Strony

wtorek, 30 stycznia 2018

Zapomniany reportaż

Któregoś dnia – w ubiegłym roku – przybyłem do swojego matecznika (Biblioteki Pedagogicznej) przedwcześnie. Kilka minut dzieliło mnie od tego otwarcia tego przybytku wiedzy wszelakiej ułożonej w ładzie i składzie na półkach. Z nudów więc zerknąłem okiem na półkę, gdzie wykłada się książki wycofane z obiegu czytelniczego. Z miłym zdziwieniem zobaczyłem numer „Miesięcznika literackiego”, które to pismo czytywałem w swoich latach młodzieńczych. Otworzyłem metodą „chybił – trafił”, zapuściłem „żurawia” w tekst i … oniemiałem. Przed sobą miałem reportaż o naszym mieście napisany wiosną 1967 r. Rzec można, że trafił mi się „biały kruk”. Dodam, że miesięcznik nie ma stempla BP a więc przyniósł go tam jakiś górowianin/góro wianka. W# ten sposób o0celiła reportaż sprzed 51 lat od zapomnienia.
 Nie ukrywam, że już pierwsze zdania reportażu Tadeusza Strumpffa, wieloletniego szefa działu reportażu „Współczesności” i „Literatury”, łzy stanęły mi w oczach. Autor pisał w tych zdaniach o mojej sąsiadce, pani Dowgajłowej, z którą sąsiadowaliśmy wówczas przez ścianę. Dodatkowo znajomość mojej rodziny z panią Dowgajło datowała się z czasów wileńskich. Ja w roku 1967 byłem 9. letnim już wówczas wrednym szkrabem.
 A więc przywróćmy pamięci rok 1967 górowianom. Przypomnijmy sobie jak wyglądała Góra i czym żyli górowianie. Reportaż nosi tytuł: „Planuje się zakup 2000 róż.”
 Jak się żyje w Górze? Każdy jest skory do komentarza. Sobota. U wdowy Dowgajło, w nowym . budownictwie przy Rynku (pl. B. Chrobrego 21/7, pokój z kuchnią i łazienka, II piętro – przyp. moje), huczne żegnanie. Z Warszawy brat, Z Kołobrzegu siostra, z Góry przyjaciele. Już czeka wagon, cały wagon, którym wdowa i jej dobytek odjadą za dwie doby do Wilna. Wróci więc wdowa Dowgajło, skąd przybyła lat temu dwadzieścia i jeden. Z drugą siostrą odbędzie wiek podeszły, a mąż już tu zostanie, pod bogatym kamieniem nagrobnym: Co mię spotkało to was nie minie (Ja jestem w domu a wy w gościnie; za sąsiada mając mały nagrobek: Zgasłeś nam synku w maleńkim wieku/Z tobą szczęście uleciało/Tylko boleść i łza w oku/nam po tobie pozostało. Jak się żyje w Górze? Nie. Jak się będzie żyło w Wilnie.”

Przypomnienie moje. Pani Dowgajłowa miała siostrę w Wilnie, z którą zamieszkała po powrocie do tego miasta. Rodzeństwo mieszkało w niewielkim domku, który przylegał do muru cmentarza na Rossach. W latach 70., gdy jeździłem tam z rodziną odwiedzaliśmy obie panie. Zmarły pod koniec lat 80.

 „Jeszcze koniaczek, jeszcze żubróweczka, a wtedy pani P. z pyskiem do męża: zdradza ją buhaj, choć niemłody; i jak zdradza! Osiemnastce sprokurował bękarta! To tak się żyje w Górze?! Nie tylko w Górze, nie tylko tu. Szkoda, że pani P. nie trzyma nerwów na wodzy; spokój dziś tak potrzebny wdowie Dowgajło, gdy z Górą żegna się na zawsze. Czy jej nie żal? Słychać dumkę ukraińską, potem brat wypełnia kieliszki miodem.

Każdy jest skory do wynurzeń. W Ratuszowej (mieściła się wówczas na dzisiejszym deptaku, funkcjonowała na parterze i I piętrze, gdzie bywali tzw. „lepsi goście” – przyp. moje), przy stoliku kiwa się pan Władzio, malarz prywatny. Jak ma pieniążki, to ma kolegów; dziś jest sam. Prawdę powie o tym, jak się żyje w Górze. Prawdę obiektywną, bo nie zadarł z nikim, a już z milicją to naprawdę ma dobre ustosunkowanie; żona pracowała na Komendzie, zanim przed laty czterema nie oddał jej, nieodżałowanej – ziemi. Boże tak młodą mi ją zabrałeś/Bądź wola twoja/kiedy tak chciałeś. Za późno zamknęła szyber, już nigdy nie ożeni się Władzio, ur. 1921. Rodzice na cmentarzu w Trokach; siostra, co tu z nim w Górze była, do drugiej siostry pojechała do Australii. Sam jest jak ten pajac, smutne ma życie, tyle, co tego piwka wychyli. Siódmy kufel, panno Jadziusiu!

