Majątek po pegeerze rozprzedano. Agencja Nieruchomości
Rolnych sprzedał też mieszkania, w których żyli pracownicy upadłego pegeeru tym,
którzy chcieli je kupić. Kupili. Starsi ludzie. To ich mikrokosmos. I wszystko byłoby nieomal sielsko i anielsko, gdyby
nie powietrze. Wieś kojarzy się ludziom z ciszą, spokojem i świeżym powietrzem.
Ale Łęczyca jest tego absolutnym zaprzeczeniem. Jest miejscem, w którym nikt z
Państwa nie chciałby żyć.
Wraz z grupą mieszkańców Łęczycy, którzy zaprosili mnie w
odwiedziny siedzimy na przydomowym trawniku. Pogoda piękna, słońce grzeje, kawa
na stole. Czegoż chcieć od życia? Chyba tylko świeżego powietrza, bo tego w
Łęczycy brakuje najbardziej.
Nad całą wsią dominuje wszech przenikający i wszystko ogarniający
smród. Źródłem smrodu jest popegeerowski budynek gospodarczy, w którym w latach
świetności Łęczycy chowano na dużą skalę owce. Owce odeszły w niebyt a ich
miejsce zajęły świnie. Siedzę i słucham ludzi, w których głosach słyszę rozpacz.
Nie. To jest coś gorszego niż rozpacz. To jest poczucie osamotnienia w ich
walce o życie bez smrodu. Opowiadają o swoich staraniach, pismach, prośbach,
które okazują się bezskuteczne. Dominuje poczucie niemocy i krzywdy.
Toczy się opowieść o smrodzie. Płyną słowa żalu i
bezbrzeżnej goryczy wobec gminnej władzy, która wg jednych nie potrafi a wg
innych nie chce im pomóc. Słyszę opowieści o ściekach z obory, które nie wiadomo
gdzie są odprowadzane. Pytam o beczkowozy. Nikt ich nie widział. Nikt nie wie
co jest w oborach. Świnie? Bydło? Padają domysły. Słyszę opowieści o wylewaniu
gnojowicy na łąki. Słyszę, ale też i widzę zaniedbane obejście wokół obory
będącej źródłem dojmującego smrodu.
Wsiadamy do samochodu. Gospodarze pokazują bramę dawnego
pegeeru. Brama zamknięta na kłódkę. „Kiedyś była otwarta i mieliśmy blisko do
domów. Dzisiaj musimy jechać dookoła, bo Agencja (Nieruchomości Rolnych)
sprzedała drogę, na której stoi brama. A nabywcy ją po prostu zamknęli” słyszę.
Patrzę na podupadłą bramę i zastanawiam się ile podłości i małostkowości
potrafi być w ludziach. Zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim jest władza,
którą przecież ci ludzie wybrali.
Wracamy na przydomowy trawnik. Z zamkniętego szczelnie okna
samochodu widzę kobietę, która pomimo leciwego wieku z młodzieńczą werwą
otwiera i bardzo szybko zamyka drzwi swojego domostwa. „Próżny babciu twój trud”
– myślę z goryczą w sercu. Rozglądam się i widzę szczelnie pozamykane okna. Na
dworze jest coś koło 25 stopni. „Jak tu żyć panie wójcie?” – pytam sam siebie.
Z opowieści ludzi wynika, że władza rozkłada bezradnie ręce.
„My nic nie możemy, bo to prywatne” – oto odpowiedź władzy. Brama prywatna,
droga prywatna, ale smród ogólnospołeczny. Też korzystam z jego uroków.
Płynie opowieść o możnych rolnikach, którym można wszystko,
i o tych, którzy nie mogą nic, bo to prywatne. Słyszę o azbeście wymieszanym z
ziemią wokół obory. Słyszę o betonowych płytach, które znikły nagle z podwórka
otaczającego oborę.
A ludzie opowiadają. Opowiadają o swojej „drodze krzyżowej”.
Pisma, odwołania, prośby o uznanie za stronę, odmowy, rozprawy w samorządowym
kolegium, kolejne odwołania, decyzje środowiskowe, pisma do wójta. Skąd ja to
znam? Skąd Państwo to znają? A to gminna Polska właśnie! Ludzie są bezradni.
Nie znają się na prawie. Urzędowe pisma są dla nich niczym hieroglify.
Pytam o ich radnego. Jest radny. Rozmawiamy. Widzę człowieka
wystraszonego, przelęknionego, który chciał pomóc. Potwierdzają to mieszkańcy.
Radny bierze na siebie dobrowolnie obowiązek zeskanowania i przesłania mi
dokumentów. Próżno jednak czekałem ponad tydzień. Kolejna nauczka. I dla mnie,
i dla tych ludzi.
Dziw nad dziwy. Radny się zląkł. Radny to władza. Więc czego
się lęka? Władzy, którą sam jest?! Taka jest codzienność naszej gminnej
ojczyzny.
„Wsi spokojna, wsi wesoła” – myślę sobie. Snuje się opowieść
o posesji, której nikt nie chciał kupić. Smród zabił transakcję. Snuje się
opowieść o wahaniach czy warto remontować dom. Snuje się opowieść o chęci
opuszczenia wsi. Marzenie niespełnione. Nie ma gdzie wyjechać. A może przy tym
marzeniu warto trwać, by zabić zapach smrodu?
Rośnie przerażenie wśród ludzi. Ma powstać kolejna obora.
Można rzec, że będą wzięci w dwa kleszcze. A może to gminna władza gra z nimi w
dwa ognie? „Panie, jak my to wytrzymamy!” – pada pytanie, na które nawet nie
staram się odpowiedzieć, bo brak mi wyobraźni.
„Już teraz po naszych podwórkach biegają szczury. Co będzie
jak powstanie nowa obora?” – pada dramatyczne
pytanie. Ludzie są w ślepym zaułku, pozbawieni wsparcia i pomocy. Część czuje
się zmęczona, zrezygnowana. Nie bardzo wierzy w sens walki. „I tak zrobią co
chcą?” „Kto” pytam. „Oni” – i następuje niedookreślony ruch ręką, który oznacza
świat. Ich świat. Ich władzę, gminę właścicieli. I może tak naprawdę, tym
wskazanym niedookreślonym gestem, chodzi o to, by mieszkańcy wsi Łęczycy
zrezygnowali. I po wieki żyli w smrodzie. Społecznym smrodzie.
Mieszkańców wsi Łęczyca serdecznie pozdrawiam i przepraszam,
że trochę czekaliście na ten artykuł. Wypowiedzianych podczas spotkania słów
dotrzymam. Do zobaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz