynienia cudu w kierunku „prawidłowego rozwoju” gminy. Nie wskazuje też na czym ów dotychczasowy niedorozwój lub rozwój nieprawidłowy polegał. Mówiąc brutalnie: kandydat uważa, że gdy jego szlachetne dwie szynki tylne zajmą fotel wójta, rozwój gminy będzie natychmiast „prawidłowy.”


Obietnic mamy tu bez liku. Tyle, że jest to misz – masz dla ubogich rozumem. Każdy kto umie liczyć sam sobie policzy, że ich spełnienie jest w gminie Niechlów nierealne. W tej gminie, przy tym budżecie, można zrobić niewiele rzeczy, ale jedynie sektorowo i rozłożonych w czasie. Realia budżetowe są takie a nie inne. 

Kandydat na wójta Marek Zagrobelny, tak jak i pretendentka Beata Pona (do której tzw. programu powrócę), używają słów  wytrychów. I czytamy o „zewnętrznych źródłach finansowania” lub „środkach unijnych.” Brzmi to pięknie, ale mocno nierealnie. Do każdego zewnętrznego źródła finansowania należy mieć wkład własny. 

Tak z grubsza obietnice kandydata Marka Zagrobelnego szacuję na jakieś 30 mln zł., czyli dwa roczne budżety gminy Niechlów. Na wkład własny trzeba mieć ok. 30% – 35% środków własnych. Tak więc gmina na realizację jego pomysłów rodem z upiornej bajki będzie musiała zaciągnąć kredyt w kwocie ok. 9 – 10 mln zł. Nawet gdyby kandydat chciał taki kredycik zaciągnąć to Regionalna Izba Obrachunkowa we Wrocławiu pokaże mu słynny gest mistrza Kozakiewicza, bo oznaczałoby zadłużenie gminy
Niechlów ponad dopuszczony ustawą o finansach publicznych próg zadłużenia.

A co on odpowie na ten gest? Że chciał dobrze, ale wrogowie mu zaszkodzili. I to będzie koniec tych nadętych i nierealistycznych planów, które legną się w głowach fantastów żądnych władzy. 

Co dalej?

Skrin listu od Czytelnika:
Załączniki:


Poniżej wierna kopia listu przeniesiona do Worda dodaniem linków do stron internetowych, na które powołuje się autor maila.:

Szanowny Panie Robercie,

jako wierny czytelnik Pańskiego bloga, wierzę, że jest Pan odpowiednią, a zarazem gwarantującą odpowiednią i satysfakcjonująca rozgłos i skuteczność, osobą, aby opisać kulisy zamknięcia linii kolejowej nr 372 Góra Śląska - Bojanowo. Jeżeli jednak, nie mógłby mi Pan w tym temacie pomóc, to, o ile to możliwe, z chęcią przyjąłbym odpowiednie wskazówki, jak tą sprawę miałbym sam dalej pociągnąć.

Ten mail powstał pod wpływem wrażenia, jakie wywarły na mnie zdjęcia opublikowane przez jednego z użytkowników forum SkycscraperCity (największego na świecie forum zajmującego się urbanistyką, infrastrukturą drogową, kolejową etc.). Przedstawiają one stan, w jakim przedstawia się linia kolejowa 372, a w zasadzie jej pozostałości od strony Bojanowa i świeżo oddanej do użytku drogi S5. Zdjęcia załączyłem do tej wiadomości. Uzyskałem również zgodę autora na ewentualną publikację zdjęć na Pańskim blogu.

Linia od strony S5 praktycznie przestała istnieć. Przypuszczam, że w perspektywie modernizacji linii kolejowej E59 Wrocław-Poznań, wraz ze zbliżającą się modernizacją stacji Bojanowo przestaną istnieć również tory tej linii w samym Bojanowie. To wszystko ułatwi sprawę samym złomiarzom (ile już nie ułatwiło) i w ciągu kolejnych 2-3 lat linia przestanie w ogóle istnieć.
Mając w pamięci zamieszanie, jakie wywołała ta sprawa 3-4 lata temu, kiedy to powiat odciął się od problemów związanych z linią i przejęcie inicjatywy w tej sprawie przez Panią Burmistrz, warto byłoby gdyby opinia publiczna uzyskała od właściwych decyzyjnych osób na klika następujących pytań:

1. Czy w odniesieniu do artykułu ze strony Górowskiego Urzędu: UMiG w Górze zostały podjęte jakieś konkretne działania, które są tam wymienione i pozwalałyby na utrzymanie linii kolejowej?

2. Czy aktualna jest możliwość budowy wiaduktu kolejowego, o którym mowa w artykule Wiadukt kolejowy ?

3. Czy ktoś w Urzędzie Gminy lub w Powiecie zdawał sobie sprawę, że podczas niedawnego wstrzymania prac na drodze S5 w związku z bankructwem firmy Alpine można było odbyć z GDDKiA chociaż rozmowy, które pozwoliłyby na wybudowanie wiaduktu kolejowego, o którym mowa w punkcie 2? Czy zostały podjęte wtedy jakiekolwiek działania?

4. Jako, że linia ta liczy sobie już ponad 100 lat i może być traktowana w pewnym sensie jako zabytek, to czy istnieją w gminie czy w jakimkolwiek innym oddziale decyzyjnym plany ochrony pozostałości linii przed złodziejami?

Nie chcę i nie mam zamiaru w tym mailu oskarżać kogokolwiek o umyślne działanie na rzecz zamknięcia linii, ale myślę, że lokalna opinia publiczna ma prawo do poznania wszystkich okoliczności, które doprowadziły linię do aktualnego stanu. Tak jak już zaznaczyłem na wstępie, myślę, że jest Pan właściwą osobą na właściwym miejscu do wyjaśnienia tej sprawy. Jeżeli nie chciałby Pan podjąć tematu, to proszę tylko o opublikowanie zdjęć na swoim blogu - żeby w pamięci czytelników pozostałby chociaż ten smutny i opłakany obraz naszej linii kolejowej.


Dziękuję za maila. W chwili obecnej nie jestem w stanie odpowiedzieć na Pana pytania, gdyż nigdy nie byłem w „jądrze decyzyjnym”, gdzie podejmowało się decyzje dotyczące naszej linii kolejowej. Sądzę, że właściwym adresatem Pana maila i uzyskania odpowiedzi na zadane pytania jest burmistrz Irena Krzyszkiewicz. Mail Pana w postaci skrinu, przesyłam pani burmistrz w niepłonnej – jak sądzę nadziei – iż i Pan i Czytelnicy mojego bloga uzyskają pełną i wyczerpującą odpowiedź na zawarte w nim pytania. Oczywiście skrin maila nie zawiera Pana danych personalnych. Jestem głęboko przekonany, iż poruszona przez Pana sprawa znajdzie wyjaśnienia i odpowiedzi ze strony burmistrz Ireny Krzyszkiewicz, która zabiegała – co prawda jak pokazał upływ czasu – bezskutecznie o utrzymanie połączenia kolejowego Bojanowo – Góra.

Cieszy mnie niepomiernie fakt, iż kogoś jeszcze interesuje ta sprawa, która – jak wszystko wskazuje – zapomniana została przez samorząd powiatowy i gminny. Zgadzam się w pełni z Panem, iż mieszkańcy gminy Góra powinni dowiedzieć się na jakim etapie jest sprawa utrzymania linii kolejowej nr 372 lub dlaczego starania o jej utrzymanie zostały zaniechane.


Gorąco i serdecznie raz jeszcze Panu dziękuję i życzę wszystkiego najlepszego. 

Gołębia lekkość bzdur

Od Czytelnika z Wąsosza otrzymałem taki oto skrin z Facebooka:
Czytelnikowi bardzo dziękuję. Fajne to jest! Ubawiłem się setnie. Szczególnie ze zwrotu: "kilka bzdurnych informacji". Wg mojej oceny autor owego wpisu, od kiedy znalazł się w koalicji w powiecie z Platformą, rzekomo Obywatelską, zawsze ma bzdurne informacje, albo milczy. Bzdurą był też jego wybór na wicestarostę, bo - mojej ocenie - najlepiej sprawdzi się jako niedoszły burmistrz Wąsosza.
"Kandydat niespełniony!" - to brzmi dumnie. I jak jest smak zdrady, panie Misiu?!

Problem niezauważalny?

Park przy ul. Sportowej. Ta lampa, zdemolowana przez nieznanych debili, leży nieużyteczna i zapomniana w tym stanie od 2 tygodni. Wygląda na to, że łaskawe oko pracowników gminnej „komunalki” nie raczyło  zaglądnąć w to miejsce przez ten okres czasu. Już nie jestem pewien, czy to o nich świadczy dobrze czy źle? Być może taka jest natura wydziału komunalnego: robić w „komunalce” i jednocześnie trzymać się od komunalnego mienia z daleka. Wszak, po co komu kłopoty, problemy i dodatkowa praca? 

sobota, 27 września 2014

Wyborcza słoma i sianko

Wesolutko zaczyna się robić przed wyborami samorządowymi. Do rąk wpadły mi „Fakty Górowskie”. W niech prezentuje swoją osobę kandydata na wójta Niechlów – Marka Zagrobelny. Artykuł zatytułowany „Kolejna szansa dla Gminy Niechlów” zapoznaje Czytelników z poglądami szanownego kandydata na rozwój gminy Niechlów.

Autor – Marek Zagrobelny, który po raz drugi pretenduje do funkcji wójta zaczyna z grubej rury: „Wybory samorządowe są dla Gminy Niechlów kolejną szansą na prawidłowy rozwój.” I już w tym miejscu zdziwiłem się nieco. Ja sądzę, że jakikolwiek rozwój odbywa się nie w czasie jednodniowego strzelistego aktu wyborczego, ale w codziennej żmudnej pracy na rzecz gminy, własnej miejscowości, poprzez codzienna aktywność w miejscu zamieszkania. Dziwne dla mnie jest, że jeden dzień, wyborczy dzień, ma zadecydować o rozwoju lub braku rozwoju naszych sąsiadów.

Pretendent do fotela tłumaczy Czytelnikom, że warunkiem zmian – oczywiście pozytywnych! – jest „pozytywna zmiana”. Owa „pozytywna zmiana” wyrażać się ma wybraniem „nowego wójta”. To zdziwiło mnie jeszcze bardziej. W napięciu więc czytałem tekst dalej, spodziewając się przedłożenia argumentacji dotyczącej zużycia obecnego wójta i bezeceństw przez niego popełnianych.

Dalsza część artykułu zaczyna się od truizmu: „Gmina Niechlów powinna być przyjazna mieszkańcom.” Zatarłem z radością rączki i oczekiwałem na przykłady, że gmina obecnie nie jest przyjazna ludziom. Niestety, czekało mnie rozczarowanie.

Kandydat do wójtowskiego fotela stawia bowiem w swoim artykule dwie sprawy: brak adwokata doradzającego ludziom za darmo w UG oraz sprawę sprawiedliwego udzielania ulg podatkowych.

Pomysł z adwokatem może i nie jest najgorszy. Trąci jednak trochę myszką. Problemy ludzi są bardzo skomplikowane i różnorodne. Nie ma dzisiaj, w gąszczu przepisów prawnych, adwokata znającego się jednocześnie na prawie karnym, prawie cywilnym, prawie gospodarczym, prawie podatkowym, spadkowym, konsumenckim, prawie pracy, ubezpieczeń społecznych, itp. Jeżeli taki adwokat się najdzie, to oznacza dla jego Klientów moc problemów. W skomplikowanym gąszczu przepisów prawnych decydują bowiem wąskie specjalizacje. Nic na to nie poradzimy.

Tutaj pozwolę sobie jednak zauważyć, że być może kandydat na wójta – Marek Zagrobelny – zechce ściągnąć do gminy na fuchę adwokata znanego Państwu Antoniego M. Jak powszechnie wiadomo to Antoni M. wymyślił proch, żarówkę i Dzierżyńskiego. Dlaczego Dzierżyńskiego? - ktoś spyta. Antoni do niego taki podobny! – odpowiem.

Autor artykułu i radny powiatowy jednocześnie, jakoś nie walczył o darmowego adwokata (adwokatów) dla mieszkańców powiatu górowskiego. Tu nie widziałem jego troski. Wlazł w koalicję z Platformą, rzekomo Obywatelską, i nie postawił warunku, że swój udział w tej nieszczęsnej koalicji w powiecie warunkuje np. zorganizowaniem darmowych porad dla mieszkańców powiatu, z czego również mogliby skorzystać mieszkańcy gminy Niechlów, których tak ukochał tuż przed wyborami.

W kolejny fragmentach swoich wynurzeń przedwyborczych, kandydat na wójta topornie posługuje się prostacką, godną wszystkich partii socjotechnikom. I tak sugeruje np. Czytelnikom, że: „Należy ze zrozumieniem podchodzić do uboższych”, oraz, że: „(…) nikt nie może być traktowany lepiej, ze względu na znajomości”, czy też: „(…) władza powinna zadbać o sprawiedliwy i przejrzysty system podatków gminnych, a przede wszystkim sprawiedliwie dokonywać wszelkich ulg podatkowych.”

„Godne to i sprawiedliwe!” – krzyknąłem do swojego wnętrza. Nastała jednak chwila refleksji. I tak sobie przypomniałem, że głosiciel tych haseł ma nieco większą drzazgę w oku. Gdy PiS sprawował władzę w kraju, to właśnie kandydat na wójta otrzymał fuchę w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Górze. A kto był wówczas jego przełożonym? Ano, nikt inny jak nieżyjący już – szkoda, bo to był człowiek dużego kalibru – Krzysztof Danielewicz. Czy to było godne i sprawiedliwe?

Podła socjotechnika, którą posługuje się Marek Zagrobelny, polega również na tym, iż rzuca on stwierdzenie, ale nie przytacza faktów. Ani jednego faktu! Ot, takie wrzutki w stylu: „A może ktoś w to uwierzy?!” A gdzie fakty? Faktów nie ma! Tym gorzej dla faktów!

„Budowa infrastruktury w gminie Niechlów” – tak brzmi tytuł kolejnych rozważań kandydata. Czytamy: „(…) należy przeprowadzić proces gruntownej melioracji cieków wodnych.” Zgoda, że należy. Ale za co? Skąd środki? Wyświechtana odpowiedź brzmi: „Z Unii Europejskiej!” A wkład własny? Oj tam! Szczegóły nieistotne! Kampania wyborcza trwa!

„Powinna zostać skanalizowana cała gmina” – stwierdza autor. Bardzo dobrze! Znowu brak jednak odpowiedzi za co?! Kandydat nic nie wspomina o źródłach finansowania. A warto wiedzieć, że w gminie Niechlów skanalizowano cały Niechlów! Stanowi to 1/5 mieszkańców tej 5 tysięcznej gminy. Ile to kosztowało? Łącznie 3.389.321 zł. W celu realizacji tej niezwykle koniecznej inwestycji gmina znalazła różne źródła finansowani, bo ze swoich bieżących dochodów, by temu nie podołała. Uzyskano więc pożyczkę z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej we Wrocławiu (1,2 mln zł), dotację z tegoż WFOŚiGW w kwocie 617 tys. zł. Zadanie to realizowano w etapach od 2010 roku. Nie ma w tym nic dziwnego, bo roczny budżet gminy Niechlów waha się w granicach 14 – 15 mln zł.

Jeżeli spojrzymy na budżet gminy od strony wydatków, to okaże się, że głównym beneficjentem budżetu jest oświata i wychowanie, na którą ta niezamożna gmina wydaje 43,3% dochodów gminy a następnym w kolejności beneficjentem są wydatki na pomoc społeczną (19,5% z dochodów własnych budżetu gminy). Jednak w kwestii dochodów budżetowych i wydatków kandydat na wójta nie ma absolutnie w swoim artkule nic do powiedzenia. A przecież rysowane z takim rozmachem plany i zamiary trzeba czymś sfinansować. Tu jednak panuje cisza absolutna. I wcale się temu nie dziwię, bo znając działalność kandydata na niwie Rady Powiatu jest on w zagadnieniach finansowych
Tak samo biegły, jak mgr. inż. Marek „Bananowy Uśmiech” Biernacki. Dzieli ich tylko przynależność partyjna. Poziom dramatycznych wyrw intelektualnych jest mniej więcej równy.

To też jest fajne! „Mieszkańcy Gminy Niechlów potrzebują mieszkań komunalnych!” – dramatycznie woła autor artykułu. W całej Polsce brak jest mieszkań komunalnych! Co prawda szef partii kandydata obiecał niegdyś, że wybuduje ich równe 3 mln, ale wrogowie przeszkodzili w realizacji tych wzniosłych planów. Idą więc tropem miniaturowego szefa, kandydat na wójta też obiecuje mieszkania. Pewnie będą na każdą kieszeń (nawet bezrobotnego!). A kto sfinansuje ich budowę? Odpowiedzi w tej kwestii brak.

Mieszkań komunalnych jeszcze nie ma, ale kandydat już wyraża troskę o: „sprawiedliwy przydział mieszkań.” Aż się dziwię, że kandydat to napisał. To jakże to?! Kandydat chce być wójtem i zakłada, że pod jego światłymi rządami może być niesprawiedliwy przydział mieszkań komunalnych?! A gdzież prawo?! Gdzie do cholery podziała się jego sprawiedliwość?! Nie wie lewica, co pisze prawica?

Kolejny punkcik wyborczych obietnic. Ogólnodostępny Internet, który: „ułatwia wiele czynności” dla wszystkich mieszkańców 22 miejscowości tej gminy. O! Jakże cieszą się w gminie Niechlów! I tak wraz z założeniem „bardzo szybkiego łącza internetowego” rolnicy zapomną o takiej czynności, jak: wypas bydła, karmienie świń, kur, sianie zbóż. Płeć żeńska zacznie zachodzić w stan błogosławiony za pomocą „bardzo szybkiego łącza internetowego” (czynność przyjemna dla obu stron zaniknie), i za pomocą „bardzo szybkiego łącza internetowego” będzie można się wypróżnić, co spowoduje, że nie będzie potrzeba kanalizacja dla pozostałych 21 miejscowości w tej gminie. Hura! Ależ nowatorstwo!

C.d.n.

piątek, 26 września 2014

czwartek, 25 września 2014

Uprzejmie prostuję!

Ciężkie bywa życie blogera. Człowiek skrobnie to i owo i kłopot gotowy. W poście „Fajne/niefajne” napisałem o przejściu „pod bramą” znajdującym się przy ul. Kościuszki. Dzisiaj z interwencją zadzwonił w tej sprawie Najwyższy Sprawczy Czynnik w naszej gminie, czyli widomo kto. Nasze Słońce Góry (oby świeciło nam nieustannie!) poprosiło mnie o sprostowanie zamieszczonych tam informacji, dotyczących braku oświetlenia w przejściu popularnie zwany przez górowian „pod bramą” (przejście łączące ul Kościuszki z ul. Kosynierów).

Najwyższy Sprawczy Czynnik (oby przewodziła nam nieustannie!) raczył poinformować mnie, iż owe nieoświetlone przejście „pod bramą” jest własnością znajdującej się tam wspólnoty mieszkaniowej i gmina nie może (bo wspólnota nie chce!) zainstalować tam oświetlenia, które by rozproszyło panujące tam mroki sprzyjające różnego rodzaju ekscesom.

Nasze Ukochane Słońce Góry (oby świeciło nam nieustannie przez 24 godziny na dobę!), poinformowało mnie, istotę mierną i marną na tym padole łez, że od wielu miesięcy dyrektor Administracji Lokali Komunalnych czyni staranie w kierunku oświetlenia przejścia „pod bramą”, ale napotyka na opór wspólnoty mieszkaniowej, która na to zaistnienie lumenów nie wyraża swojej zgody. A według informacji posiadanych przez Nasze Ukochane Słońce Góry, przejście owo należy do wspólnoty mieszkaniowej.

Rozpacz ma nie miała granic! W maliny bowiem – wg słów Ukochanego Słońca Góry – wprowadziłem w błąd opinię publiczną. Już rozglądałem się za twarzowym powrozem, by zawisnąć godnie w naszym lesie, takie pomyłki honorowej śmierci wymagają. Wszak nie jestem członkiem Platformy, rzekomo Obywatelskiej, by łgać i pluć publice w oczy a zostawszy na tym przyłapany, twierdzić, że to deszcz tylko padał. Rozpacz moja była pełna!

Atoli ogarnąłem się jakoś i rzecz całą zbadać raz jeszcze postanowiłem. Wstąpiłem tu i ówdzie, bo w drodze do piekieł, które mnie niechybnie czeka, zawsze człowiekowi jest po drodze, ustaliłem rzeczy następujące.

Po pierwsze: zbyt szybko i nazbyt pochopnie chciałem się „wyhuśtać” na sznurze odpowiedniej długości. Przejście „pod bramą” z ul. Kościuszki na ulicę Kosynierów ma 44 m kw. To fakt. Położone jest na działce o numerze działka nr 1017/46. Działka owa tak jak i widoczna na mapie działka nr 1017/32 jest własnością gminy Góra. Fakt bezsporny.


Po drugie: Ukochane Słońca Góry raczyło w swojej nieskończonej łaskawości i dobrotliwości złożyć zamaszysty podpis pod: „Zarządzeniem Burmistrza Góry z dnia 8.04.2013 r. w sprawie wyrażenie zgody na zmianę wysokości udziałów we współwłasności nieruchomości wspólnej”. Proszę zwrócić uwagę, iż wzmiankowana działka o numerze 1017/46 (należąca w części bezspornie do naszej gminy) jest w owym światłym dokumencie wymieniona.



Po trzecie: ktoś nasze Najukochańsze Słońce Góry (oby czas Jej panowania był równy odległości naszej matki ziemi od Słońca!) wprowadza w błąd. „Kto to może być?” – zachodziłem w głowę. ALK nie wie czym dysponuje czy też naczelnik „komunalki” w gminie (Lucjan Żołnieruk) robi wodę z mózgu dla swojej szefowej. Faktem jest, iż coś tu nie gra.

Pokrzepiony na duchu, ale głęboko przejęty faktem robienia w „balona” naszego Ukochanego Słońca Góry (oby świeciło nam wiecznie!) postanowiłem, że trzeba Naszemu Słońcu pomóc.

Zaciągnąłem w najbliższym banku wysoki i pasersko oprocentowany kredyt. Ale nie przeznaczyłem go na rozbuchaną konsumpcję! Co to, to nie!

Zakupiłem ten oto przedmiot, który pozostawiłem w sekretariacie naszego Ukochanego Słońca z następującą dedykacją:


I tak kończy się krótka historia mojego sprostowania. Teraz Ukochane Słońce Góry powinno kogoś wyprostować i przywróć chęć do pracy. Pozwolę sobie podpowiedzieć, że najlepiej chęć do pracy przywraca znalezienie w rejestrach PUP z adnotacją „bezrobotny”. 


wtorek, 23 września 2014

Fajne/niefajne

UMiG poinformował dzisiaj, że przekazano trzy place na terenie naszego miasta, które zostaną utwardzone. Na zdjęciach poniżej jeden z nich (przy ul. Piłsudskiego w tzw. „podkowie”).
To podwórko na pewno należało uporządkować. Liczna, niemal dzika roślinność, sprawiała wrażenie jakiego buszu, nad którym nikt nie panuje. Istniejące ceglane klomby kojarzyły mi się nieodmiennie z nagrobkami. Wieczorami spożywano tam to i owo korzystając z chaszczy i wszechogarniających ciemności. Dla mieszkańców chaszczowi goście stanowili problem. No, milo to tam nie było!



Dzisiaj zjawiły się ekipy z górowskiej firmy „Drogtranz” i rozpoczęły prace. Wybudowana zostanie nowa nawierzchnia i nowe chodniki z kostki betonowej. „Nagrobki” ulegną zagładzie, zdziczałe i nigdy nie pielęgnowane krzewy i drzewa idą pod piłę. W ich miejsce utworzone zostaną dwa trawniki, które oddzielone zostaną od siebie ścieżką o nawierzchni wykonanej z grysu. Teren zostanie odwodniony, na placu pojawia się ławeczki (mniemam, że gustowne), mroki ciemności rozświetla dwie lampy parkowe (tu mam nadzieję, że nie takie jak „świeczki” w rynku). Dodatkowo plac wzbogaci się o drewnianą pergolę, po której ma się piąć pnącze. Plac ma powierzchnie ok. 600 m kw.

I to bez dwóch zdań jest fajne. Estetyka rynku na tym tylko zyska a i mieszkańcy będą mieli ładniejszy widok ze swoich okien. Pociągnięcie godne pochwały bez dwóch zdań!

Zapuśćmy jednak przysłowiowego „żurawia” w inny rejon naszego miasta. Ulica Kościuszki. Przejście pod bramą. Widok poranny. Wstyd! Palący wstyd!



Uliczka ta należy do jednej z najbardziej uczęszczanych. Żądni wiedzy idą tamtędy do świątyń wiedzy uczniowie, młodzi ludzie, którzy maja być przyszłością tego kraju. I co widzą? To co Państwo na zdjęciach. I co oni sobie mogą pomyśleć? A mogą sobie pomyśleć, że to Góra nasza w takiej miniaturze. Ta gorsza twarz Góry, na widok której odwracamy się z niechęcią. Ale to, że na to nie patrzymy nie znaczy, że to nie istnieje.

Codziennie, i to kilkakrotnie, mieszkańcy bloku tzw. „lekarskiego”, widzą w tej bramie, to, czego nie powinni widzieć. To co miejsca mieć nie powinno.

Ongiś przejście to było oświetlone. Być może siła światła nie była tam zbyt imponująca i powalająca, ale świeciła w przejściu lampa. I szło się tam bezpieczniej.  
Dzisiaj ciemno tam, jak … wiadomo gdzie. I strach przejść o zmroku pod przejściem, bo nie wiadomo co zacz może się wydarzyć. Mieszkańcy bloku „lekarskiego” nadrabiają więc drogi, by ominąć mroczne i groźne przejście. Prośby o zainstalowanie tam oświetlenia (w ty moja) okazały się mało skuteczne.

Szkoda wielka, że utwardzamy place a nie pamiętamy o niewielkim wydatku, który zapewnił by mieszkańcom bezpieczeństwo i zapobiegł tego typu widokom. Szkoda, że na co dzień nie potrafimy o tym pamiętać. Żal, że ci, którzy korzystają z tego przejścia nie potrafią walnąć w stół i rzec: „Jasność! Więcej jasności!”.


Ja rozumiem, że trudno jest przedstawicielom władzy codziennie przebiegać ulice miasta i monitorować na bieżąco jego potrzeby, naprawiać akty wandalizmu. Ale oprócz nowych inwestycji zadbajmy do licha o to, co już jest! I dbajmy o ludzkie bezpieczeństwo, bo zło zawsze czai się w mroku. 

Spuścić w niebyt!

Poniżej radny powiatowy Marek Hołtra. Nawiasem mówiąc jest on w moim najgłębszym przekonaniu absolutnie zbędny jako radny. Trzeba jednak przyznać, że jest to radny "obrotowy". W roku 2002 przykleił się do "SamejBronki" łudząc się, że na fali społecznego niezadowolenia zostanie burmistrzem. Wyborcy nie okazali się jednak idiotami.

W roku 2007 stanął w wyborcze szranki o fotel burmistrza Góry przeciw Irenie Krzyszkiewicz. Tym razem kandydat na burmistrza przykleił się do PiS- u. Wówczas nawet zrobił sobie zdjęcie z wiadomym Jarosławem, które umieścił na swojej ulotce wyborczej. Pomogło jak umarłemu kadzidło! 

W roku 2006 kandydował na radnego powiatowego z list PiS - u. Kadencja 2006 - 2010 upłynęła mu w Radzie Powiatu na walce z pomysłami na prywatyzację szpitala. Warto przypomnieć, że startował wówczas z komitetu wyborczego o wymownej nazwie "Nasz Szpital". był wówczas wielkim  wrogiem Platformy, rzekomo Obywatelskiej

Podczas zmiany Zarządu powiatu (2010 r.) kandydował na członka Zarządu Powiatu. Na szczęście bezskutecznie, gdyż już nikt go wówczas nie darzył zaufaniem. Był po prostu nielubiany i wzbudzał do siebie najgłębszą niechęć. Jakby wyczuto w nim podwójną naturę. 

W kadencji 2010 - 2014 wszedł w koalicję z Platformą, rzekomo Obywatelską, do której wcześniej czuł niechęć i życzył jej jak najgorzej. Prawicowe ideały porzucił - jak to oceniają obserwatorzy - dla diety członka Zarządu w kwocie 1250 zł miesięcznie bez obowiązku podatkowego. 

W 2003 r. ten gorący "obrońca" szpitala zrobił zwrot o 180 stopni i głosował za jego sprzedażą. Już nie interesował go los szpitala i zatrudnionych w nim ludzi. Podczas całej kończącej się kadencji siedział jak trusia podczas sesji i posłusznie glosował zgodnie z niegdyś nielubianymi "platfusami". 

Na razie nie wiem gdzie ów przedstawiciel obrotowego gatunku "polityka" wiejskiej miary i rozmiaru przykleił się, ale gdziekolwiek by nie był należy go bezlitośnie kasować w zbliżających się wyborach. W mojej ocenie pan ten posiada bardzo dużą żądzę władzy, która jest odwrotnie proporcjonalna do jego intelektu. 

Gorąco polecam tego pana do wycięcia!


Mogą pomóc

Odszkodowania dla osób bliskich (małżonkowie, rodzicie, rodzeństwo, dziadkowie, osoby żyjące w konkubinacie, dzieci), którzy zginęli w wypadku (od 1997 roku).

Nawet jeśli odszkodowanie zostało Ci wypłacone to też warto to sprawić. Ubezpieczyciele często lubią dać mniej, nawet o wiele mniej!

Wypadki drogowe - tak samo jak wyżej, również wiele lat do tyłu.

Pogięte blachy w aucie - ubezpieczyciel zapewne - częsta praktyka! -  policzył ceny części zamiennych i doliczył amortyzację. My wyrównamy kwoty do cen obowiązujących w Autoryzowanej Stacji Obsługi (ASO).

Sprawy prowadzimy na zasadzie prowizji. W ten sposób Klient ma gwarancję, że nie straci ani jednej swojej złotówki. Wynagrodzenie pobierane jest dopiero w momencie uzyskania odszkodowania.

Brutalny kres złudzeń

Na internetowej stronie naszego UMiG znalazł się interesujący wpis dotyczący przebudowy basenu (Paszli won!). Warto zapoznać się z jego treścią, albowiem zawiera on podstawowe dane dotyczące przyczyn odstąpienia od umowy z firmą „Rejjs” z Wilkowa, gmina Złotoryja.
Trzeba powiedzieć sobie szczerze, że od początku fachowcy z branży budowlanej twierdzili, że wybudowanie basenu w terminie od 1 kwietnia do 31 sierpnia, czyli w ciągu niespełna 5 miesięcy, jest zadaniem niewykonalnym i stukali się znacząco w czoło nad krótkim rozumem wykonawcy, który się podjął tego zadania. Ich niedowierzanie potwierdziło się wczoraj, gdy gmina odstąpiła od umowy.

Do chwili obecnej wykonawca – firma „Rejjs” – otrzymała z kasy gminnej ok. 1.100.000 zł., za wykonane przy przebudowie basenu prace. W UMiG znajduje się faktura na kwotę ponad 800 tys. zł, która firma ta przedłożyła gminie do zapłacenia, ale znaczną cześć wykazanych tam prac urząd zakwestionował i pieniędzy na szczęście nie wypłacił.

Wczoraj prezes firmy „Rejjs”  – Ryszard Laskowski – podczas posiedzenia ostatniej rady budowy, otrzymał z rąk uczestniczącej w naradzie burmistrz Ireny Krzyszkiewicz, wypowiedzenie umowy, na podstawie tejże umowy, który to zapis przewidywał zaistnienie takiej sytuacji.

Wybór firmy „Rejjs”, z którą 12.03.2014 r. nasza gmina zawarła umowę na przebudowę basenu, był dla wielu osób dużym zaskoczeniem. Tym większym, iż firma ta raczej nie popisała się przy budowie świetlicy w Sławęcicach, którą oddała do użytku z nieomal półrocznym poślizgiem. Nie był to dobry prognostyk dla przebudowy basenu. Należy przypomnieć, iż firma „Rejjs” wygrała przetarg oferując najniższą cenę ok. 3,7 mln zł.) za wykonanie tej inwestycji. To zdecydowało – niestety! – o bardzo smutnym końcu tej inwestycji, przynajmniej w tym roku.

Nie jest tajemnica, że prezes firmy „Rejjs” wielokrotnie składał podczas rad budowy solenne i uroczyste obietnice, że wszystkie opóźnienia zostaną nadgonione, harmonogram robót będzie realizowany na bieżąco i skończą się wszelkie poślizgi związane z realizacja inwestycji. Zapewnienia padały a wykonanie inwestycji kulało.
 Często bywałem na placu budowy. Zawsze odnosiłem nieodparte wrażenie, że panuje tam chaos. Dzisiaj już wiadomo, że kierownik budowy był raczej postacią symboliczna niż realną. Często brakowało materiałów budowlanych i stąd brały się liczne przestoje. Kompletnie nie zadziałała organizacja pracy. Na placu budowy było kilku podwykonawców, których działań nikt nie koordynował. Czym termin oddania inwestycji zbliżał się ku końcowi, tym większa była nerwowość i coraz więcej chaosu. Zaczęła dominować bylejakość. Przykładem może być nieszczęsne ogrodzenie basenu wykonane w technologii „jechał go pies”, które wielokrotnie było poprawiane. A czas leciał! Inny przykład. Wyznaczono geodezyjnie miejsce na podjazd dla osób niepełnoprawnych. Przyjechały samochody i po palikach śladu nie zostało. Wyznaczono po raz drugi. Przyjechały samochody i po palikach śladu nie zostało. Wyznaczono po raz trzeci. Sukces! Paliki się ostały!

Harmonogram prac był kompletnie nieprzestrzegany i notorycznie niedotrzymywany, ale na każdej radzie budowy z ust wykonawców płynęły słowa zapewnień, że wszystko idzie ku lepszemu.

Tymczasem – jak śpiewały wróbelki – na basenie rozpoczęło się całkowite wariactwo. Zaczęto na gwałt robić te elementy, które były najdroższe. Nikt już nie panował nad harmonogramem. Jeszcze wczoraj, pomimo iż oficjalnie budowa została zamknięta, z wielkim przyspieszeniem montowano lampy na słupach. Ponadto zamontowano 4 pompy, które do piwnic nowego budynku (pomieszczenie filtrowni), wciągnięto za pomocą szelek, nie zważając na brak podnośnika. W taka pompa waży ok. 300 kg! Wszystko to działo się już po oficjalnym zamknięciu budowy. Urząd okazał się na tyle przewidujący, iż wcześniej wysłał tam ekipę, która dokładnie i skrupulatnie obfotografowała stan budowy w momencie oficjalnego zamknięcia budowy.

Czara goryczy przelała się wówczas, gdy wykonawca próbował wymusić na inwestorze, czyli gminie zgodę na zamienne materiały do budowy basenu. Szło mu rzecz jasna o tańsze zamienniki. Gmina kategorycznie odrzuciła tego typu niemoralne i niezgodne z prawem rozwiązanie. Prezes firmy „Rejjs” zapewniał przy tym, że do końca października br. inwestycja zostanie zakończona. Zaawansowanie prac (41,14%) przy przebudowie basenu zaczęła jednak budzić bardzo poważne i jak najbardziej uzasadnione wątpliwości u decydentów. Złotousty prezes utracił zaufanie władz i w efekcie wczoraj, podczas posiedzenia rady budowy, musiał podpisać pismo zawierające odstąpienie od umowy.

Mówi się, że część instalacji doprowadzającej wodę do niecki basenu położona została niezgodnie z dokumentacja i sztuka budowlana (brak zagęszczenie gruntu pod rurami).
Bardzo nieciekawie przedstawia się los budynku socjalno – technicznego. W chwili obecnje nie ma on rynien i opierzeni a to powoduje, że w czasie opadów deszczu do jego wnętrza dostaje się woda. Czy wykonawca będzie pod odstąpieniu skory do wykładania pieniędzy na prace zabezpieczające budynek – i nie tylko – dzisiaj jeszcze nie wiemy. Nie wiemy też, czy wykonawca zabezpieczy należycie plac budowy, bo w chwili obecnej jest on zabezpieczony raczej symbolicznie.

Jak Państwo pamiętają na przebudowę basenu otrzymaliśmy dofinansowanie z dwóch źródeł. Pierwsze to środki z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Dofinansowanie z tego źródła zostało wykorzystane w całości w kwocie 330 tys. zł (podjazd dla niepełnosprawnych) więc to nam nie przepada. Drugie dofinansowanie w kwocie 818.000 zł. z Ministerstwa Sportu też nam nie przepadnie, gdyż czas na rozliczenie tego źródełka został gminie Góra przedłużony do czerwca 2015 r. Dobrze, że chociaż tu nie ponieśliśmy strat.

Bez wątpienia przebudowa basenu to porażka władz i zawód dla wielu górowian, którzy tak bardzo „kibicowali” tej inwestycji. Wielokrotnie widziałem jak ludzie idąc na spacer przystawali i żywo komentowali postęp prac. Górowianie bardzo cieszyli się, że powstaje nowy basem że coś się w mieście zmienia na lepsze. To było widać i słychać.

Dzisiaj przeżywamy czas wspólnego zawodu. W gminie minorowe nastroje a górowianie będą zaskoczeni tak nieoczekiwanym i fatalnym finałem. Dodajmy do tego jeszcze i tych, którym firma „Rejjs” nie zapłaciła za świadczone usługi (a na dzisiaj znam taka firmę) i już mamy krajobraz po klęsce. Bo to jest klęska i nie ma co tego okrywać. Czy ta klęska jest przez kogoś zawiniona? – należy spytać, by z Czytelnikami sobie nie pogrywać.

Wybór firmy „Rejjs” determinoał tę inwestycję już na początku na porażkę. Wyboru tej firmy dokonała władza. Zakładam, że kierowała się dobrymi intencjami, bo trudno przypuszczać, by chciała z rozmysłem i perfidnie strzelić sama sobie we własną stopę. Bez wątpienia ten wybór był bardzo zły i nieco dziwny i mało zrozumiały w świetle doświadczeń z budową świetlicy w Sławęcicach. Ktoś jednak podjął taką decyzję, której smutne efekty przyszło nam dzisiaj konsumować.
Ciekaw jednak jestem czy z tej smutnej nauczki wyciągnięte zostaną wnioski. Czy może przestanie za fetysz służyć przetargowa formuła: „100% cena”. Bo w przypadku basenu owa formuła – fakt, że bardzo bezpieczna dla inwestora – zawiodła w stu procentach. To powinno dać do myślenia. Ale czy wnioski zostaną wyciągnięte? Czas pokaże. I nie ma co się pocieszać, że wiele inwestycji w naszym kraju skończyło w ten sam sposób, bo to żadne pocieszenie i marna linia obrony. Trzeba to przyjąć – jak mawia młodzież – „na klatę” Odpowiedzialną za ten wybór „klatę”.

Niewykończony basen musi być zabezpieczony na okres zimy i należycie dozorowany, bo licho nie śpi. Po zinwentaryzowaniu wykonanych prac z całą pewnością ogłoszony zostanie przetarg na jego wykończenie. Zobaczymy według jakich kryteriów, chociaż pole manewru jest tu zawężone. Być może ta inwestycja będzie nas kosztowała więcej niż zakładano, ale „kości zostały rzucone”. I miejmy nadzieję, że nowy przetarg wygra wykonawca z krwi i kości, a nie kościotrup wykonawcy, którego właśnie bez żalu pożegnaliśmy.