 Jak się żyje w Górze? Żyje się, nie powiem; przewodniczący Szczygieł też tu od początków, człowiek obrotny, uczciwy, zmienia, ile może. A tak w ogóle? A tak w ogóle - wciąż mało sprawiedliwości dla prostego człowieka. Nie żeby jakieś konkrety, bo teraz niebo a ziemia, jak porównać do lat temu dziesięć chociażby. Ze wszystkim lepiej, dostatniej; z władzą bliżej, mniej obco; ale tak w ogóle – tak w ogóle, to człowiek prosty wciąż szuka sprawiedliwości, która dla niego, dla niego właśnie ma być u nas na odległość ręki. Załatwić byle co – tak trudno; tak trudno ludziom mało piśmiennym, mało znanym, mało wymownym. A to znaczy brak sprawiedliwości, kiedy się z takim człowiekiem nie liczą jak należy.”

Bronisław Szczygieł był wówczas przewodniczącym Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Górze. Nie wiemy skąd do Góry przybył. Wiemy, że był absolwentem Technikum Rolniczego w Bojanowie, zaocznie ukończył prawo na Uniwersytecie Wrocławskim z oceną bardzo dobrą. W niewyjaśnionych okolicznościach utracił funkcję przewodniczącego. Wieść gmina niesie, że powodowane to było konfliktem z ówczesnym I sekretarzem Komitetu Powiatowego PZPR Stefanem Kaługą. Podobno milicjant złapał za kierownicą pijanego sekretarza partii z Wąsosza. By nie wybuchł skandal B. Szczygieł otrzymał od I sekretarza partyjny nakaz utopienia sprawy. B. Szczygieł nie wypełnił tego polecenia i I sekretarz spowodował odwołanie go z pełnionej funkcji. Ponieważ B. Szczygieł był członkiem egzekutywy Komitetu Powiatowego PZPR, a więc „szychą”, dano mu na „otarcie łez” dyrektorowanie w górowskiej mleczarni. W 1975 roku został wicewojewodą leszczyńskim. Zmarł w 1979 roku i pochowany został w Lesznie/ Ludzie, którzy go pamiętają wspominają go dobrze – przyp. moje.

 „Wiele by o tym prawdy obiektywnej (bo z nikim w zwadzie nie jest) mógł Władzio rzec, ale nie może; na szczegół, na obraz, na konkret zdobywa się wtedy tylko, gdy wraca do pradziejów: do młodości zabranej jemu przez szwabskie dur – aluminium, do owej drogi Eisenach – Warszawa – Białystok – Góra, do roku czterdziestego szóstego; jakby czas późniejszy nie wart był już pamięci, jakby ten czas zwolnił, rozrzedził się i utracił walor wszelaki.

 Więc jakby wczoraj to było, przypomina Władzio swą partyzantkę spod Troków i swoje nieszczęsne aresztowanie, po którym szwab odebrał zdrowie w dur – aluminiowych zakładach wojennych. Nie lubi Władzio Rosjan, nie cierpi Niemców, gardzi Amerykańcami, co go przecież wyzwolili; ci wysportowani, boks kochający (Władzio pozoruje postawę). W przejściowym obozie naraził się Jankesowi, tamten go prawym sierpem w nos, wtedy Władzio za krzesło i Jankesa w głowę; trzy miesiące pokutował. Amerykaniec dumny jest i za nic ma inne narodowości; dlatego Władzio odmówił siostrze, która go do Australii prosiła. Że w Australii nie ma Amerykańców? Wszędzie t a m są jacyś Jankesi.

Chciał Władzio wracać do Wilna, wtedy w czterdziestym szóstym. Dotarł, przez Warszawę do Białegostoku (na dachach pociągów jeździł, western by z tego był: jak go na dachu ludzie w polsko – żołnierskich mundurach agitowali, żeby do lasu z nimi szedł, bo akurat leśny oddział tworzyli a tu nagle obława na nich poszła, p r a w d z i w i po dachach skakali, więc Władzia cudem tylko kula minęła niejedna). A w Białymstoku, na stacji jakaś do niego kobieta: Pan mnie, panie Władysławie, nie poznaje? Kowalowa jestem, Kraśniewska.

 Znał, ale nie poznawał. On z najgorszych we wsi biedaków, a ona Kowalowa, piękna i bogata, która – do dziś go to dziwi – p a n i e Władysławie do niego rzekła, I ucałowała, i do siebie zawiodła (po drodze buty wysokie zamieniła na dwa litry bimbru). Wieczora i nocy nie pamięta, zbudził się rankiem, dowiedział się od Kraśniewskiej, że sistra jest w Górowie, a z jego partyzanckiej grupy – szóstki jeden tylko, prócz niego, ocalał.

 W Warszawie, w PUR – ze (na Mokotowskiej, pamięta) cukier z wozu pomagał nosić, za co z ochotą dali mu bilet do Górowa, bo tak wówczas Górę zwano, a tam znalazł siostrę i mnóstwo ludzi z Wilna, z Trok i okolic, którzy to ludzie swój byt zaczynali w miasteczku nietkniętym przez prawie przez wojnę (a co spłonęło, to z winy ognisk ulicznych przez wojsko rozniecanych).

Ma Władzio za sobą staż paroletni mechanika – kierowcy w Straży Pożarnej, ale potem, po śmierci żony, uniezależnił się, powiada, i malarzem prywatnym został. Dobrym malarzem, szybkim, obiadami i wódką częstowanym. Ma pieniążki – ma kolegów; nie ma pieniążków – sam jak pajac, przy piwku. Nawet do cechu nie przystąpił. Po co? Starość, renta? On nie dożyje starości. N i k t nie dożyje. Wszystkich nas bomba atomowa zmiecie, przypomni pan moje słowa za daleko już to wszystko zaszło.”

Koniec części pierwszej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz